𝟎𝟏. 𝐓𝐡𝐞 𝐖𝐚𝐫.

326 24 4
                                    

Letni wiatr to jedyna rzecz jaką w tamtej chwili potrzebowałam. Rozgrzewające słońce mocno dawało o sobie znać, wszystkim to dzisiaj doskwierało. Nie dziwie się, czemu nie chciałam znajdować się na miejscu kilkunastu chłopaków, którzy biegali za piłką na zielonym, niewielkim boisku.

— Boże, lepszego dnia nie mogłaś wybrać. Jeszcze trochę i zdążymy się tu ze smażyć. — jęknęłam lekko już poirytowana, machając jakąś książką, którą akurat wzięłam ze sobą. Miałam nadzieję, że jakoś uda mi się odgonić gorąc jaka nas prześladowała. — Nie gadaj, że interesuje cię piłka nożna. Nawet nie próbuj, bo i tak nie uwierzę, że podoba Ci się jak przepoceni, mokrzy piłkarze biegają jak szczury za durnym okrągłym przedmiotem.

Blondynka, która siedziała obok mnie była zauważalnie pochłonięta w swoich myślach. Sofía de Jong, młodsza kuzynka Frenkiego, zawodnika klubu FC Barcelony - prowadzonego przez mojego ojca. Dziewczyna pochodziła z Holandii, ale od młodszych lat mieszkała w Hiszpanii. Mój ojciec często zabierał mnie na treningi i mecze swojego klubu, dlatego też poznałyśmy się z Sofíą właśnie tam. Praktycznie zawsze przyjeżdżała na każde ich rozgrywki więc szybko znalazłyśmy wspólny język. Teraz nie dziwie się, czemu tak wielokrotnie w nich uczestniczyła i nadal to robi.

— Nie dosłownie piłka. — odpowiedziała wyraźnie rozmarzona blondynka. Swój wzrok wlepiała w osiemnastoletniego Hiszpana, Gaviego.

— O Boże. — wydukałam powoli, obracając wzrok w innym kierunku niż zielone oczy Sofíi.

Zawsze kiedy zaczynała rozmawiać na ten temat, marzyłam o tym żeby jak najszybciej skończyła.

— Przypominam Ci, że twój chłopak też biega jak taki szczur. I nie słyszałam jeszcze ani razu, żebyś na to narzekała. — upomniała się dziewczyna, po czym rzuciła mi wzrok z wyrzutami.

— Bo nie miałam powodu. Nie chodzę na treningi Alejandro, więc mam to gdzieś. Ważne, że nie musze tego oglądać. — ostatnie zdanie wymówiłam trochę ciszej, lecz na tyle żeby moja przyjaciółka mogła to usłyszeć. 

Z Alejandro umawiać zaczęłam się dwa lata temu. Garnacho to Argentyński piłkarz, który gra w przeciwnym klubie - Manchester United. Nasz związek jednak po tych latach stał się wyczerpujący i dawał nam obojgu w kość. Teraz po tym czasie nie mieliśmy nawet dłuższego momentu dla siebie. On miał nadzieję, że nasze problemy niedługo się skończą, lecz ja nie miałam taki oczekiwań.

Chcąc wrócić do mojej poprzedniej czynności, założyłam okulary z powrotem na nos i z zamiarem dalszego opalania się, ułożyłam się wygodnie na siedzeniu. 

Jednak z pewnym momencie poczułam jak ogromny, okrągły przedmiot z impetem uderzył mnie prosto w twarz. Od razu złapałam się za bolące miejsce, a Sofía pochyliła się by zobaczyć co ze mną. 

Powoli podniosłam głowę, nadal trzymając się za nos i spojrzałam na osobnika, który był przyczyną tego całego zajścia. 

Młody Hiszpan stał wśród grupy innych członków piłkarzy FC Barcelony i z wielkim chamskim uśmiechem oraz założonymi rękoma wlepiał swój wzrok we mnie. 

Nie wiele myśląc złapałam za piłkę, po czym ruszyłam w stronę schodów, które prowadziły na mniejsze boisko. Moja towarzyszka w trakcie próbowała mnie jeszcze zatrzymać, ale moja głowa była pochłonięta tyloma złymi komentarzami, że nie mogłam tego zrobić. W tamtym momencie jedyne, czego chciałam to tego, żeby ten dupek González nauczył się trochę pokory.

— Z napadami agresji powinieneś wybrać się do psychiatry, ocho. — powiedziałam, wywracając przy tym oczami na widok chłopaka. Przedmiot piłkarzy nadal znajdował się w moich rękach.

— To do zobaczenia na miejscu, niñita. — odpowiedział, widocznie dumny i zadowolony ze swojej odpowiedzi, bo znowu na jego twarzy pojawił się ten podły uśmieszek, którego tak nienawidziłam.

