42.

611 57 62
                                    

witam z powrotem. Wiem, że ostatni rozdział był 10 miesięcy temu i jesteście pewnie już innymi ludźmi niż wtedy, ale zapraszam do czytania. Nie spodziewam się was tu wiele, ale jeśli czytacie to pozostawcie po sobie znak żebym wiedziała, że tu jesteście!

a i tak żeby ogarnąć nawiązanie możecie sobie czytnąć 11 rozdzialik, początek przynajmniej







a i tak żeby ogarnąć nawiązanie możecie sobie czytnąć 11 rozdzialik, początek przynajmniej

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

______________________________



AMELIE


Moje ciało niebezpiecznie kołysało się na boki, gdy podążałam krok za krokiem po cienkim krawężniku udając, że utrzymanie się na nim jest zależne od życia i śmierci. Spadam z wystającej części betonu od razu znajdując sobie inną zabawę, czyli przechodzenie pomiędzy liniami, które oddzielały od siebie kwadratowe płyty chodnika. Moje nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa, ponieważ od momentu opuszczenia murów szkoły, czyli od jakiś dwóch godzin błądziłam ulicami Nowego Yorku. Nie przeszkadzał mi chłód, pomimo tego, że ludzie dookoła nosili na sobie już zimowe kurtki, a ja przemykałam obok nich w bluzie z kapturem. 

Jakaś siła ciągnie mnie w stronę starego boiska do koszykówki. Przechodzę przez zardzewiałą i delikatnie wygiętą furtkę, pomimo tego, że kilka metrów dalej w ogrodzeniu znajduje się spora szpara. Dwa lata temu jeszcze jej tu nie było. 

Wspinam się na zniszczoną ławkę piknikową, kładąc nogi w miejscu przeznaczonym do siedzenia, a sama siadam na drewnianym stole. Spróchniałe drewno niebezpiecznie wygina się pod moim ciężarem, jednak nie przejmuję się tym w jakimś wielkim stopniu. Opieram dłonie na mokrych deskach za swoimi plecami i unoszę głowę ku górze, by spojrzeć w pochmurne niebo. 

Chciałabym powiedzieć, że jest lepiej. Ale po prostu nie powiem nic, by nie wyglądało to tak, jakbym się nad sobą użalała. 

Wdycham głęboko rześkie powietrze i przymykam oczy, odczuwając zmęczenie. Od wyjścia ze szkoły minęło już sporo czasu, dlatego nie dziwię się, że tak mała dawka prochów przestawała powoli działać. Zaczęłam to odczuwać, ponieważ wszystko dookoła nie śmieszyło mnie już tak, jak wcześniej. 

Smutnym spojrzeniem spoglądam na betonowe boisko, które przywoływało do mojej głowy kilka dobrych wspomnień. Delikatny wiatr rozwiewa ciemne włosy, które wpadają mi na twarz i przysłaniają widok przede mną. A wtedy kilka metrów dalej, jak za mgłą widzę grupę nastolatków, którzy siedzieli na nagrzanym przez upalne słońce betonie i głośno ze sobą rozmawiali. Słyszałam znajomy śmiech i kojarzyłam te specyficzne zarysy sylwetek. Unoszę kąciki ust, gdy jeden z chłopców wstaje i wyciąga dłonie w kierunku dziewczyny, która kręci głową na boki. Mimo to wstaje i łapie pomarańczową piłkę do koszykówki, po czym kilka razy odbija ją o podłoże. Chciała pobiec do przodu i wyminąć chłopaka przed sobą, jednak dobrze wiedziała, że nie ma z nim szans. Zbiera w sobie całą odwagę, po czym jak błyskawica podąża w kierunku kosza, wykonując szybki obrót przy swoim przeciwniku, by nie mógł odebrać jej piłki. Potem trafia, jednak nie cieszy się z tego powodu, tylko z wyraźnym zawodem spogląda w stronę chłopaka. On tylko wzrusza ramionami, jakby nie miał pojęcia, o co jej chodzi. A potem wyciąga ramiona w jej kierunku. Młoda dziewczyna odwraca się na pięcie, zarzucając przy tym swoimi długimi, zdrowymi włosami, których czerń z chęcią przyjmowała blask zachodzącego słońca. Jednak jemu wcale nie przeszkadza to, że się odwróciła, ponieważ właśnie wtedy podbiega w jej stronę, przytula jej ciało od tyłu i niespodziewanie unosi w górę. Znowu słyszę znajomy śmiech. I trochę za nim tęsknię. 

SPIDER-MAN: BACK TO HOMEWhere stories live. Discover now