4.

171 8 4
                                    

Pov: Juliusz
  Dzisiaj ma się odbyć jakaś impreza towarzystwa. Ja choć nie chcę, to jako członek muszę tam iść. Nieważne, ubrałem się bardziej elegancko i poszedłem do biblioteki paryskiej gdzie miała być impreza. Jako że jestem introwertykiem i nieprzepadam za tłumami, bo szybko się wtedy męczę, to stanołem pod lampą, bo jak powszechnie wszystkim wiadomo, pod latarnią zawsze najciemniej. Stałem tak z jakieś 5 minut i wreszcie zaczęli się schodzić ludzie, byli wszyscy z naszego towarzystwa, ale oni jednak zaprosili swoich przyjaciół, przez co w sali zrobiło się trochę tłoczno. Widziałem Adama jak cały czas z kimś gadał, buzia mu się praktycznie nie zamykała. Widać było, że obcowanie w tłumie w niczym mu nie przeszkadza. Pewnie tylko podczas pisania woli ciszę. Do mnie na razie na szczęście nie podeszła żadna panna, tak bardzo się z tego cieszę, że nikt mi nie zawraca głowy. W końcu postanowiłem się przełamać i wyjść do ludzi zza jednego z regałów. Pierwszym którzy mnie zauważył był Cyprian Kamil Norwid, o ile dobrze pamiętam jest on malarzem i rzeźbiarzem, ale także pisze, i chyba jest jakimś filozofem.
  -O Juliuszu, witaj, słuchaj, mam do ciebie ważne pytanie. Wiesz może gdzie podział się nasz kochany Jan Kochanowski? Bo nigdzie go znaleźć nie mogę.
  -Niestety, nie wiem gdzie jest Cyprianie, ale jak go zobaczę to dam ci znak- pożegnałem się i oddaliłem czym prędzej. Chciałem dotrzeć w tym tłumie do Adama, bo z nim mi się najlepiej rozmawia, jednak drogę zagrodził mi Jan Kochanowski, jest on na tyle rozpoznawalny w tym tłumie, że chyba nie muszę informować Cypriana. Minąłem mężczyznę i prawie udało mi się dotrzeć do Adama, gdy moje szczęście mnie opuściło. Drogę zagrodziła mi panienka, a młodym wieku, nie chciałem zwracać na nią uwagi, ale ona nie dała się wyminąć.
  -Witaj, Juliuszu Słowacki, dobrze się bawisz?- zapytała kobieta już delikatnie wystawiona.
  -dziękuję mademoiselle. Doskonale. A jak tobie się tutaj podoba?- wysiliłem się na grzeczność.
  -oh, było dosyć nudno, jak mam szczerze powiedzieć, ale kiedy spotkałam pana, świat nagle nabrał barw- powiedziała i zaczęła chichotać. Ja naprawdę nie wiem, czemu kobiety nie małą ciekawszej rozrywki niż chichotanie i uganianie się za mną. Chciałem ją jeszcze raz wyminąć, ale ona mnie złapała za ramię i docisnęła paznokcie żebym się jej nie wyrwał. Wtedy szepnęła mi do ucha zmysłowym szeptem:
  -Ależ gdzie ty uciekasz mój słodziutki? Damie się nie odmawia. Chodźmy gdzieś w ustronniejsze miejsce- to mówiąc wepchnęła mnie w jeden z regałów. Podeszła do mnie, lecz ja zacząłem się cofać. W końcu dotarłem do końca regału, i nie miałem już żadnej drogi wyjścia, a przecież nie mogę potrącić kobiety. Wtedy kiedy ona już mnie prawie dopadła pojawił się Adam.

Pov: Adam
  Podczas rozmowy z różnymi ludźmi, którzy w ogóle chcieli za mną rozmawiać zobaczyłem w końcu Juliusza, ale coś było nie tak. Minę miał taką jakby szedł na egzekucję, a kobieta która była obok mocno go trzymała. Chwilę potem gdzieś mi zniknęli z oczu. Zaniepokojony zachowaniem Juliusza, przeprosiłem moich rozmówców i udałem się tam, gdzie go ostatnio widziałem. Nie zobaczyłem go, lecz moją uwagę zwrócił materiał sukni kobiety, która była najprawdopodobniej dosyć nachalna w stosunku do mojego przyjaciela, znikającą w którymś z regałów. Udałem się za nią i zobaczyłem jak zbliża się do osaczonego Juliusza. W tedy chyba jakieś piekielne moce dodały mi sił i śmiałości bo stanowczym krokiem podszedłem do kobiety, zacisnąłem rękę na jej ramieniu, żeby nie mogą dotknąć mężczyzny. Panienka odwróciła się do mnie zaskoczona.
  -Pani chyba zbłądziła. Chciałbym panience powiedzieć, że przyjęcie jest w drugą stronę, ale jeśli panienka chciałaby opuścić imprezę, to wyjście jest z tamtej strony- pokazałem jej wyjście.
  -Oh, oczywiście, oczywiście, już.. już.. już idę, dowiedzenia panom- szybko się pożegnała i jeszcze prędzej wyszła.

Pov: Juliusz
  Odetchnąłem z ulgą.
  -Adamie, dziękuję, za ponowne uratowanie...- chciałem mu jeszcze jakoś podziękować, ale jak tylko się ruszyłem to przewróciłem się o leżącą książkę i upadłem na Adama, który od ciężaru mojego ciała, zawalił się na podłogę. Kiedy chciałem wstać popatrzyłem w jego oczy. Były szaroniebieskie, w najpiękniejszym odcieni jaki widziałem w życiu. Mógłbym zatonąć w tym spojrzeniu jak w górskim jeziorze. Były takie niezwykłe, że mógłbym napisać o nich balladę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że leżę na Adamie i jak wstawałem miałem niezłego raka na twarzy.
  -przepraszm...- wymamrotałem niezręcznie
  -nic nie szkodzi, jak to możliwe, że przyciągasz tyle kobiet i nie umiesz się od nich uwolnić?
  -szczerze nie wiem, po prostu chcę się zachowywać taktownie, chociaż rzuciłbym się każdej z rękami do gardła- wymamrotałem pod nosem. Nie podnosiłem wzroku, który wbiłem w podłogę, bo bałem się spojrzeć znowu na Adama.
  -następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia, że będę w pobliżu lub cokolwiek zauważę- pouczył mnie mężczyzna.
  -nie będzie następnego razu- obiecałem hardko i niechcący popatrzyłem znowu w jego oczy. Natychmiast spaliłem jeszcze większego raka i szybko odwróciłem wzrok.
  -to dobrze. Idziemy? Bo za chwilę przegapimy całą imprezę- zaśmiał się Adam i poszedł przodem, a ja za nim, próbując opanować rumieniec. Chyba się udało, bo nikt nie zwrócił uwagi na mnie. Reszta przyjęcia przebiegła na rozmowach o sztuce, poezji i Polsce. Już do końca przyjęcia nie udało mi się porozmawiać z Adamem. Po skończeniu się imprezy szybko udałem się do mojego mieszkania. Chciałem przestać myśleć o tym co się zdarzyło pomiędzy regałami, więc poszłedłem szybko spać. We śnie widziałem tylko te piękne szaroniebieskie oczy.

------------------------------------------------------------------
I poraz kolejny Juliusz został uratowany przez Adama od niechcianego towarzystwa.
Słowacki ma branie, ale wiadomo, że Mickiewicz bardziej go pociąga 😁😉.

Miłego dnia
Papatki

Słowackiewicz historia prawdziwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz