𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟏𝟓 ♠️☂️

443 51 32
                                    

Anielski śpiew dobiegał z niewiadomej dla nikogo przestrzeni. Nieustannie śpiewały piękne pieśni, niczym niekończąca się taśma. Wzruszyłby niejedną obłąkaną duszę, nieprawdaż? Lecz nie tego delikwenta, spoczywającego na zimnej, przezroczystej podłodze tuż obok stopni. Wcielony demon, gdyż na pewno nie anioł. Choć czyż to pewne? Pozostał człowieczyną, jeśli w swym życiu powstał wielokrotnie po licznych upadkach, tak jak powiadał Dostojewski.

Jego opuszki palców mimowolnie drgnęły, dając znać o przebudzeniu się śmiertelnika. Powoli uchylił powieki, zerkając w stronę swojej dłoni. Zebrał wszystkie możliwe do tej pory siły by ją unieść na przeciwko swojej twarzy. Przyglądał się swoim smukłym palcom, będąc nieświadomym jaka gra się tutaj odgrywa. Poruszał nimi kilkukrotnie zaciskając w pięść.

Zerwał się do przysiadu, dostrzegając, iż na jego ciele spoczywała jedynie biała szata. Jednak miejsce było ocieplone, znakomicie. Otarł swoje oczy jakby po porządnej drzemce, następnie przyjrzał się dokładnie swojemu ciału. Blizny na skórze nie zniknęły, jakżeby inaczej? Głośno westchnął, na wskutek czego powstało echo. Co u licha?

– Witaj, Scaramouche – przed niebieskookim pojawiła się czarna postać z wieloma czarnymi, długimi skrzydłami. Ani trochę swoim wyglądem nie przypominała człowieka. Czyżby byt? Ukazał się w chwili, gdy fioletowowłosy oblizał suche usta, po to by rzucić drwiną. – Zanim jakkolwiek wyrazisz brak szacunku znajdującym się tutaj istotom, pozwól, że wszystko ci wytłumaczę.

– Jeśli właśnie taki posiadasz kaprys. – rzekł, przewróciwszy oczami. Przed nim znajdowała się istota zapewne upiorna, a mająca wielką przewagę względem niego samego, pomimo to traktował sytuację z lekceważeniem. Wszystko tutaj sprawiało wrażenie nienormalne.

– W tym przedstawieniu, to ty dokonasz wyboru w aspekcie swojego żywotu – powiedział takim tonem głosu, jakby mówił co jadł dzisiaj na obiad. – Za twoimi plecami znadują się drzwi. – wskazał gestem dłoni, na co z obojętnym wyrazem twarzy Scaramouche odwrócił się by zerknąć. Rzeczywiście, nie były to zwykłe stopnie, aczkolwiek wypełnioną kruczą czernią. Sprawiały wrażenie niekończącej się liczby stopni. Niebieskooki z tej odległości nie potrafił dojrzeć, co znajduję się ku górze. – Zapewne patrzysz na to jak głupiec, zastanawiając się dokąd prowadzą?

– Przeciętny człowiek skojarzyłby wygląd tych schodów z jednym z dwóch miejsc – z piekłem, mylę się droga istoto? – skierował swoje spojrzenie, nawiązując kontakt wzrokowy z jednym okiem. – Aczkolwiek jestem pewny, iż na górze znajduję się również niebo. – powolnie wstał, łącząc swoje dłonie ze sobą. – W końcu to ja tutaj wybieram.

–..Bowiem powiadają, że każdy śmiertelnik posiada sumienie, jeden odczuję je w natychmiastowym stopniu, drugi naiwnie będzie je ukrywał. – dodał. – Moje miejsce zależy od tego, czy żałuję wszystkich czynów grzesząc prosto w twarz Boga, oh ale przecież.. – rozszerzył swoje powieki, rozglądając się niepotrzebnie dookoła, ponieważ tutaj stały jedynie stopnie. – Boga tutaj nie ma z nami, czyż to nie komiczne?

Scaramouche zaśmiał się w niebogłosy. Rozszyfrował wszystkie panujące tutaj zasady, traktując z kpiną stojącą na przeciwko niego istotę. Głośno westchnął, uspokajając się. Zatem umarł, czy jakiś inny czynnik temu zaprzeczy? Czy znajdzie się jakiś haczyk? Scaramouche nie widzi żadnej przeszkody, spłonąć wśród upragnionych płomieni. Bez zawahania się ruszył w stronę schodów, wchodząc powoli w górę po schodkach. Czuł intensywne zimno na bosych stopach. Lecz to nie było obecnie istotne, prawda?

Fioletowowłosy o niczym obecnie nie myślał niż o śmierci. Może zapomniał o wszystkim? Utracił wspomnienia. Im wyżej się znajdował, tym bliżej dostrzegał bramę. Buzowała w nim andrenalina tego prześmiewczego teatrzyku, który lada chwila zakończy. Dopóki nie pojawiła się przed nim kolejna przeszkoda.

❝𝐆𝐎𝐑𝐙Ą𝐂𝐄 𝐒𝐈Ę Ć𝐌𝐘❝ 𝘬𝘢𝘻𝘶𝘴𝘤𝘢𝘳𝘢Where stories live. Discover now