Chapter 39

1.4K 45 5
                                    

Pan Evans wciąż był przytomny.

- Nie boję się was- wychrypiał wypluwając zęby. Alan uderzył go prosto w kolano.

- A powinieneś.

Nagle usłyszeliśmy syreny policyjne.

- Cholera- syknąłem.

- A nie mówiłem?- zaśmiał się Evans.

Spojrzałem pytająco na Alana. Jeśli media dorwą nas obu to będzie koniec naszych karier. W dodatku skończymy we więzieniu jeśli nie pokaże im tego nagrania. Poza tym ktoś musi być przy Lily. Któryś musiał się poświęcić.

- Idź- powiedział Alan. Osłupiałem. Myślałem, że z chęcią mnie pogrąży, by wspiąć się na pierwsze miejsce rankingu.- Nie wrócę już na pierwsze miejsce, a poza tym ona i tak bardziej potrzebuje ciebie- dodał. Zaśmiałem się nerwowo. Gdyby tylko wiedział, że się pokłóciliśmy.

- Wyciągnę cię- powiedziałem i wybiegłem z domu. Wsiadłem do auta i nawet nie zapinając pasów, po prostu pognałem do przodu.

- Cholera!!!- wrzasnąłem jadąc.

***

Pół godziny później podjechałem pod szpital. Zmieniłem w aucie koszulkę i schowałem kastet. Wysiadając włożyłem prawą dłoń do kieszeni i wszedłem do środka unikając dziennikarzy.

Roztrzęsiona Jessica siedziała przed salą z chusteczką w zaciśniętej dłoni. Cholera... co ja jej powiem? Zupełnie o niej zapomniałem.

Kiedy tylko mnie zobaczyła, wstała i wręcz podbiegła do mnie.

- Gdzie Alan?- zapytała.- Mów!- uniosła głos.

- Ciszej, ściany mają uszy- upomniałem ją.

- Mam to gdzieś! Gdzie on jest?!

Westchnąłem głośno.

- Evans wezwał policję, a że skatowaliśmy go mocno, któryś musiał zostać- wyjaśniłem.

- Czemu on? Dlaczego ty nie mogłeś?- szlochała.

- Jessica przepraszam- powiedziałem.

Spojrzała się tylko na mnie wściekła i zapłakana, a potem się cofnęła. Zabrała swoją torebkę i wyszła trącając mnie ramieniem.

Westchnąłem i usiadłem przed salą. Spojrzałem na dłoń, która robiła się już sina. Nie potrzebnie żeśmy tam pojechali. Przecież i tak muszą mnie przesłuchać w sprawie wypadku. Jeśli połączą kropki mnie też zgarną. Muszę się uspokoić i pod żadnym pozorem nie wyciągać ręki z kieszeni.

Mijały godziny, bardzo powoli i nerwowo. Chciałem już do niej wejść i złapać jej dłoń, a przede wszystkim porozmawiać. Czasu nie cofnę choćbym miał miliony na koncie ale postaram się bardziej. Muszę sprawić, by w końcu mi zaufała.

Koło godziny 16 zobaczyłem policjantów. Nie spieszyli się zbytnio.

- Pan Walker?- zapytał niższy i brodaty.

- Tak- odparłem.- O co chodzi?

- Komisarz White oraz Thomas, chcemy zadać parę pytań- przedstawił brodaty.

- Dobrze znał pan panią Lily Evans?- zapytał wyższy szatyn.

- To moja dziewczyna- odpowiedziałem.

- Czy to możliwe, że jej ojciec jest winny wypadkowi?- zapytał White.

Westchnąłem. Udawałem ale przestałem się stresować ich wizytą.

- Wczoraj na cmentarzu groził mi bronią. Do tego lekarz doniósł mi, że Lily mamrotała o szarym jaguarze i broni- naprowadziłem ich.

- Wie pan o co chodziło?- zapytał Thomas.

- Możliwe, że o jaguara jej ojca- powiedziałem.- Gdybym mógł obiłbym mu mordę za to- warknąłem.

- Ktoś już pana ubiegł- rzucił jeden.

- Gratulacje dla niego- parsknąłem.

- Przemoc nie cofnie czasu panie Walker- rzekł jeden z westchnieniem.- To tyle, bardzo nam pan pomógł.

- Do usług.

Komisarze wyszli i przypomniałem sobie o nagraniu. Zrobiłem sobie kawę i zadzwoniłem do jednego ze znajomych. Był informatykiem na komendzie, gdzie był Alan i pan Evans. Wystarczy mała intryga i mu pomogę.

Wróciłem na siedzenie i pijąc kawę odszukałem numer. Zadzwoniłem.

- Ken?

- O matko, Walker ty żyjesz?- zaśmiał się w słuchawce.

- Niestety- westchnąłem.- Posłuchaj jest sprawa.

- Inaczej byś do mnie nie dzwonił- rzekł. Uśmiechnąłem się.

- Wyślę ci nagranie i obetnij je tak, by nie było dowodów na mnie, a następnie pokaż przełożonym. Użyj swoich zdolności, bo muszę być anonimowy- wyjaśniłem.

- Chodzi o Evansów?- zapytał i zdziwiłem się, że wie.

- Skąd wiesz?

- Komenda huczy od plotek stary- odparł.- Dobra, biorę się do roboty- powiedział i się rozłączył. Natychmiast wysłałem mu nagranie.

Skończyłem pić kawę i czekałem.

***

Koło godziny 20 ktoś mnie szturchnął. Musiałem przysnąć.

- Pan Walker?- zapytał gość w białym wdzianku. Pewnie to doktor.

- Tak- powiedziałem i przetarłem oczy.- Co się stało? Coś z Lily?

- Spokojnie, udało się nam ustabilizować jej stan. Można do niej wejść- wyjaśnił.

- Dobrze, dziękuję.

Wstałem i wszedłem do pomieszczenia. Było w nim duszno i ciemno. Paliła się jedynie mała lampka na białym stoliku. Usiadłem na krześle przy łóżku i czułem jak moje serce krwawi. Czułem jakbym dostał po mordzie albo przynajmniej śnił koszmar, z którego nie mogę się obudzić.

W jej poturbowanych włosach dostrzegłem szkło, miała rozciętą brew, pełno siniaków na rękach i była podłączona do kroplówki, która się kończyła. Miałem ochotę ponownie najebać Evansowi. Nie podaruję mu tego.

Chwyciłem ją delikatnie za pokaleczoną dłoń i ucałowałem. Kciukiem kreśliłem kółka na jednej z kości i nie chciałem jej opuszczać. Samanthę też załatwię, dostanie suka za swoje.

Chwilę później przyszła ruda pielęgniarka z kroplówką.

- Dobry wieczór- przywitała się.

- Witam- odparłem i nie spuszczałem oka z Lily.

Pielęgniarka zmieniła kroplówkę i na chwilę się zatrzymała. Pewnie mnie rozpoznała. Spojrzałem się na nią pytająco.

- Niech pan z nią rozmawia. Ludzie w śpiączce często słyszą to- poradziła, a potem wyszła.

Może warto jej powiedzieć co zrobiłem? Nie... opieprzyła, by mnie tylko.

Jeszcze raz ucałowałem jej dłoń i mimowolnie zasnąłem na jej łóżku. 

Brother's Sweet Enemy[ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz