VII

120 7 0
                                    

Pustka... Ciemność... Jakkolwiek to nazwać to nie jest nawet miejsce. Jesteś tam jako martwy. Panuje tylko cisza. Złamałem ta zasadę budząc się, ale za to też zapłaciłem. Czasu tam nie ma. Tak samo bólu czy szczęścia. Pożegnałem się z ukochany. Tylko to się dla mnie liczylo. Wtem zobaczyłem promyk nadziei. Dosłownie promyk nadziei. Nagle zobaczyłem jasność. Nagle zacząłem być ciągnięty z dwoch stron. Zanim zdążyłem się zorientować stanąłem w jakimś pomieszczeniu. Po chwili dotarło do mnie gdzie byłem. W niebie.

- Niemożliwe.

- A jednak. - spojrzałem na siedząca przede mną postać. - Cześć, Cas. - usmiechnalem się nadal nie wierząc w to co się dzieje.

- Jack! - chłopak wstał i od razu mnie przytulił. - Jak? - wzruszył ramionami.

- Tak jakby zabrałem całą moc Chuckowi powodując, ze on stał się człowiekiem, a ja Bogiem.

- C... Co? - westchnął.

- Wyjaśnię później. - uśmiechnął się. - Dobrze cię widzieć. - ponownie się przytulilismy. - Pustka zlikwidowana, ale został ostatnio problem. - spojrzałem na niego pytająco. - Pomożesz mi stworzyć nowe niebo. - po chwili znaleźliśmy się pośrodku niczego. - Sam nie dam sobie rady. - wzdychając położyłem mu dłoń na ramieniu.

- Naprawmy ten syf. - zachichotalismy wspólnie.

- Jak się okazało Jack naprawdę stał się nowym Bogiem. Z pomocą Winchesterow załatwił Chucka na amen. Od razu po tym zlikwidował pustkę i uratował mnie. Tak zaczęliśmy tworzyć nowe niebo. Dean nie raz mi wspominał, że uważa te dotychczasowe za szajs. Iluzja ciągłego wracania do jednego wspomnienia była idiotyczna. Tak wpadłem na pomysł stworzenia nowej ziemi gdzie umarli żyją jak na niej tylko z innym płynięciem czasu. Widok jak mój syn to tworzy napawał mnie dumą. Wkoncu gdy skonczylismy udałem się do Bobbiego.

- To wasza sprawka? - spytał otwierając mi drzwi.

- Mam nadzieję, ze takie niebo ci odpowiada. - uśmiechnął się poprawiając swoją starą czapkę.

- Cholernie, aniołku. - rozchylił drzwi. - Piwa? - usmiechnalem się.

- Jasne. - tak wylądowaliśmy na kanapie popijając piwo.

- Co z moimi chłopakami? Skoro jesteś tu musiało się coś spieprzyć. - wzialem łyk piwa.

- Początkowo się spieprzyło, ale Jack pomógł. - odpowiedziałem spokojnie. Nastała cisza.

- Czemu do nich nie wrócisz? - zastanawiałem się nad tym, ale czy to był dobry pomysł? Nie miałem pojęcia ile czasu minęło na ziemi. Nie chciałem wkraczać do życia braci tak nagle po tym co kazałem obiecać blondynowi.

- Jack może jest bogiem, ale nadal potrzebuje pomocy. - pokiwał niedowierzając głowa.

- Yhmmm. - wypił piwo na raz. - Pieprz tak dalej, ale ja i tak nie uwierzę. - również dokończyłem swoje piwo.

- To skomplikowane.

- Jak zawsze. - posmutnialem.

- Będę się już zbierał. - wstałem nerwowo.

- Jasne aniołku. - podeszłem do drzwi z zamiarem wyjścia, ale na chwilę się do niego odwróciłem.

- Kocham Deana, a on kochał mnie. Wkoncu był szczęśliwy, Bobby. - Najpierw na jego twarzy zawitał szok, a po chwili szeroki uśmiech.

- Wiedziałem, ze coś z tego będzie. - zachichotalem krótko - Wierzę, ze o niego dbales.

- Do później, Bobby.

- Pa, Cas. - zamknąłem drzwi z uśmiechem. Przed domem Singera stał samochód Deana. Jego dziecinka. Myślałem nad wejściem za kółko, ale postanowilem jej nie ruszać do mam nadzieje późnej śmierci ukochanego. Idąc pieszo udalem się do opuszczonej obory, w której sie poznaliśmy. Wcale się nie zmieniła.

Kim jestes?

Kimś kto uratował cię przed zatraceniem.

Wtedy myślałem, ze powinienem mi dziękować i traktować mnie z szacunkiem. Teraz chciałem by nawet na mnie nawrzeszczal i skopał dupę.

- Cas? - odwróciłem się. Przed sobą ujrzałem nastolatka.

- Tak, Jack?

- Jest tu.

- Kto? - nie odpowiedział. Zrozumiałem. - Dean? - spytałem marszcząc czoło.

- Tak. - jeknalem. - Nie martw się. Zginął polując.

- Gdzie jest? - przymknal chwilowo powieki.

- Odebrał samochód od Bobbiego i jedzie na most gdzie mieli pierwsza sprawę z Samem gdy zabrał go ze studiów.

- Dziekuje, Jack.

- Wiedziałem, ze będziecie szczęśliwy. - usmiechnalem się. Po chwili znalazłem się na owym moście. Winchester stał do mnie tyle oparty poręcz. Poczułem ciepło na sercu.

- Żeby mój chłopak stworzył zajebiste niebo. - powiedział nagle. Chłopak. Usmiechnalem się słysząc to słowo. Powoli się do mnie odwrócił. Szczerzyl się jak głupi.

- Jak umarłeś? - spytałem patrząc jak zbliża się do mnie.

- Nadziałem się na gwóźdź. - podgrzylem dolną wargę. - Ej. Nie bolało tak bardzo.

- Sam?

- Sammi da sobie radę. - nastała cisza. - Mówiłem, że znajdziemy sposób na uratowanie twojego pierzastego dupska. - pokręciłem głowa.

- Dean?

- Tak. - położyłem mu dłonie na biodrach.

- Mogę cię pocalowac? - ujął mój polik.

- Nie tylko to. - następnie chichocząc zlayczlismy nasze usta w pełnym uczuć pocałunku. Byłem w niebie z miłościa swojego życia. Może musiałem trochę przecierpieć i poczekac, ale dla Deana Winchestera było warto.

KONIEC

DESTIEL - "Urok"Where stories live. Discover now