Rozdział 14

6.7K 483 33
                                    

*Jill*

Przybiegły do nas dziewczyny.
- Gdzie byłyście!? - krzyknął Hoodie
- No chciałabym zapytać cię o to samo! - odpowiedziała Clockwork.
- Walczyliśmy o życie z P.M.U. !
- No widzisz, my też! Jaka sytuacja...

Rozmowę przerwały krzyki biegnących do nas dwóch, bardzo licznych grup mężczyzn.

- I co!? - powiedzieli Clocky i Hoodie jednocześnie.
- Jack... - złapałam chłopaka za rękę. - c-co m-mam robić? - On popatrzył na mnie i chyba nie wiedział co na to odpowiedzieć.
- Spokojnie. Jestem tu. Nic ci nie będzie... - powiedział w końcu.
- Jill! To ty jesteś zdenerwowana! Nie wszyscy mamy moce jak ty i Ben! - powiedziała Jane. Fajnie tylko, że nie umiem panować nad tymi mocami...
- Co robimy? - zapytałam.
Mężczyźni byli coraz bliżej nas.
- Albo uciekamy, ale nie do domu...

ATAKUJEMY!
Usłyszeliśmy wszyscy głos w głowach. Zanim się zorientowałam, stał obok mnie Slender.
Posłuchajcie! Jeżeli teraz nam się nie uda i uciekniemy, nie będziemy mieli do czego wracać. Większość wie, co nas czeka...
W tym momencie usłyszeliśmy strzały, bardzo blisko... Agenci P.M.U. ( bo z tego co zrozumiałam tak się nazywają ) otoczyli nas. Było ich strasznie dużo. Ciężko było mi ich policzyć, ale stwierdziłam, że jest ich około 200...

- Proszę się nie ruszać! Nie chcemy, żebyście byli... uszkodzeni. - powiedział jeden z nich.
- Hahahahaha! O tym dobrze wiemy! - krzyknął Laughing Jack. - Może lepiej będzie, jeżeli Wy sobie pójdziecie...
- Nie, to nie! - odpowiedział mężczyzna i podniósł dłoń do góry. Nie miałam pojęcia, co to może oznaczać. Jack złapał mnie mocniej za rękę. Wszyscy przygotowali się do ataku. " O nie. Zaraz się zacznie. " pomyślałam.

Po chwili mężczyzna zacisnął dłoń a cała reszta rzuciła się na nas. Oczywiście Jeff i Toby nie wytrzymali i jako pierwsi wbiegli w grupę agentów, machając nożami i siekierami na oślep. Dołączyły do nich dziewczyny, z wyjątkiem Sally, która była schowana za Slenderem. Tylko on zachował spokój i nie ruszał się. Nawet nie kiwnął ręką... Reszta Proxy, Eyeless Jack i Ben zaatakowali bardziej uzbrojonych mężczyzn, którzy strzelali w stronę Jeffa. Nie spodziewali się na pewno takiego ataku.
Ja i Laughing Jack nie ruszaliśmy się z miejsca, podobnie jak Slender. Tyle, że do nas agenci nie bali się tak podchodzić. A więc Jack miał dużo roboty... unikanie strzałów, zabijanie i przy okazji chronienie mnie...
Nagle dostałam czymś w głowę. Straciłam na chwilę przytomność.

Gdy się obudziłam, wszędzie widziałam krew i kawałki ciał. Więc to nie był zły sen... Wstałam i zobaczyłam, że walka dalej trwa. Wyglądało to tak, jakby agentów nie ubywało. Jack dalej stał przy mnie.
Zauważyłam, że większość naszych ma niemałe obrażenia. Chyba tylko ja, Slender, Jeff, Sally i Laughing Jack jesteśmy cali.
- Jill! Za tobą! - ktoś krzyknął.
Odwróciłam się. Miałam duży problem. W moją stronę biegło pięciu mężczyzn, a Jack był wystarczająco zajęty. Musiałam poradzić sobie z nimi sama. Nie wiedziałam tylko jednego... co mam robić... Nie miałam czasu nawet na przemyślenie całej sytuacji. Chciałam podnieść rękę i przeteleportować w nich zabłąkane kule, ale to było zbyt ryzykowne. Mogłabym trafić któregoś z nas.
Stałam więc jak sparaliżowana. Mężczyźni byli coraz bliżej mnie. Nie miałam czasu już niczego powiedzieć, nawet pomyśleć.
Dzieliło nas tylko kilka kroków.
Na szczęście nie mieli broni palnej. Tylko noże. Jeden z nich zamachnął się i rzucił we mnie swoją bronią. Szybko odskoczyłam. Ktoś za mną zawył z bólu. Odwróciłam się. Zobaczyłam Jacka... Z nożem wbitym w plecy! Tylko nie to! Chłopak nie wiedział co się dzieje. Upadł bezwładnie. Ogarnęła mną wściekłość i rozpacz jednocześnie. Jak oni mogli to zrobić! Dookoła mnie pojawił się nie dym, tylko dziwna, ciemna substancja.
Wskazałam ręką na mężczyzn przede mną, a oni zaczęli się palić i pluć krwią. Nie wierzyłam, że to zrobiłam. Chociaż podobało mi się to... Stwierdziłam, że jest tu za dużo ludzi i zaczęłam " podpalać " wszystkich dookoła. ( Z wyjątkiem psychopatów)

Slender chyba zaczął coś robić, bo niektórzy nagle znikali. W ich miejscu po pewnym czasie pojawiała się czerwona plama...

