Kleant [2]

13 2 0
                                    


 Wcale nie wracał do naprędce wynajętego mieszkania na granicy miasta. Z racjonalnego punktu widzenia, powinien to zrobić. Położyć się na miękkim materacu, odchylić głowę do tyłu i zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrza z okna przy wezgłowiu. Przysiadłby do książki lub dopłacił dwadzieścia nummów za balię gorącej wody. Po wyprawie do lasu buty i dół jego szaty nie wyglądały zbyt estetycznie.

Lecz zamiast tego nogi od razu poniosły go do budynku o kreatywnej nazwie „Fantazyjna Grota", a przynajmniej mógł to tak przetłumaczyć na Język Ogólny. Znał wiele języków, lecz z pokrętnym somatiziańskim ciągle miewał problemy. Wbrew pozorom za drzwiami nie ukazał się mu zamtuz czy inna równie zbereźna speluna, a coś, na czego widok każdemu przyzwoitemu dwudziestoparolatkowi serce podskoczyłoby do gardła, radośnie tłukąc o migdałki przy każdym oddechu.

Eleganckie białe ściany, szkarłatne dywany, egzotyczne rośliny rozsadzone we wzorzystych donicach gdzie popadnie odurzały zapachem, a wesoła muzyka przygrywana przez najętą trupę grajków całkowicie odbierała poczucie rzeczywistości i władzę w ciele. Wszędzie dookoła dało się słyszeć śmiechy, swobodne rozmowy, czasem jęki rozpaczy, a przede wszystkim odprężający stukot żetonów spadających na obite zieloną wygładziną stoliki.

Niezależnie od kraju, gdy znajdował odpowiednio zachęcający szyld, zawsze trafiał w to samo miejsce. Tu barwy narodów ginęły w tradycyjnych czerwono-czarnych plamach, a języki mieszały się z każdym słowem. Nikt nie przychodził tu dla doświadczeń kulturalnych; gości takich miejsc obchodził jedynie słodki dreszcz emocji rozchodzący się po stawach, gdy głos krupiera niósł donośnie po sali „dwadzieścia trzy!".

- Non possum iungere? - zapytał, niepewnie układając zdanie w nieznośnym języku, podchodząc do jakiegoś odzianego w czarne szaty dżentelmena. Nie zależało mu na konkretnej osobie, chciał tylko dotknął żetonów, poczuć ich nieco papierowy, nieco plastykowy zapach, przewrócić je między palcami i samemu spowodować rozlew klekoczącego dźwięku.

- Proszę wybaczyć, ale nie znam za dobrze somatiziańskiego - odezwał się mężczyzna, ściągając nieznacznie brwi. - Obscurius, Plantis? - dodał, starannie akcentując słowa, niby spodziewając się, że jego rozmówca nie tylko nie zna żadnego z nich, a jeszcze ma problemy ze zrozumieniem prymitywnego pytania.

- Plantis - skinął głową Kleant, odsuwając kwarcowe krzesło i przysiadając się naprzeciw pana w czerni. - Jak widzę, nie masz partnera do gry?

- Owszem - przytaknął. Zdecydowanie pochodził z Obscurius, jego akcent wydawał się sztuczny, a samogłoski przeciągał wręcz karykaturalnie przez co jego wypowiedź zabrzmiała bardziej jak „aaaowszjeem". Naprawdę niepojęte, jak można kaleczyć w ten sposób tak piękny język.

- Więc zagrajmy - wysunął entuzjastycznie ramię ku górze, przywołując jednego z błąkających się po sali krupierów w szkarłatnych uniformach. I znów, żadnego różu, jedynie jego ciemniejszy odcień jawiący się na policzkach dziewczyny, muszącej dopiero zaczynać pracę i podekscytowanej być może pierwszym klientem. - Ruleta, Bakarad, Black Jack? - odchylił się na krześle, ramię wspierając na jego oparciu.

- Proponowałbym klasycznego pokera - odezwał się jegomość, zerkając na dziewczynę obok przenikliwymi, błękitnymi oczyma. - Można?

- Yhm! - przytaknęła podekscytowana, drżącymi dłońmi wyciągając talię kart z jednej kieszeni przy pasie. Wzięła ją między palce i mozolnie rozpoczęła przekładanie kart. Jak na początkującą była całkiem niezła, z początku nie mógł zorientować się w jej ruchach, przypominających bardziej płotki wyskakujące co jakiś czas nad wodę. Kiedyś zrobi karierę. Ale nie dzisiaj.

Neniam VenosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz