| Rozdział 55 |

1.4K 184 9
                                    

Podróżowali dłuższymi leśnymi ścieżkami. Unikali głównej drogi w obawie przed rozpoznaniem mimo ciemności nocy.

- Konie zostaną tutaj — zadecydował Oliver — wskazując dłonią na światła widoczne w oddali — Rezydencja jest tam, nie możemy podejść bliżej. Jutrzejszego poranka powinieneś być już na morzu — powiedział lord, delikatnie unosząc Robina, pomagając mu zejść z rumaka.

- Bez Henry'ego się nie ruszę — Edward zgrabnie zeskoczył z konia i stanął przed lordem — Ani myślę opuszczać go ponownie.

- Odejdziesz, jeśli choć trochę zależy ci na jego życiu. - zawarczał Oliver. - Odejdziesz, mówiąc mu, że będziesz bezpieczny. A wtedy Henry będzie mógł iść dalej w swoim życiu. Być szczęśliwym. Czy nie tego dla niego pragniesz?

- Nikt nie zapewni mu bezpieczeństwa! Nikt nie zadba o niego i nie ochroni przed... Całym tym obrzydliwym i odrażającym światem, krajem, a nawet tą zatęchłą Anglią i ludźmi, jacy w niej żyją! Jest mój, należy do mnie a ja... Ja należę do niego.

- Zapewnię mu to wszystko, co wymieniłeś. Ochronię go i...

- Ochronisz?! - parsknął Edward z niedowierzaniem — Tak samo, jak ochroniłeś go, gdy napadłem na jego statek? Nie musiałem się nawet zbytnio trudzić, aby...!

Lord spojrzał na niego wściekle.

- A więc to ty stwarzasz zagrożenie dla jego życia! I śmiesz mówić o ochronie? To z twojej winy teraz umiera! - wykrzyczał z irytacją.

Mimo ciemności bardzo wyraźnie dostrzec było, jak cała krew odpływa z twarzy kapitana.

- O... O czym mówisz? - zapytał drżącym głosem.

Oliver zamilkł, zaciskając wargi. Starał się opanować kłębiące w jego wnętrzu emocje. Nie mógł pozwolić, by ten szczur pozbawił go samokontroli.

- Umiera z tęsknoty. Nie wiem, co mu zrobiłeś, ale nie je i nie pije od dwóch dni. Jeśli nie zacznie, nie przeżyje jutra. - odparł głucho lord, wpatrując się w czerń lasu.

- Nie je...? - powtórzył niemal z niedowierzaniem Edward i przełknął ślinę — Nie... Niemożliwe by... - przeniósł wzrok na Robina, który dotychczas jedynie przysłuchiwał się rozmowie — To prawda...?

- Próbowałem już wszystkiego, Panie. Domaga się, by cię wypuszczono. Twierdzi, że woli umrzeć niż żyć w świecie, gdzie przez niego zostałeś stracony — cichy głos służącego przeciął jak lodowata brzytwa serce kapitana.

Nie chciał w to wierzyć. Nie mógł.

- Nigdy nie pozwolę mu umrzeć ze swojego powodu. Ani za życia, ani po śmierci — powiedział wymownie — Zaprowadź mnie do niego, a dam ci, czego zechcesz — powiedział, spoglądając na lorda, który odetchnął głęboko.

- Jego życie mi wystarczy — powiedział, po czym ruszył przed siebie szybkim, zdecydowanym krokiem a wraz za nim ruszył Edward.

***

Z każdym krokiem rezydencja zdawała znajdować coraz bliżej.

- Którędy...? - zapytał Edward, rozglądając się po zabudowaniach, znajdujących za budynkiem.

Stajnie i domy służby oraz stodoły. Wszystko to, wraz z lasem, pobliskimi łąkami i daleko oddalonymi hektarami ziemi  należało do rodziny de Badlesmere.

- Robinie... — Oliver odwrócił się, uważnie przyglądając chłopakowi. - Pora na twoje zadanie...

Ciemnowłosy, kulący się do tej pory za lordem, zmarszczył brwi. Nie przychodziło mu do głowy, o jakie zadanie mogło chodzić mężczyźnie. Spanikowany przeszedł krok do przodu.

Silence is Golden     Where stories live. Discover now