Ze złością w oczach stałam prosto przed chłopakiem, który nadal nic nie robił sobie z tego co się wydarzyło. 

Tak bardzo nienawidziłam Pedriego Gonzáleza za jego sposób bycia i za to, że zawsze próbował być lepszy.

— Ty chyba za bardzo się poczuwasz, González. — powiedziałam z lekko podniesionym głosem, popychając go piłką, którą trzymałam. 

— Zaczynacie kolejną porcję świeżutkich kłótni? — zapytał Ferran. — Super, bo myślałem, że ten dzień już zostanie nudny. Przy was można się przynajmniej dobrze bawić.

— Ucisz się i Ty Torres. Chyba, że chcesz żebym się odwdzięczyła za tą kulę, która trafiła w moją twarz. — zagroziłam, machając mu wspomnianym przedmiotom przed nosem. Piłkarz jedynie uniósł ręce w geście poddania, a ja się wycofałam.

— Zabrałaś nam połowę treningu przez swoje durne problemy. — stwierdził Pedri, wywracając oczami i próbując wyrwać mi piłkę z rąk. Ja zostałam nieugięta i nadal mocno ją trzymałam. 

— Przez ciebie mogłam mieć złamany nos, łamago. — odpowiedziałam tym samym, czując że atmosfera się zagęszcza.

— I kto tu niby jest łamagą? — zaśmiał się szyderczo brunet. — To nie ja dostałem piłką w łeb.

— Właśnie to nie ja nią rzucałam. 

Zaczęliśmy się przekrzykiwać, a pozostali którzy znajdowali się wokół nas próbowali złagodzić sytuację. Podjęli próbę odciągnięcia nas, ale my byliśmy zbyt uparci i oboje dążyliśmy do swoich racji.

— Co wy znowu wyprawiacie do cholery? — krzyknął mój ojciec, który pojawił się w naszym zasięgu wzroku. Odchyliłam głowę do tyłu i wypuściłam powietrze z ust, modląc się żeby nie zaczął tej samej gadki, którą wrzuca nam za każdym razem kiedy jest pomiędzy nami spięcie.

Mój ojciec Xavi - jak każdy w naszym najbliższym otoczeniu - nienawidził naszych ciągłych kłótni. Nie dziwiłam mu się, bo w sumie sama miałam czasami ich dość ale nie mogłam dawać Pedriemu tej chorej satysfakcji. Nie mógł czuć się lepszy ode mnie. Co to, to nie.

— Mam was już dosyć. — zaczął. Jego mina nie mówiła niczego dobrego. Zdecydowanie nie dla naszej dwójki. — Za kilka dni wyjeżdżamy na mundial. Tam też za każdym razem kiedy będziecie w swoim pobliżu będę słuchać wyzwisk z waszych stron? 

Po jego słowach, od razu z naszych stron zapadła momentalna cisza, którą po chwili postanowiłam przerwać.

— To nie moja wina, że jest największym dupkiem jakiego kiedykolwiek widziałam. — stwierdziłam szczerze, czując na sobie wzrok każdego.

— A co takiego zrobił? No słucham. — zapytał wyczekująco starszy mężczyzna.

— Wystarczy, że oddycha. — odpowiedziałam, zakładając rękę na rękę. Ojciec posłał mi morderczy wzrok.

— Stop, Leandra. — wtrącił się mężczyzna, unosząc dłoń do góry. — Nie chce słuchać już tych bzdur.

Byłam wściekła, bo po raz kolejny wyszło, że to moja wina. Po raz kolejny to ja niby byłam tą gorszą i tą która zaczyna wszystkie kłótnie. Każdy widział mnie najgorzej. I to tylko dlatego, że broniłam swojego zdania i próbowałam walczyć o mój wizerunek, który nie po raz pierwszy został poszarpany przez Hiszpańskiego piłkarza przed oczami wszystkich.

— Wracajcie do treningu! — krzyknął do chłopaków, po czym zwrócił się do mnie i Sofíi. — A wy dziewczyny najlepiej byłoby, gdybyście już stąd poszły. 

Posłałam zebranym tam osobom szybki wzrok, po czym odwróciłam się i złapałam blondynkę za rękę. Chwilę później znajdowałyśmy się na siedzeniach, by zabrać stamtąd nasze rzeczy. Gdy tam byłyśmy, odwróciłam się i zobaczyłam Gonzáleza, który pomachał mi i puścił oczko razem z tym wygranym uśmiechem na twarzy. Ja w zamian pokazałam chłopakowi środkowego palca, a Sofía chwilę później pociągnęła mnie w stronę wyjścia.

Pedro González López sam sprawił, że stałam się jego wrogiem. Nie wiedział, że ja tak szybko nie zamierzałam odpuścić.

the night before the war┃ 𝐩𝐞𝐝𝐫𝐢 𝐠𝐨𝐧𝐳𝐚𝐥𝐞𝐳.Where stories live. Discover now