1. Ślepa Kura

6 0 0
                                    

Są takie historie, które nie mogą odejść i takie które powstają tylko w tym celu- żeby odejść. Historie, które chcą uwolnić się od swojego autora i nie-być. Ale to nie jest jedna z takich historii, to moja historia.

Nazywam się Waldemar Nosek, jestem nauczycielem nowoczesnych strategii marketingowych w technikum hotelarskim. Jego lokalizacja nie ma znaczenia, to historia uniwersalna, więc może to być nawet najbliższych wam technikum. Możecie się zastanawiać po co przyszłym pracownikom magazynów i restauracji z wątpliwej jakości jedzeniem znajomość nowoczesnych strategii marketingowych, ja też się zastanawiam. Absurdu sytuacji dodaje, że ja nie mam pojęcia na temat marketingu. Posadę dostałem bo nikt kto się na tym zna, nie ma powodu żeby uczyć w technikum, zwłaszcza hotelarskim. Robota jest łatwa, nawijam uczniom makaron na uszy a oni udają, że słuchają. Licytujemy się kto bardziej w dupie ma te zajęcia, ja czy oni. Wydaje mi się, że od czasu przyjścia przebranym za Włodzimierza Lenina, prowadzę w tej klasyfikacji.

W gruncie mam dobre życie. Poza kiepską pracą, brakiem znajomych i pasji , żyję dobrze. Do kościoła nie chodzę, partnerki nie szukam.

Ze znajomymi skłamałem. Mam jednego przyjaciela. Nazywa się Ryszard i był moim białasem od zawsze. Ryszard z wyglądu nie wyróżnia się zbytnio. Ciemnowłosy facet z ciemnymi włosami i ciemnym umysłem. Wzrostu ma może metr dziewięćdziesiątych. Na wadze przekręca licznik, ale uparcie próbuje mi wmówić, że ma ją ustawioną w funtach, bo przypomina mu to żeby się ruszać. Odkąd się znamy tłumaczę mu że ruszać się i robić ruchy to nie to samo. Odkąd się znamy on ma to w dupie i ciągle mówi, że się rusza kiedy idzie grać na giełdzie. Może dlatego na wadze przekręca licznik, bo nawet jakby chciał, to nie wiem jak powiedzieć, że idzie poćwiczyć. Jego giełdowe poczynania charakteryzuje zasada ślepej kury. Wrzuca pieniądze w największe głupoty i liczy na szczęśliwy traf. I trafiło mu się. Na pierwszym krypto szaleństwie dorobił się małej fortuny dzięki Bitcoinowi. Obracanie większym kapitałem nie skłoniło go jednak do zmiany strategi, więc szybko ją stracił pakując między innymi w Lunę i Miśki NFT. Jedyne co mu po tym zostało to token własności miśka Malik Montana.

W życiu każdego mężczyzny przychodzi kiedyś taki dzień, gdy po wypiciu niezbyt chlubnej ilości alkoholu mówi do kolegi "Ej dawaj zakładamy start-up". Ta pijacka propozycja niemal jak fatum wiąże los tych dwóch panów i skazuje na wspólne tyranie w nadziei na sukces. A przecież można tego nie robić. Ale te słowa jak najszlachetniejszy ze ślubów uniemożliwiają odwrót, po prostu trzeba. Albo się uda, albo zostanie się z niczym. Ja również popełniłem ten błąd.

Był majowy wieczór, na choryzońcoe jeszcze majaczyły ostatnie promyki słońca, a ja z Ryśkiem byliśmy już po kilku głębszych. Rozmawialiśmy o tym o czym się w takich sytuacjach rozmawia. O pracy, o kobietach, narzekaliśmy na to co nas wkurza i przy okazji mówiliśmy niemiłosierne głupoty. W końcu rozmowa zeszła na ulubione tory mojego interlokutora - inwestowanie. Opowiadał o swoich nowych pozycjach w portfelu, podając argumentacje i prognozy. Doskonale wiedziałem że gada kocopoły i nawet nie ma pojęcia jakie akcje kupił, bo nigdy nie miał. Miałem już dość słuchania o jego para hazardowej rozrywce. Zacząłem więc rysować przed nim pomysł, który na bierząco wymyślałem.

Idea była prosta, szarostrefowa gastromomia. Rozprowadzanie kanapek na kampusach uczelni w Polsce. Bez porozumienia z władzami. Niby nielegalne, ale pomysł był skonstruowany tak, że nic nam nie można było zrobić. Zaproponowałem dwa modele. Pierwszy opierał się na zbieraniu zamówień i zapłaty dzień wcześniej, i wręczaniu kanapek następnego dnia. Miało to jednak taką wadę, że student, istota niezdolna przewidzieć swój stan za najbliższe dwie godziny, musiał podjąć decyzję dotyczącą następnego dnia. Taka inwestycja środków dla studenta mogła okazywać się fatalna w skutkach, gdy wieczorem okazywało się, że na piwo nie styka, wykluczało to też obsługę sytuacji nagłych. Druga opcja miała radzić sobie z tymi problemami. Kupujący najpierw zaopatrywałby się w żeton, który następnie mógł wymienić na pyszną bułkę z pastą jajeczną. Można by zauważyć, że taki żeton to też inwestycja. Zgadza się, to zwłaszcza inwestycja.

Kiedy z Ryszardem wpadliśmy na ten pomysł inflacja hulała. Więc od razu w ramach biznesu założyliśmy, że nie możemy pozwolić sobie na kompromis ceny. Stwierdziliśmy, że będziemy ją zwiększać o inflację. W taki sposób student, mógł po czasie sprzedać żeton z lekkim, co prawda niższym niż inflacja, zyskiem na czarnym rynku. Student nie ma pojęcia czym jest inflacja, puki staczy na piwo i zupkę w proszku jest git, więc dla niego taki żeton to jak zarobek.

Postanowiliśmy wcielić nasz plan w życie, ja zająłem się stroną biznesową i gastronomiczną, zadaniem Ryszarda było zbudowanie siatki kontaktów i połączeń, żeby rozprowadzanie naszego smakołyku przebiegało płynnie i bez zakłóceń.

W ramach tych powiązań, chcieliśmy wcielić do naszej firmy studentów chętnych na przytulenie kaski. Zatrudniliśmy kilku nieszczęśników z lokalnych uczelni i przystąpiliśmy do szkolenia ich z handlu detalicznego. Staraliśmy się wytłumaczyć im to tak prosto jak to możliwe. Jednak umysł który regularnie omamiany jest litrami taniego alkoholu oraz innymi podejrzanymi substancjami, nie jest zbyt podatny na absorbowanie wiedzy. Zaparliśmy się jednak i po kilku tygodniach spotkań z naszą ekipą uznaliśmy, że jesteśmy gotowi gotować.

Brakeing HenWhere stories live. Discover now