Rozdział 8

126 22 5
                                    

— Boję się, jak zareaguje. — Słyszę znajomy głos jak przez mgłę. Oczy mam zamknięte, ale nie śpię. Jestem świadoma, lecz zaciskam powieki mocniej z obawy przed tym, co zobaczę. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło od wyjścia z Joshem, aczkolwiek czuję, jakby upłynęło co najmniej kilka lat. Z trudem przełykam ślinę. Chcę poprosić o wodę, by pozbyć się okropnie nieprzyjemnej suchości w gardle, ale wtedy odzywa się drugi głos.

— A jak myślisz? Będzie załamana. Nie wiem, jak on mógł to zrobić, co za cholerny dupek! — W jednej chwili ścisza ton. — Jak się dowie, będzie tragedia. Znam ją, Riley, nie podniesie się z tego.

Robię się szczerze wściekła. Josh i Riley rozmawiają tak, jakby mnie w ogóle nie było. Śmierć rodziców była jedyną rzeczą, która mogła sprawić, bym załamała się na dobre, a mimo to wciąż funkcjonuję, więc o czym oni do cholery dyskutują?

Dopiero po chwili dochodzi do mnie, że każda część, którą jestem w danym momencie odczuwać, boli. Żebra, ręce, klatka piersiowa i głowa, w której zaczyna huczeć. Ściszone głosy mieszają się z drażniącym piskiem.

Jestem w szpitalu? Co tak naprawdę stało się wieczorem, który miał być jedynie rozrywką, której szczerze mi brakowało?

Z trudem przypominam sobie dziewczynę, która wcisnęła mi w dłoń małe urządzenie. Jak przez mgłę przywołuję wspomnienie, w którym wpatruję się tępo w ekran telefonu, a następnie słyszę huk. Potem nie dzieje się już nic. Ciemność. Pustka.

— Nigdy bym się tego po nim nie spodziewał. — Riley jest wyraźnie oburzony. Jego meksykański temperament powoli zaczyna wychodzić na wierzch. — A ja głupi obejrzałem z nim mecz i nazywałem moim amigo!

Napinam się, przez co ból staje się wzmożony. Wszystko jest takie ciężkie i ciemne. Oczy, tak samo, jak usta, wciąż mam zamknięte. Zaczynam wątpić, iż nie śpię. To wszystko wydaje się tak nierealne, jakbym opuściła swoje ciało i przyglądała się wszystkiemu z boku.

— Nikt się nie spodziewał, każdy był pewien, że zostanie jej mężem. — Głos Josha jest pełen smutku. — Sara, obudź się, bo wszyscy tutaj zgłupiejemy!

Pragnę to zrobić, pragnę krzyknąć, że naprawdę się staram!

— Dzień dobry. — Dołącza trzeci głos. Jest niższy, poważniejszy i przede wszystkim mniej rozemocjonowany. Opanowanie to wprawia mnie w stan uspokojenia. Mgiełka, którą jestem stale otoczona, unosi się wyżej i czuję, że lada chwila odpłynę. Zacznę oddalać się, jak statek na rozbujanym morzu, który nim się zorientujesz, znika z pola widzenia.

— Dzień dobry — odpowiadają chórkiem. Chcę zrobić to samo, jednak nie potrafię, tak, jakbym zupełnie zapomniała wszystkie znane mi dotychczas słowa. Rozumiem, gdy je słyszę, lecz nie potrafię powtórzyć, jak dziecko, które dopiero zaczyna uczyć się pierwszych słów. Wie, co mówią do niego rodzice, ale nie jest w stanie im odpowiedzieć.

— Z racji tego, że nie jesteście panowie z rodziny, mogę jedynie powiedzieć, że stan pani Sary jest stabilny. Jest nieco poturbowana, ale kilka dni w łóżku, bez zbędnego wysiłku fizycznego i będzie zdrowa, jak ryba. Bardziej martwię się jej stanem psychicznym. Bardzo przepraszam — zaczyna zmieszany — ale słyszałem, jak panowie rozmawiali. Przyda jej się wsparcie i panów i psychologa. Obawiam się również, że pani Sara uzależniona jest od środków uspokajających, przez co nie jesteśmy w stanie wdrożyć ich do ewentualnego leczenia.

— Cholera — syczy Josh.

— Niedługo powinna odzyskać świadomość, proszę się nie martwić.

— Chociaż tyle. — Riley wydaje się zrezygnowany.

— Możecie jeszcze zostać pół godziny, później niestety będziecie musieli opuścić salę chorych.

Mroźny Deszcz Where stories live. Discover now