Rozdział 17

96 20 2
                                    

Uwielbialiśmy wspólnie z Samem spędzać chłodne wieczory na tarasie, siedząc na bujanej ławeczce, przytuleni do siebie i okryci cieplutkim, grubym kocem. Patrzyliśmy wtedy w gwiazdy, trzymaliśmy się za ręce i planowaliśmy wspólną przyszłość.

Gdy któregoś razu, na jednej z pierwszych randek w ten sposób spędziliśmy czas, wiedziałam, że chcę to kontynuować aż do śmierci.

Teraz siedzę na tarasie sama. Patrzę w pochmurne, ciemne, bezgwiezdne niebo. Z za dużą bluzą zarzuconą na plecy i myślę o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie w przeciągu zaledwie miesiąca. Jest mi przykro, cholernie przykro, ale nie płaczę. Limit wylanych łez został przekroczony. Pozostaje mi jedynie godzić się z sytuacją, w której przyszło mi żyć.

Zakładam ręce na piersi i zamykam oczy. Wiatr muska moją twarz. Jest zimno, ale nie chcę wracać do środka. Pomiędzy mną a Michaelem zaistniało napięcie, którego nie mogę znieść. Nie dlatego, iż żałuję, że prawie ze sobą nie rozmawiamy, unikając swojej obecności, jak ognia. Jest to po prostu męczące. Czuję się, jak intruz, który mu przeszkadza. Mężczyzna opuszcza dom na całe dnie, załatwiając potajemne sprawy, o których nic mi nie mówi, tłumacząc, że to dla bezpieczeństwa, a ja wegetuję, kompletnie nic nie robiąc.

Poszukiwania nowej pracy stoją w miejscu. Sama siebie sabotuję, wysyłając CV do miejsc, w których nie mam żadnych szans. Może tak chcę się ochronić przed czymś nowym? Może tak bardzo boję się kolejnych zmian, że jestem w stanie zrobić wszystko, by do nich nie doszło.

Cieszę się, że przez lata w Chicago Tribune udało mi się zebrać oszczędności w sporej kwocie. Przynajmniej nie muszę martwić się o kwestie pieniędzy. Jeden kamień z serca i nurtujące myśli mniej.

Unoszę powieki i wlepiam wzrok w ciężkie obłoki nad głową.

— Jak się czujesz? — Wypuszczam z ust powietrze i kieruję spojrzenie na mężczyznę, do którego należy głos, który przerywa moje rozmyślania. Stoi w przejściu oparty nonszalancko o framugę drzwi. Ubrany jest w garnitur, który nijak pasuje do jego codziennego stylu, choć wygląda w nim niesamowicie przystojnie. Skanuję go z góry na dół. Patrzy na mnie poważnie. Sińce na twarzy zdążyły zniknąć, bez nich jest mu znacznie lepiej. Przez krótki moment w wyobraźni odtwarzam nasz ostatni pocałunek. Szybko jednak opamiętuję się i przesuwam lekko w bok, by również mógł usiąść. Dziwnie widzieć go dłużej niż kilkanaście sekund. Przez ostatni tydzień mijaliśmy się przelotem, rzucając pojedyncze, właściwie nic nieznaczące słowa.

Potrzebuję rozmowy. W innych okolicznościach zadzwoniłabym do Josha, lecz obrałam taktykę, że nie odezwę się do przyjaciela, póki to on nie zrobi pierwszego kroku. Zostawił mnie, nie mam zamiaru się narzucać.

Michael zajmuje miejsce tuż przy moim ramieniu, opiera się o nie, ale prawie tego nie odczuwam.

— Jest w porządku — kłamię. — Byłeś na randce? — nawiązuję do jego eleganckiego ubioru i łapię się na dziwnym uczuciu zazdrości, choć nie mam powodu, by takiego uczucie zagościło w sercu. Nie obchodzi mnie życie prywatne Michaela, łączy nas tylko jedna sprawa i dwa spontaniczne, egoistyczne pocałunki, które dawno powinny odejść w zapomnienie.

— Naprawdę myślisz, że mam teraz czas na randki? — rzuca sarkastycznie. Wzruszam ramionami z obojętnością. — Miałem ważne spotkanie.

— Kolejne, o którym nic mi nie powiesz? — pytam z przekąsem. Mam szczerze dość tajemnic, owiewających moją osobę. Czy tak trudno być ze mną szczerym?

— Właśnie dlatego tutaj jestem.

Nie patrzę na mężczyznę, ale jestem pewna, że on nie spuszcza mnie z oczu.

Mroźny Deszcz Where stories live. Discover now