9. We are free

171 14 0
                                    

    Grobowiec jak zawsze oświetlony był dziesiątkami świeczek. Zapach wosku unosił się w powietrzu. Uprzątnęłam cały środek pomieszczenia; odsunęłam stoły, a sterty książek ułożyłam na półkach. Wcale nie musiałam się już spieszyć. Byłam na ostatniej prostej, by sprowadzić Kola i wszystko, czego potrzebowałam, miałam już przy sobie. A jednak robiłam te czynności jakby mnie diabli gonili. Nie mogłam się doczekać aż znowu go zobaczę.

    Uklęknęłam na chłodnej podłodze, otwarta urna stała przede mną. Odkorkowałam flakon i wlałam do środka najpierw krew Elijah a następnie Klausa.

    - Krew dwóch braci i prochu zmarłego, krew dwóch braci i prochu zmarłego. Z prochu do kości, z kości do ciała, z ciała do życia. Qure bellitum varetare.

    Zamknęłam oczy skandując zaklęcie znowu i znowu. Magiczny podmuch wiatru rozwiał moje włosy i sprawił, że płomienie świec zadrżały. Czułam jak magia we mnie kotłuje się niczym ocean zamknięty w butelce, dziki i nieopanowany. Wiedziałam, że to był ostatni raz, że już więcej nie będę mogła używać magii. Taka była cena zabrania przodkom jednego z nich. Oddaj to, co zabierasz. Mimo to nie przestałam wymawiać zaklęcia dopóki nie poczułam czyjejś obecności.

    Ucichłam. Teraz, gdy było po wszystkim, bałam się otworzyć oczy. Co jeśli to był błąd? Co jeśli Kol wcale nie chciał wracać? Co jeśli...

    Otworzyłam oczy.

    - Wiedziałem, że dasz radę, moja kochana Amelie.

~•~

    Kilka tygodni później siedziałam w samochodzie na miejscu pasażera, Kol prowadził. Z radia dało się słyszeć muzykę, co chwilę zagłuszał ją nasz głośny śmiech.

    Zmierzaliśmy do Kalifornii, kolejnego stanu na naszej liście "do odwiedzenia". Kilka dni wcześniej gościliśmy w Las Vegas gdzie wzięliśmy cichy ślub. Nawet nie miałam na sobie białej sukni, ważniejsze było to, że byliśmy razem. Na palcu Kola, tuż obok pierścienia słonecznego, tkwiła złota obrączka. Moja była identyczna. Od wewnątrz wygrawerowane były słowa "Jestem twoją magią", co było niezwykłą ironią. Żadne z nas nie potrafiło dłużej z niej korzystać; Kol był wampirem, ja zwykłą śmiertelniczką. Jednak i to niedługo miało ulec zmianie.

    Znów roześmiałam się głośno z czegoś, co powiedział mi Kol. Czerwone słońce za nami chowało się za horyzontem, tworząc krwawą poświatę. Zostawialiśmy Nowy Orlean daleko za sobą, jego problemy już dłużej nie deptały nam po piętach.

    Wreszcie byliśmy wolni.

Young And Beautiful Donde viven las historias. Descúbrelo ahora