❀ 𝑪𝒉𝒂𝒑𝒕𝒆𝒓 𝑿𝑽.

165 25 2
                                    

   Gojo przyglądał się starej mapie, bardzo dokładnie analizując miejsce, w którym obecnie on i Yuta przebywali. Zmarszczył brwi nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej drogi.

—  Robimy już trzecie kółko. — odrzekł zmęczony Okkotsu, który opuścił w dół ramiona.

— To na pewno tym razem dobra droga! — mówił wskazując palcem jakąś szosę przed sobą, która miała wydeptaną ścieżkę.

— Szliśmy tędy na samym początku! — wrzasnął zdenerwowany i zniecierpliwiony nastolatek. — Daj mi to!

Wyrwał mu z rąk mapę i przytkał nos do skrawka papieru bacznie czytając nazwy ulic, lecz również nie potrafił nic z niej wyczytać.

— To dobra mapa? — zapytał po chwili.

— To ty miałeś ogarnąć wszystko związanego z podróżą na Filipiny! — krzyknął Gojo unosząc dramatycznie ręce do góry. — Więc to twoja wina, że jesteśmy w jakimś lesie!

— Bo ta sekta do cholery MA świątynie w lesie! — również uniósł głos drażniąc się ze swoim nauczycielem.

— To po co nam w lesie mapa?!

— To ty kazałeś ją wyciągnąć!

— Aaa chrzanić to! — wrzasnął Satoru wyrywając chłopakowi mapę i rwąc ją na drobny mak. — Za mną!

— Ale ty nawet nie wiesz dokąd iść! — powiedział Yuta, ale mimo to podążył za białowłosym, bowiem co mu pozostało?

Poprawił miecz na plecach, który był w pokrowcu i zmęczony ruszył przed siebie. Miał dość podróży. Gdzie go jeszcze nie było? Ciągle za granicą. Ale wiedział, że dla y/n mógłby nawet polecieć w kosmos.

Przeszli przez bagna, przez stado krokodyli, przez dzikie zarośla i niezliczone przeszkody. Na bagnach Yuta prawie, że się utopił ponieważ Gojo, który zauważył, że chłopak wpadł do tych torfowisk zamiast mu pomóc zaczął się śmiać, aż upadł na klęczki i już w ostatniej chwili zdołał wyciągnąć chłopaka, który brudny od ziemi w złości popchał nauczyciela do bagien i ruszył przed siebie. Wiedział, że Satoru sobie poradzi, a gdy wyszedł dołączył do Yuty i nie było mu już tak do śmiechu, ponieważ jego białe włosy nabrały brązowego koloru od błota. Szli w ciszy. Następnie napotkali na stado zdziczałych krokodyli, które zdecydowanie nie zjadły obiadu, ponieważ rzuciły się na czarowników goniąc ich przez całe terytorium mokradeł. Kiedy jeden z aligatorów był blisko, zmęczony od ucieczki Yuta wyciągnął katanę i przeszył zwierzę na pół, przez co reszta wystraszona wycofała się do tyłu.

— Boże, chłopie. — powiedział krótko Gojo patrząc na rozdziawionego krokodyla przełykając ślinę. Yuta tylko wydał z siebie niezadowolony pomruk. Był brudny i musiał mordować zwierzęta tylko przez to, że Satoru prowadził go w nieznane.

Kolejne były dzikie zarośla, które były jedną opcją, ponieważ większość tropiku obeszli. Wpełzli w busz ocierając swoje brudne twarze o kolce dzikich kwiatów. Szli tak przedzierając się przez paprocie dopóty, dopóki jedna z roślin okazała się drapieżna i zaatakowała ich z nienacka.

— Aaa mam dość! — krzyknął Yuta siadając na jakimś pniu, kiedy wyszli z tej dżungli. — Długo jeszcze?!

— Cierpliwości! — powiedział wesoło błękitnooki jakby nic się nie stało. — Wydaje mi się, że to już za rogiem.

— Powtarzasz tak od niespełna trzech godzin! — rzekł załamany nastolatek ocierając twarz z błota.

— Nie, nie, nie. Tym razem mówię na poważnie. — odrzekł stanowczo, przez co Yuta zerknął na niego ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy. — Nie czujesz tego? Tak jakby pojawiła się znikoma ilość przeklętej energii z jakieś dwa kilometry stąd.

— Nie jestem jeszcze taki uzdolniony jak ty, żeby wyczuwać takie drobne ślady klątw tak daleko ode mnie.

