12.

159 15 7
                                    

Jego historia trwała znacznie krócej, niż się tego spodziewałam. Znaczenie więcej czasu zajęło mi przetrawianie i analizowanie wszystkich informacji, jakie od niego uzyskałam. Zarys pierwszego planu pojawił się w mojej głowie dopiero po pół godziny, ale był tak irracjonalny, że nawet nie przedstawiłam go na głos.

Zakładał, że porwanie Kazutory lub Mikey'ego powinno załatwić sprawę. Trzymało się to kupy, bo przecież Baji miał zginąć tylko po to, aby przywódca Toman zabił Kazutorę. Jego znacznym minusem (który sprawiał, że mogłam przypiąć mu łatkę niewykonalnego) był fakt, że żadne z nas nie dałoby sobie rady uprowadzić któregokolwiek z nich.

Wyrzuciłam z siebie jeszcze ze trzy kolejne pomysły; jeden gorszy od drugiego. Traciłam nadzieję i właściwie od niechcenia zaproponowałam chyba najbardziej oczywistą i prostacką opcję.

- Policja? - powiedziałam głośno, w połowie do siebie, w połowie do Hanagaki'ego. - Gdybym powiedziała mu, że ktoś poinformował gliny o straciu i że przez najbliższy tydzień będą patrolować okolicę ze zdwojoną siłą? Myślisz, że to by zadziałało?

Takemichi przez chwilę wydawał się analizować moje słowa, po czym odezwał się niezbyt przekonany.

- A jeżeli zapyta skąd masz tę informację?

- Powiem, że usłyszałam, jak ktoś rozmawia o tym przez telefon. Nie widziałam twarzy, nie rozpoznałam głosu i wielce przejęta jego losem, poszłam go ostrzec jak grzeczna dziewczyna.

- Jeśli dowie się, że kłamiesz, wścieknie się. Chyba lepiej, żebyś tak nie ryzykowała.

- Ale ja nie skłamię.

- Co?

- Zaraz mam spotkanie, więc muszę się już rozłączyć.

- Czekaj! Nie rozumiem!

- Pa, pa, Takemichi! Pamiętaj, żeby zadzwonić na policję i jakoś przeżyć! - krzyknęłam na pożegnanie i się rozłączyłam.

Wypuściłam z płuc powietrze, nawet nieświadoma, jak długo je wstrzymałam. Sprawdziłam telefon, żeby upewnić się, że Kisaki przystał na moją propozycję 'randki'. Wszystkim, co dostałam jako odpowiedź od mojego CHŁOPAKA, było "ok". No to świetnie.

Miałam jeszcze czas, aby się przebrać, więc ruszyłam do domu, wzięłam prysznic, przy okazji myjąc włosy, i ubrałam szerokie postrzępione dżinsy oraz czarny top na ramiączkach, na który zarzuciłam ulubioną koszulę. Proste ubrania, takie jak lubi ten skurwiel. Do tego dołączyłam jeszcze okrągłe złote kolczyki i wyszłam.

Jeszcze przed żadną randką nie stresowałam się tak bardzo. Teraz nie tylko bałam się pobicia. Po tym wszystkim co usłyszałam, bałam się śmierci. Ostatecznie i tak nie miałam pojęcia, jak odpowiednio się przygotować psychicznie.

Weszłam do restauracji, wdychając głośno powietrze - wiedząc, że być może biorę taki wdech poraz ostatni - i podeszłam do stolika, przy którym siedział mój chłopak. Na twarz przywołam najtroskliwszy wyraz, na jaki było mnie stać przy złu wcielonym.

Żadne z nas nie zamówiło nic poza szklanką wody, więc kelnerzy nie przeszkadzali mi w opowieści, którą wygłosiłam jako niezwykle przejęta i pełna obaw dziewczyna.

- I skąd to niby wiesz? - jego znudzony ton był jak sztelet, przytkwiony do mojego gardła, gotowy zabić po jednym złym ruchu.

Przedstawiłam swoją wersję, ze skruchą przepraszając za brak informacji o konfidencie.

- Toaleta - rozkazał. - teraz.

Wstaliśmy i skierowaliśmy się do łazienek. Wiedziałam po co tam idziemy, więc nawet nie wahałam się gdzie wejść. Skierowałam się do męskiej, zaraz za nim.

Baji x Reader |Chcę Walczyć...| Where stories live. Discover now