rozdział 33

597 37 104
                                    

Louis siedział na kolanach bruneta, z głową na jego ramieniu i uspokajał się po rozmowie, dokładnie analizując wszystko co sobie powiedzieli. Wiedział, że otworzenie się przed chłopakiem będzie dla niego ciężkie i mimo, że już i tak zrobił wielkie postępy przez ostanie miesiące, wciąż czuł blokadę przed mówieniem o swoich emocjach. Postanowił jednak dać z siebie wszystko, aby wszelakie niepewności co do swoich czynów czy samooceny zostawały przedstawione Harry'emu, by nie sprawiać mu więcej przykrości. Obiecał mu to, a obietnic dotrzymuje zawsze i w tym przypadku również tak będzie. 

- Kocham cię, Hazz. - powiedział nagle, cicho, aby tylko brunet mógł to usłyszeć; to nic, że na tarasie byli tylko oni.

- Kocham ciebie też, Lou. - odpowiedział, składając małego całusa na jego skroni.

- Jak się teraz czujesz? - zapytał, spoglądając na niego z dołu - Odpowiedz mi szczerze.

- Na pewno lepiej niż wcześniej. Po tym jak wyszedłeś, jak już mówiłem, poczułem się trochę, ym, wykorzystany. Ale teraz wiem, że nie chciałeś, aby tak wyszło - odparł - Aczkolwiek jestem na siebie wściekły, że nie zauważyłem twojej niechęci. 

- To nie twoja wina - zarzekał, prostując plecy, aby być twarzą w twarz z chłopakiem - Chciałeś dobrze, to ja nic nie powiedziałem, ale obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy.

- Mam nadzieję. - szepnął. Uniósł swoją dłoń i poprawił szatynowi opadającą grzywkę. 

Odwrócili się w tym samym momencie, kiedy ich mały moment został przerwany przez otwierające się drzwi tarasowe. Czerwone włosy ukazały się sekundę później wraz z resztą ciała Felixa, który stanął w progu i patrzył na nich z zadowolonym uśmiechem. Klasnął w dłonie i wypiął biodro, kładąc na nim swoją rękę.

- Świetnie, już się pogodziliście. To w takim razie czułości zostawcie sobie na później, a teraz idziemy. - odwrócił się do nich plecami i wchodząc z powrotem do środka domu wyrzucił pięści wysoko w górę - Tokio, nadchodzimy, suki! 

Dwójka mężczyzn zaśmiała się cicho i wspólnie wstali na równe nogi, idąc w ślady za młodszym chłopakiem, trzymając się przy tym za ręce.

Zamknęli za sobą drzwi, nie chcąc, by zimne powietrze dostało się do pomieszczenia. Louis dopiero teraz zdał sobie sprawę, że znów wyszedł na dwór bez odpowiedniego okrycia, całe szczęście miał dobrą odporność, więc jedyne co może go dopaść to zwykły katar. Gorzej było z Harrym, który chwile po zajęciu miejsca na kanapie w celu założenia butów głośno kichnął, pociągając przy tym nosem.

- No i chuj, mówiłem, że się przeziębisz, ale nie! Po co słuchać przyjaciela, jak można być schorowanym kretynem. - mówił Felix, na co reszta parsknęła tylko śmiechem. 

Ubrali się, Louis jeszcze dodatkowo zawiązał szczelnie szalik Harry'emu i odział go w ciepłą czapkę, kurtkę zapinając pod samą szyję, Yoshii zamknął za nimi drzwi i z walizkami zaczęli kierować się w stronę chodnika, gdzie stał już samochód chłopaka. Wspólnie uznali, że schowają walizki do bagażnika, aby nie musieć targać ich ze sobą, bo z nimi zwiedzanie zajęłoby zdecydowanie więcej czasu niż powinno. 

- A wy wiecie, że jest o jedno miejsce za mało, co nie? - zapytał Loffer, wskazując na pojazd dłonią, gdzie na przednim siedzeniu znajdowały się ogromne ilości papierów i kilka kartonów.

- Możesz usiąść mi na kolana. - zaproponował prosto David, z chytrym uśmieszkiem. 

- Nie, spierdalaj. Znowu będziesz mnie macał przy obcych. - fuknął, krzyżując ramiona na klatce piersiowej – Harry, ty wskazuj na podołek szefuńcia. 

Painkiller || l.s ✔️Where stories live. Discover now