Gojo nastawił uszu i wytężył zmysły, po czym zaczął biec w jednym kierunku.

— Hej! — zerwał się Yuta na równe nogi i pobiegł za zaklinaczem rangi specjalnej. — Zaczekaj na mnie! Dokąd biegniesz?!

Jednak błękitnooki nie odpowiedział. Biegł tak szybko, jakby była to jedyna szansa, jakby ta okazja miała mu uciec sprzed nosa. Nagle się zatrzymał, a Okkotsu wbiegł w jego plecy.

— Co jest?! — zamruczał pocierając swój nos, którym uderzył w mężczyznę.

— Yuta. — powiedział poważnie Gojo. — Zanim tam wkroczymy. Wiesz czym jest Żniwiarz Serc?

- Hę? No nie. Miałeś mi wytłumaczyć w samolocie ale zasnąłeś.

— Teraz nie czas na żarty. Jeśli to zbagatelizujesz to ty i y/n... umrzecie. — powiedziawszy to, Okkotsu przełknął ślinę, bowiem ogarnął go strach na te słowa. — Jeśli zbliżysz się do niej to wasze serca zaczną obumierać. Dlatego to ja po nią pójdę i ucieknę z nią jak najdalej, a ty niestety będziesz musiał poradzić sobie z całą resztą. Cholera! Mogliśmy zabrać ze sobą Nanamiego. — przeklął pod nosem zdenerwowany Satoru, który nie chciał pozostawiać swojego ucznia na pastwę losu. — Jak już odstawię y/n w bezpieczne miejsce, to wrócę do ciebie jak najszybciej.

— Co to ma wszystko znaczyć?! Mam się do niej nie zbliżać, bo inaczej umrzemy?! — powiedział zaniepokojony czarnowłosy. — Nawet jak pokonamy tych Klątwiarzy nie będzie się to równało z tym, że będę mógł przytulić moją y/n?! — W jego oczach zebrały się łzy na myśl, że już nigdy nie będzie mógł odczuć jej ciepła, złapać za rękę, czy chociażby pocałować. Chciał mieć dziewczynę przy sobie bez względu na wszystko. — Tak ma wyglądać nasze życie? Z dala od siebie?

— Mylisz się. — sprostował go Gojo łapiąc za drżące ramiona. — Znajdziemy sposób na zdjęcie klątwy. Ale do tego czasu będziesz musiał trzymać się od niej z daleka. Przysięgam ci na mój wzrok, że uratujemy ją.

Yuta zawahał się. Chciał wierzyć w te piękne słowa o uwolnieniu od klątwy jednak z tyłu głowy siedziało mu coś, co nie dopuszczało by o tym myśleć. Nie wiedział, czy wciąż była nadzieja czy już dawno odeszła. Otarł drobne łezki i przykucnął obok swojego białowłosego nauczyciela w paprociach, który swoją dużą dłonią lekko odchylił jeden z dużych liści, dzięki czemu im oczom ukazała się mała równina, na której środku stała niedużej wielkości drewniana świątynia, która jak ocenił Gojo miała z osiemdziesiąt lat. Było to miejsce spotkań Klątwiarzy z Filipin, których Geto najprawdopodobniej pragnął przeciągnąć na swoją stronę, a wśród nich zapewne towarzyszyła mu y/n, która swym urokiem powinna była przyciągać mężczyzn. Okkotsu był wściekły na myśl, że jego ukochana była aż tak wykorzystywana i manipulowana. Stała tam tylko po to by kłamać tym facetom jaki to Suguru był świetnym liderem i że powinni do nich dołączyć. Zacisnął mocno zęby i zdjął z pleców pokrowiec, by móc wyciągnąć miecz.

— Teraz wszystko się rozstrzygnie. — wtrącił Satoru. — Jesteś gotowy?

— Oczywiście.

— Pamiętaj. To musi być szybka akcja. — dodał i zdjął opaskę z oczu ukazując swoje piękne, błękitne oczy. — Teraz albo nigdy!

I puścili się w biegiem przed siebie ku świątyni.

*.:。✿*゚゚・✿.。.:*

𝑭𝒊𝒏𝒅 𝒉𝒂𝒑𝒑𝒊𝒏𝒆𝒔𝒔 ❀ 𝒀𝒖𝒕𝒂 𝑶𝒌𝒌𝒐𝒕𝒔𝒖 Where stories live. Discover now