XIV - Promyk (cień) nadzieji

132 5 0
                                    

Leo udał się do kuźni. W sumie to niby często tam bywał, ale jakoś zawsze był sam, mimo że to "terytorium" dziewiątki i ktoś z jego rodzeństwa zawsze coś tam dłubie.
Nie, to co dwa tygodnie temu, jak został bohaterem. Wtedy wszyscy chcieli znaleźć się blisko niego, a teraz znowu jest niepotrzebny.

Latynos nie miał pomysłu na pracę. Zebrał kilka starych projektów, żeby tylko się na czymś wyżyć.

Przeraził się jakie myśli przychodzą mu do głowy, gdy leżał w śpiworze, na podłodze w Bunkrze Dziewiątym przez cały dzień. Nawet nie chciało mu się przyjść wtedy na posiłek. Jason i Piper przypomnieli sobie o nim dopiero pod wieczór i zaprosili na kolację. Gdyby nie to, pewnie nie wstał by do następnego ranka.

Z zacienionego warsztatu dochodziły odgłosy energicznego stukania młotków, dmuchania w miechy i ogólnego zamieszania.
Ściany budynku były osmalone, czarny osad prawie całkowicie zasłonił metalowe płaskorzeźby zdobiące wysoko usytuowane gzymsy.

Przeszedł między kolumnami do znajomego wnętrza pawilonu. Ściany nie były potrzebne, jako że nawet zimą piece roztaczały wokół przyjemne ciepło. Latem, przy takiej pogodzie jak teraz ledwie dało się wytrzymać.

Już miał zamiar przejść do swojego stanowiska kiedy zauważył, że jest zajęte. Mieszkańcy domku Hefajstosa mieli na stałe przypisane swoje stanowiska.
Oczywiście to nie tak, że tylko dzieci boga kowali mogły tworzyć wynalazki i broń w kuźni. Goście byli mile widziani, ale rzadko ktokolwiek z obozowiczów tu zaglądał.
Zazwyczaj pracowali wtedy przy dodatkowym biurku. I zazwyczaj pomagał mu ktoś ze stałych bywalców warsztatu.

Atmosfera w pawilonie też była jakaś nietypowa.

Stanął na palcach, żeby dokładniej przyjrzeć się temu komuś, kto ukradł mu miejsce.

To ta dziewczyna. Lia? Tak, chyba tak.

Nie podobało mu się, jak nagle całe to "tolerancyjne" społeczeństwo obozu ją odrzuciło.
Racja, gdy wywołała burzę on sam wpadł w panikę, ale mało tu niebezpiecznych wydarzeń?

Podszedł bliżej i położył plany na sąsiednim biurku.
Dziewczyna ewidentnie nigdy nie miała do czynienia z młotem i kowadłem. Nikt też nie kwapił się, żeby ją poinstruować.
Czoło miała mokre od potu, a jej ręce niezdarnie uderzała młotem w rozżarzony kawałek metalu.
Na tle płomieni z wielkiego pieca jej sylwetka wyglądała nierzeczywiście, jak makabryczna interpretacja surrealistycznego malarza.

Podszedł bliżej.

Dziewczyna nie zorientowała się, że ktoś za nią stoi. W kuźni było niesamowicie głośno.
Wyglądała na wykończoną, a mięśnie ramion jej drżały, z trudem podnosząc młot. Oddychała ciężko.
Sama w sobie praca przy kowadle jest bardzo ciężka, a patrząc na niedoświadczoną Lię można było zauważyć, że brakuje jej sił.

- Daj. Pomogę ci. - powiedział cicho prawie przy jej uchu.

Córka Posejdona niemal podskoczyła na dźwięk głosu.
Leo nie czekając na odpowiedź wyjął jej młot z ręki.

- Masz jakiś projekt? Co to będzie?- zagaił.

- O co ci chodzi? Czego chcesz?

- Pomóc. Jestem z dziewiątki. Myślę, że warto ratować honor tego domku, a tak w ogóle to jestem Leo.

Spojrzała na niego z powątpieniem szukając oznak ironii.

Jego niesforne, czarne loczki były nieco za długie i opadały mu na ciemne, kawowe oczy, w których zawsze czaiły się iskierki rozbawienia. Miał elfie rysy twarzy i lekko szpiczaste uszy.
Na sobie miał koszulkę obozową i luźne, lniane spodnie sięgające do kolan. Jego chude nogi zabawnie wyglądały w wielkich, skórzanych buciorach.
Pas z narzędziami przytrzymywały mu dodatkowo szelki.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 09 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Trudniej Niż Myślisz... // Leo Valdez Where stories live. Discover now