Rozdział 1 | Część 1

7 0 0
                                    

Grafika:
Ian Woods - "together"



Silias zaczynał wątpić, że osiągnął coś w życiu.
Każdego dnia przeciągał poranki, leżąc z twarzą skierowaną ku suficie. To samo łóżko, te same ściany. Ci sami ludzie w pracy, te same skargi. Te same drętwe powitania, te same pożegnania bez słów. Ta sama droga do mieszkania, te same schody. Ten sam klucz do tego samego zamka.
Nic się nie zmieniało.
A on nie robił nic, by było inaczej.
Od dłuższego czasu nie odbierał już telefonów od rodziny, za każdym razem bojąc się tych klasycznych słów. Rusz się, zrób coś ze swoim życiem! Weź się w garść, będzie dobrze!
Kieruj się ścieżką, a osiągniesz cel.
Jaki cel?
Oh. Tu zaczynają się schody.
Przed chwilą leżał bez sił, teraz jednak podniósł się do siadu. Intuicyjnie zerknął na kartkę w kalendarzu, mimo, że data od dawna była nieaktualna - nie dotykał go od paru miesięcy. Ale to nic złego, przecież i tak czas równie dobrze mógł się zatrzymać.
Pogrubione litery informowały, że jest dziś czwartek dziesiątego listopada, w rzeczywistości był sobotni ranek piętnastego kwietnia. Pojedyncze promienie słońca starały się niewinnie przedostać przez warstwę grubej zasłony. Wstał, wzdychając cicho, i sięgnął ku niej dłonią, odsłaniając okno. Spojrzał w dół, na senną panoramę miasta, dopiero budzącą się leniwie. Piętnasty kwietnia 2023 roku. Dwadzieścia sześć lat.
Złapał za klamkę, oplatając ją palcami. Przystanął tak na chwilę, jakby starając napawać się tą spokojną chwilą. Ale jak cieszyć się czymś, co ma się codziennie? Jego życie było przecież definicją spokoju. Przynajmniej z pewnego punktu widzenia, pod pewnym konkretnym kątem.
Przekręcił klamkę w końcu, wpuszczając do pomieszczenia trochę świeżego powietrza. Drobinki kurzu zawirowały w pasmach słońca, kiedy zaczął przekładać płyty stojące rzędem na parapecie. Zdecydował się na jedną z nich. "Tak mě tu máš". Włożył ją do odtwarzacza, klikając parę guzików, a gdy rozbrzmiały pierwsze nuty melodii, odwrócił się na pięcie i przeszedł parę kroków w kierunku kuchni. Kawalerki miały tą jedną, wielką zaletę. Nawet jak nie było w nich nikogo, poza tobą, zmniejszały nieco poczucie samotności. Nie było drugiego pomieszczenia, w którym ktoś mógł właśnie przebywać, ale wcale go tam nie było, bo stało puste. Im mniej pokoi, tym mniej miejsca do wypełnienia. Tu wystarczyła jedna osoba. Ale i tak było w pewien sposób pusto.
Wsypał kawę do kawiarki i postawił ją na palniku. Pstryk, pstryk, pstryk, niewielki niebieski płomień zasyczał jak każdego dnia. Chłopak schylił się do szafki, wyjmując opakowanie karmy dla kotów. Ruda kula futra wylegiwała się w tym momencie na fotelu, obok sterty niedoczytanych jeszcze książek. Na dźwięk nasypywanego jedzenia uniosła się sennie, zeskakując z gracją na porysowane panele. Vincent powoli podszedł to miski, ocierając się po drodze o nogi właściciela.
Koty. Kolejna rzecz, dzięki której nie czuł się aż tak pozostawiony na bok.
Silias czasem próbował wyobrazić sobie swoją historię jako oprawiony w pękającą skórę tomik na półce księgarni. Jednak za każdym razem, gdy w próbował tą książkę przeczytać, strony były czyste.
Nic jeszcze się nie wydarzyło. Stał w miejscu. Był rozdarty pomiędzy dwoma osobami. Tą, która rzeczywiście ma ambicje, chęć, by pokazać się światu. Ale druga twardo trzymała ją w ryzach, przykuwając do ściany. Nie był jeszcze gotowy. Zbyt mało ciekawych rzeczy ma do powiedzenia. Na biurku wciąż stał laptop, otwarty na gęsto zapisanych stronach Worda, wszędzie leżały równo ułożone zeszyty z odręcznymi notatkami. Oczywiście, znajomi z roku, że ma talent do łączenia słów. Ale to nie było to. One nie były właściwe.
Te litery przestały dawać mu satysfakcję. Przestał pisać. To tylko wspomnienie, wspomnienie, które z jednej strony usilnie stara się wymazać z pamięci, lecz z drugie ciasno przyciska do piersi.
Vincent zamruczał cicho, wskakując z powrotem na swoje poprzednie miejsce odpoczynku. Nalał kawy do jednego ze stojących obok zlewu kubków, i wrócił do okna, siadając na pustej części parapetu. Poranki. Są tak okrutnie piękne. Przypominają, że znowu rozpoczyna się kolejne koło, ale hipnotyzują swym urokiem. Można się w nie zapatrzeć i na chwilę zapomnieć, na chwilę odciąć się od przybijającego ciągu wydarzeń, jaki zaraz ma nastąpić. 
Sączył powoli kawę, ciesząc się kilkoma godzinami spokoju, zanim świat zbudzi się na dobre, a telefon zacznie wydzwaniać, pełny życzeń od ludzi, których istnienie zaczyna się zacierać w jego umyśle. Nikt go nie odrzuca, on sam się izoluje.
Ale jest tym wszystkim już tak znużony, że ciężko mu jest się podnieść i wrócić na właściwą ścieżkę. Ale czy w ogóle jest tak właściwa ścieżka?
Teraz to nieistotne. Teraz mógł cieszyć się porankiem, blaskiem słońca i cichym szelestem informującym o każdym poruszeniu kocura.
Dwadzieścia sześć lat.
Może to dzisiaj wstanie i przywróci bieg czasu? 

Silias Maddison nie żyjeDove le storie prendono vita. Scoprilo ora