Rozdział 2 Ucieczka

2 1 0
                                    

Gdy wyszli z sali, wszędzie było pełno ruskich wojów, rżnących mieszkańców.
Odziani w lamelkowe zbroje najeźdźcy biegali po podwórcu rozszaleli.
Håkon spojrzał na roztrzęsioną Jordis.
W tym momencie jeden z rusów machnął mieczem.
Håkon schwycił rękę, nim ostrze dosięgło Jordis i rzucił rusem o ziemię.
Gdy ten próbował złapać oddech, młodzieniec wziął jego miecz i jednym pociągnięciem rozciął całe jego gardło.
Chwycił żonę za rękę i pobiegł w kierunku przystani, licząc na znalezienie łodzi rybackiej.
Zauważył, jak kogoś, kogo powinien znać, otaczają rusowie.
Było ich zbyt wielu. Liczyła się Jordis.
Biegli.
Po jakimś czasie zobaczył, że są już blisko miejsca, w którym stały zacumowane małe kaupskipy- łodzie, którymi spławiano towary, często wykonaną przez niego i jego ojca broń, w dół rzeki.
-Kochanie, na łódź. Połóż się na ziemi, przy burcie !
Usłuchała.
Nagle do Håkona podbiegł kolejny rus, łucznik
Zapędził się w boju.
Håkon wykorzystał to i wbił miecz prosto w jego trzewia. Wrzucił na łódź kołczan i dziwny, wygięty łuk.
-KOCHANIE, STRZELAJ !
Jordis przypomniała sobie jak się to robiło.
Wzięła strzałę i naciągnęła cięciwę. Gdy puściła, biegnące jeszcze przed chwilą ciało rusa padło na ziemię.
Håkon leżał na ziemi, parując mieczem uderzenia ruskiego najeźdźcy.
Rus stał w rozkroku, nad nim, i uderzał mieczem w dół.
Młodzieniec kopnął go między nogi i porwał leżącą na ziemi tarczę, nim miecz nieoczekiwanie spadł mu na głowę.
Wstał i pchnął mieczem w łączenie skórzanego pancerza.
Wrzucił tarczę i miecz na łódź.
-Osłaniaj mnie !
Gdy wykrzyczał te słowa, zaczął pchać łódź od brzegu.
Gdy był już po kolana w wodzie, a łódź sunęła już szybciej, wgramolił się od tylnego dziobu na jej pokład.
Jakaś siła sprawiła, że nie czuł zmęczenia.
Natychmiast zaczął wiosłować, mając nadzieję na jak najszybszą ucieczkę przed bandami rusów.
Jordis leżała na pokładzie bez ruchu, zanosząc się płaczem.
Håkon chciał ją przytulić, przestać wiosłować..
Ale nie mógł.
Stąd rusowie byli w stanie ich dostrzec i zwołać pościg.
Musiał się oddalać.
Raz za razem. Ruch za ruchem.
Wiosłował tak ze dwie godziny, robiło się jasno.
Obejrzał się za siebie.
Wkrótce dym płonącej jeszcze osady stworzył na niebie kolaż grozy i śmierci.
Nie mógł porzucić myśli, że pewnego dnia znajdzie rusów i zemści się za swoich bliskich.
To było bardziej niż pewne.
Odynie, pewnego dnia daj mi wywrzeć zemstę na tych ludziach... Odynie...
Nagle kruk zakrakał i zatrzepotał skrzydłami, a zaraz po nim, w niebo wzbił się jeszcze jeden.
- Håkon...
- Tak, skarbie ?
- Dlaczego ci rusowie nas zaatakowali ?
- Bo mieli możliwość. Jarl dał im odbudowywać siły, więc najbliższe miasta zrzuciły się, by zająć nasze... Nie podobał mi się ten cały Oleg. I już wiem, dlaczego.
- Powiedz... Czy nasi rodzice...
- Są teraz w Vallhali. Niewiele się dla nich zmieniło. Ucztują, jak my. Tylko teraz ich gospodarzem jest Odyn. Nasz Jednooki Ojciec obserwuje nas. Razem z Heimdalem i Bragim. Uczta, która trwa wiecznie, właśnie tam wszyscy się udali. Ale mam ciebie. A ty mnie. A nasze rodziny pomszczę.
Po jego słowach zapadła cisza.
Håkon co jakiś czas obserwował niebo, a kruki sprawiały wrażenie niekończącej się armii.
-Jordis...
Nie odezwała się, płynął więc dalej w milczeniu.
Ze smutkiem obserwował swą kobietę : Nigdy dotąd nie widział, by tak długo się nie uśmiechnęła, nie otworzyła ust.
W końcu Håkon wypatrzył miejsce warte zatrzymania.
Jego oczom ukazała się urokliwa polanka, na której mogli jakiś czas odpocząć.
Ból ramion tak dał się mężczyźnie we znaki, że nawet nie uzgodnił z żoną miejsca zatrzymania, poprostu dobił do brzegu.
- Chodź, poczujesz się lepiej, jeśli zejdziemy na ląd. Poszukamy jedzenia, zmizerniałaś...
- Nie chcę.
Powiedziała to tak obojętnie, że przyspożyło to jedynie więcej zmartwień.
- Musisz coś jeść. Zaraz coś znajdziemy.
Obserwował ją. Wciąż była obojętna. Przerażająco obojętna...
Po chwili Håkon zrozumiał, że mogła poprostu potrzebować chwili na zebranie myśli.
Zrzucił z łodzi tarczę oraz miecz.
Wziął też łuk i strzały.
Albo ja upoluję cokolwiek, albo to cokolwiek upoluje mnie...
Nagle w trawie coś się poruszyło.
Håkon ostrożnie położył sprzęt na ziemię, uważając przy tym, by nie wydać choćby szmeru...
Wyjął strzałę i wycelował...
Teraz dopiero zobaczył, do czego mierzy.
Tuż przed nim stał dzik.
Naciągnął strzałę.
Obym trafił w wątrobę... Obym trafił..
Puścił cięciwę łuku i...
Kurwa mać !
Zwierzę obróciło się gwałtownie.
Håkon zaczął biec, jak go uczono- zygzakiem.
Zwierzę było bardzo rozjuszone- Łowca był pewien, że rozora mu brzuch swymi kłami, wtedy coś świsnęło w powietrzu.
Håkon uskoczył, ale dzik jakby tego nie zauważył.
Biegł dalej i... Spotkał się z drzewem.
Z zarośli wyszła jakaś postać.
Był to mężczyzna- niższy i wątlejszy niż Håkon.
Jednocześnie jego prawe ramię było w pewnym stopniu nienaturalne- świadczyło to o czasie, który wkłada w posługiwanie się "cycatym", jak nazwał go w głowie wojownik, prawdopodobnie wiązowym łukiem.
Mężczyzna ów był całkiem zdolny, jeśli szło o łucznictwo.
Håkon uznał, że warto się z nim jakoś porozumieć.
Pokazał dwa palce, następnie wskazał dzika i przybysza.
-Ja... Ty.. Żona. Żona głodna...
Facet jakby zrozumiał, przewiesił łuk przez plecy, Håkon uniósł ręce.
Było coś dziwnego w tym mężczyźnie. Może był rusem ? Może wenedą ?
- Pomoże ?
Łucznik patrzył, próbując zrozumieć.
Håkon pomyślał chwilę.
Wyciągnął powoli z sakwy jedną srebrną monetę.
Znacząco uniósł rękę z monetą, następnie wskazał dzika i drogę do obozu.
Przybysz przyjął monetę i zrozumiał... Albo zechciał zrozumieć.
Zanim jednak złapali za zdobycz, Håkon wskazał ręką na siebie.
- Ja Håkon. Hå-kon.
Przybysz uśmiechnął się ponownie, szczerze.
- Sambor... Ja Sambor.
Håkon wskazał miejsce, w którym stali.
- Poczeka. Broń...
Łowca zwany Sambor skinął głową.
Håkon pozbierał swój ekwipunek, i pokazał nowemu znajomemu, by pomógł wtoczyć dzika na tarczę.
Sambor, ku zdziwieniu Håkona, miał niewiele mniej krzepy od niego.
Mężczyźni wtoczyli dzika i unieśli tarczę.
Gdy doszli do obozu, dzik opadł na ziemię.
-Czemu cię tak długo nie było ? I kim jest ten człowiek.
Håkon uśmiechnął się.
- To Sambor. Przyjaciel.
Sambor usłyszał swoje imię.
- Sambor.
Powtórzył z uśmiechem, jakby na potwierdzenie.
- Jordis... Żona...
Håkon wskazał na Jordis.
Sambor ukłonił się życzliwie, Jordis odwzajemniła.
Weneda lub Rus odezwał się nagle.
- Żona... Jeść. Jeść ty. Håkon jeść. A Sambor ?
Po tym pytaniu złapał się za brzuch.
- Sambor jeść.
Odezwał się Håkon.
Mężczyźni zaczęli sprawiać dzika. Oskórowali go, tnąc nożami od tylnych racic po paszczę, aby go upiec.
Gdy skończyli, najedli się do syta, nie przestając szukać porozumienia.
Gdy minęło kilka chwil, Sambor podszedł do ognia nieco bliżej...
- My iść. Chata niedaleko.
- Chata ?
- Chata. Tam miód pić. Odpocząć.
- Dobrze. Pójdziemy z tobą, Samborze. Prowadź.
I poszli za nim wgłąb lądu.

I rozdziobią cię krukiWhere stories live. Discover now