Widziałam coraz mniej Agentów. Większość była martwa, lub uciekła. Została tylko garstka, którą zajęli się proxy.

Byłam wyczerpana. Przestałam słyszeć, a moje oczy zaszły mgłą. Upadłam na ziemię obok Jacka i zasnęłam.

-----------------------------------------------------------

Obudziłam się chyba w moim pokoju. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się. Tak. To na pewno mój pokój. Był prawdopodobnie środek nocy.
- Wszystko, co się wydarzyło... to sen? - zapytałam sama siebie.
Włączyłam lampkę. Światło wypełniło mój pokój.

Przetarłam oczy. Popatrzyłam na swoje ręce. Były... białe. Zupełnie jak u Jeffa lub Jane! Co ta ma znaczyć! Wstałam i podeszłam do lustra. Nie tylko moja skóra zmieniła kolor.Włosy, zamiast turkusowe były...czarne!

Przestałam myśleć racjonalnie. Co się wydarzyło!? Czemu tak wyglądam!?
Za dużo pytań...

Nagle do pokoju wszedł Laughing Jack.
-Cześć! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! - krzyknęłam.
- Hej... -powiedział smutny Jack.
- Co ty taki przygaszony?! To ja budzę się, nie wiem czy wszystko co się wydarzyło to sen i patrz jak wyglądam!!!
- To nie sen... i wyglądasz... normalnie... Tak jakby. Chcesz wiedzieć po co przyszedłem, czy dalej będziesz się wydzierać?
- Dobrze... mów...
- Slender kazał sprawdzić, czy się obudziłaś. Jeśli tak, masz do niego iść...
- Po co? - zapytałam
- A co ja?! Wyrocznia?! - odpowiedział zdenerwowany chłopak. Zapanowała cisza.
- Powiedz mu, że już idę. - powiedziałam w końcu. Jack już wychodził z pokoju, gdy zapytałam:
- Co z twoimi plecami? - popatrzył na mnie z rozbawieniem.
- Co się tak tym interesujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, uśmiechnął się łobuzersko i wyszedł.

Podeszłam do szafy, ( musiałam się przebrać, bo miałam na sobie ubrania całe we krwi i smole... ) wyciągnęłam fioletową bluzę z kapturem i czarne rurki. Szybko przebrałam się i popatrzyłam na zegarek... 4:50... czego chce ode mnie Slender o tej godzinie?!

------------------------------------

Wyszłam na korytarz i skierowałam się do pokoju Slendera. Gdy byłam już pod drzwiami, zapukałam cicho. Przecież nie chciałam nikogo obudzić.
Możesz wejść.
Usłyszałam i weszłam niepewnie do pokoju.
- D- dzień dobry...Czy zrobiłam coś źle? - zapytałam przestraszona.
Nie zrobiłaś nic złego. Siadaj.
"Powiedział" i wskazał na krzesło naprzeciwko niego.
Wykonałam jego prośbę.
Widzę, że masz bardzo dużą moc i musisz ją opanować.
- Przecież panuje nad nią! Nie zabiłam nikogo z naszych!
Wiem, ale ja widziałem, że jesteś w szoku i używasz mocy na oślep. Jakby ktoś z naszych stanął w miejscu, które przez przypadek podpaliłaś, nie żyłby teraz!
- Z kąd wiesz! Może by tak nie było! Sam mówiłeś, że ty mi nie umiesz pomóc!
To prawda, mówiłem tak. Ale nie chodzi mi teraz tylko o innych. Popatrz na siebie. Przez to coś przemieniasz się. Jestem pewien, że zwykłe ludzkie ciało nie wytrzyma takich przemian i skoków energii.
- Dam sobie radę! Na razie żyję! Nic w związku z tym nie zrobisz! Więc i tak i tak będę martwa! - zaczęłam krzyczeć jak najgłośniej. To nie był zbyt dobry pomysł, bo usłyszałam głosy śpiących do tej pory osób.
Niestety wszystkich obudziłaś i nie możemy skończyć rozmowy.
Więc dlatego chciał gadać o takiej godzinie...
Powiem ci tylko tyle, że znam kogoś, kto może ci pomóc... Ty też to znasz. Może zgodzi się pomóc...
- No niby kto to jest?
Poczekaj...
Odpowiedział i skupił się na czymś. Pomyślałam, że teraz tego kogoś woła albo coś w tym stylu...

W ciągu mniej niż minuty usłyszałam pukanie do drzwi. Byłam ciekawa kto to... tylko nie Jeff!
W końcu drzwi otworzyły się. W nich stał... Laughing Jack!
- Wołałeś. - powiedział.
Slender musiał mu coś przekazać.
- Nie wiem, czy będę coś z tego miał...- odpowiedział chłopak.
Slender zrobił facepalm.
- Haha! Dobra, dobra! Nie ma problemu! - odpowiedział na to Jack.
- Yyy... to ja mam już sobie iść? - zapytałam zdezorientowana. Czy na serio nie mogli rozmawiać tak, żebym nie słyszała tylko Jacka?
- Chyba tak. Najlepiej idź spać. O jedenastej spotykamy się przed domem. - powiedział i nawet nie oczekiwał na odpowiedź. Tylko wyszedł z pokoju. Ja stałam i patrzyłam raz na drzwi, a raz na Slendera.

No... na co czekasz?

Wstałam i dalej oszołomiona udałam się do pokoju.

Want to be my candy?-Laughing JackWhere stories live. Discover now