18.

462 20 33
                                    


Coraz częściej odnosiłam nieodparte wrażenie, że umyślnie podlewam moje problemy benzyną, a one zamiast uschnąć i zwyczajnie zniknąć, stają w płomieniach i plują we mnie ogniem.


Nie klękaj.
Nie klękaj.
Tylko nie klękaj.

Mamrotałam w duchu, nie chcąc dopuszczać do siebie nawet procenta myśli, które potwierdzałyby tę chorą wizję.
Przecież biżuterię też daje się w takich pudełkach, np. kolczyki, bransoletki lub naszyjniki. Jednak kształt pudełka wieszczył coś znacznie mniejszego i krótszego.
Coś, czego bałam się zobaczyć od ostatniego razu, kiedy to zostawiałam go na stole w paryskim apartamencie.

- To dla ciebie, Henderson — powiedział Oliver po krótkiej chwili zawieszenia, która w moim odczuciu zdawała się trwać przynajmniej dwa tygodnie. Podał mi prezent, a ja wzięłam go nieufnie w zdrętwiałe palce i otworzyłam, wstrzymując oddech. W środku był gwizdek.
Tak, gwizdek.
Najprawdziwszy, czarny, sędziowski gwizdek. - Powinnaś widzieć swoją minę. Przez moment chciałem się nawet wycofać — przyznał bramkarz, nie hamując się już zbytnio od śmiechu, kiedy łypałam na niego spod ciemnych rzęs z widoczną ulgą i zaskoczeniem. Oczywiście, że był to pięknie opakowany żart w odpowiedzi na moje okulary.

- Mam ochotę jednocześnie cię uściskać i udusić, ale jeszcze nie zdecydowałam, które uczucie jest silniejsze — odpowiedziałam, również wybuchając śmiechem. Takim prawdziwym, wesołym śmiechem, na który usilnie próbowałam zdobyć się od samego przyjazdu, ale okoliczności znacznie mi ten proceder utrudniały.

- Byłem ciekawy, jak zareagujesz, ale patrząc na to, że mam nadal pełne uzębienie, odnotowuję to jako sukces — powiedział, szturchając mnie lekko w ramię, a ja pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Wyciągnęłam gwizdek z pudełka i obróciłam go kilka razy w palcach, przyglądając mu się uważniej. Wyglądał naprawdę profesjonalnie, co kazało mi myśleć, że Oliver musiał już wcześniej przemyśleć ten zakup.
Nie odkładał tego na ostatnią chwilę jak niektórzy niewdzięcznicy. - Pomyślałem, że ułatwi ci nieco pracę z tą bandą rozwrzeszczanych, angielskich pawianów, chociaż słysząc, jak gwiżdżesz w domu, zacząłem mieć obawy, że to cacko zupełnie ci się nie przyda — dodał, a ja zamknęłam swój nowy gadżet w dłoni i posłałam chłopakowi ciepły uśmiech. Wiedział o moich ambicjach i byłam pewna, że ten mały gwizdek symbolizował coś znacznie więcej.
Jego pełne poparcie na wyboistej ścieżce do zostania kimś więcej niż tylko pomocnikiem trenera.
Drobny gest, który jednocześnie znaczył tak wiele, a niedojrzała, rozwrzeszczana Melisa zdawała się do tej pory takich gestów nie widzieć, a tym samym nie doceniać. Brakowało mi zwyczajnie zdolności, żeby dostrzec, że nie tylko ten okazuje troskę, który trąbi o tym na prawo i lewo, nierzadko robiąc z tego cały spektakl, ale są również ludzie, którzy troszczą się o ciebie po cichu, co nie znaczy, że w mniejszym stopniu. Zawsze służą dobrą radą, lekcją, a kiedy coś ci się uda, będą pierwsi, żeby ucieszyć się z twojego sukcesu i powiedzieć ci, jak bardzo są z ciebie dumni.
Takich ludzi było paradoksalnie w moim życiu niewiele, ale tym bardziej zaczynałam ich doceniać i zauważać.
Oliver również awansował do tej elitarnej grupy, bez mojej pomocy, wykazując się wszystkimi cechami, które były tak unikatowe, a jednocześnie charakterystyczne.
Cechami, których na próżno było szukać, chociażby u Neymara.

- Dziękuję, chociaż to okrutny żart, a nie jedynie punkt na remis w naszej potyczce — przyznałam, jednak uśmiech pełen swobody i ulgi nadal błąkał się po moich ustach. Paradoksalnie nie miałam mu za złe, że prawie przyprawił mnie o zawał. - Także miej się na baczności, White — zakomunikowałam, wieszcząc tym samym nadchodzący odwet. Chłopak pokiwał powoli głową, uśmiechając się nieco szerzej i przymykając oczy tak, jakby raziło go niewidoczne już na horyzoncie słońce.

Bramkarze kochają bardziejजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें