17. Scorpions

54 13 30
                                    

Zapinałam właśnie plecak, bo za pół godziny mieliśmy zbiórkę pod szkołą, ale nie robiłam tego zbyt chętnie.

Od mojego wybryku z Killianem, unikałam z nim bezpośrednich kontaktów, dlatego po odwiedzinach w domu starości odebrała mnie mama. Chłopak był zdziwiony, ale cóż. Na pewno się domyślał, co jest grane. Wiedziałam to już w tamten wieczór, kiedy wysiadałam z jego samochodu.

Nie miałam też lepszej opcji, niż Max Fall przez te dni, a kimś musiałam zapchać myśli i jakoś tak wyszło, że spędziliśmy ze sobą trochę czasu, oczywiście tylko jako koledzy, chociaż liczył na coś więcej, czego byłam pewna.

Ignacio odkąd wrócił z randki z Leo był obecny ciałem, ale duchem niekoniecznie. Dosłownie trzeba było mu coś powtarzać trzy razy, żeby odpowiedział, albo skumał, co skutkowało wybuchami irytacji Roxanne.

Co do niej...

Myślałam, że nie ujdę z życiem, kiedy opowiedziałam jej o wypadzie do Old Oak, ale byłam świadoma, że właśnie tak zareaguje. Dobrze, że obok była Mindy, bo mnie chyba rozszarpała i podała w bułce, zamiast wieprzowiny. Później wspólnie ustaliłyśmy, że i tak jestem skazana na obecność Killiana, dlatego muszę się nauczyć go ignorować na tle romantycznym.

— Nadal nie jestem zachwycona, że tam jedziesz. — powiedziała mama, podając mi paczkę moich leków.

— Wiem, że się martwisz, ale nie jestem aż takim życiowym przegrywam, żeby to akurat tam miało mi się coś stać — westchnęłam ciężko, kładąc telefon na blacie. — To tylko trzy dni. Wrócę cała i na własnych nogach. — puściłam jej oczko, a ona zgromiła mnie wzrokiem.

— Igo! Rusz się, nie mam czasu! — krzyknął mój ojciec, wymieniając z moją mamą spojrzenie. — Lara tyle w łazience nie siedzi. — sarknął.

— Jestem, już możemy jechać, Jezus... — mamrotał Ignacio, a ja z uśmiechem skierowałam się na zewnętrz.

Brat wpatrzony w telefon, ja w swój, tata skupiony na drodze, osiem minut i już na miejscu. Szybka akcja.

Pożegnałam się z tatą buziakiem w policzek, a później dołączyłam do Roxy, która już na nas czekała. Gdzieś w tle krzątała się Chaplin i liczyła osoby.

— Mam jakieś dziwne przeczucia, że coś się odjebie. — zaczęłam.

— Larissa, nie prorokuj, nie jesteś wyrocznią. — prychnęła moja przyjaciółka.

— Podzielam obawy siostry. — zawtórował mi Ignacio, stając u mego boku.

— Świeci słońce, jest super, a wy mi z takim negatywnym nastawieniem wyskakujecie! — oburzyła się, poprawiając torbę na ramieniu.

— Mnie też się ciężko cieszyć. — dołączył do nas Max, co trochę mnie zdziwiło.

Akurat drużyna lacrosse nie miała powodów do radości. W piątek przegrali mecz, a ja wrednie nie poszłam do Conor's, wykręcając się złym samopoczuciem. W rzeczywistości tylko Roxy znała prawdę.

— To przez ten deszcz wam tak źle poszło. — pocieszył go Leo. O Boże.

Leo, Aileen i Killian w jednym zestawie.

Pewnie często ich tak widywano, zanim się rozstali, ale dla mnie to było coś nowego. Może Mnich też nie próżnował przez ten czas?

— Niep... — Ignacio chciał zaprzeczyć, ale dźgnęłam go karcąco łokciem. — ...rawdopodobne, że dostaliśmy akurat Chaplin i O'Conella. — wbił we mnie wzrok mówiący, że bolało.

Miało boleć.

— Może na wycieczce nie będzie taka zła — odezwała się Aileen pocieszająco. — Jaka była sam na sam, Lara? — uśmiechnęła się do mnie. Skąd ona wiedziała, że to Chaplin mnie uczyła w domu?

Świece znów zapłonąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz