Czasami

827 95 9
                                    

Czasami, kiedy nie jesteśmy sami, dotyka mojej dłoni.

Słyszę szurgot setek butów, stawiających krok za krokiem, ślizgających się na posadzkach zamku, dziesiątki głosów, niektóre z nich układają się w śmiech. Idę korytarzem i nie mam odwagi unieść wzroku, ale czuję to. Drobny dotyk zawiniętych palców na moim odsłoniętym przez rękaw szaty nadgarstku, przesuwa paznokciami po mojej skórze. Nie patrzę na niego, nie odwracam się, idę dalej, krok za krokiem, stopa za stopą. Mam wrażenie, że nie dotykał mnie od tygodni.

Przede mną idzie Hermiona, jej zawinięte w kok loki podskakują co chwilę. Niczego nie zauważyła, nawet się nie obróciła w jego stronę. Nie wiem, jak to możliwe, bo ja ledwo mogę się powstrzymać od przekręcenia głowy, trochę, tylko troszeczkę, by kątem oka móc dostrzec profil jego twarzy i gołębi odcień oczu.

Jestem pewien, że on również się nie obrócił. Pozwala sobie mnie dotknąć, bo kto zauważy drobny uścisk dłoni, paznokcie na nadgarstku i biodro naprzeciw biodra w tym tłumie, kiedy każdy każdego szturcha i każdy każdego dotyka. Nigdy jednak na mnie nie patrzy, nie tutaj. To niebezpieczne, szepcze mi do ucha kiedy indziej, to nie przystoi, mówi. Jeśli na ciebie spojrzę, od razu będą wszystko wiedzieli.

Czasami nie rozumiem o co mu chodzi, a czasami czuję się tak jak teraz, kiedy chcę tylko na niego spojrzeć, wykrzywić kąciki ust w grymasie. Ale nie rozmawiamy już ze sobą, nie w taki sposób. Przemyka po szkole jak duch, drepta pod ścianami. Nigdy nie mówi nic do nikogo, a po ciężkim tygodniu, kiedy nie widziałem go kilka dni, jego głos jest zachrypnięty i zmęczony odpoczynkiem.

Czekam parę minut, na tyle długo, by miał szansę zniknąć za zakrętem. Dopiero wtedy odwracam się i przesuwam wzrokiem po każdej, ciemnej szacie z osobna, każdej blond głowie w pobliżu, mimo że wiem, że już go nie zobaczę.

— Harry? Coś się stało?

— Nie. Nic.



Kiedy wchodzę do Pokoju Życzeń, zawsze ma przy sobie kubek z miętową herbatą, za gorącą, i obraca go w palcach, parząc opuszki. Nigdy nie ma na sobie krawatu. Nasycam się jego widokiem, zaciśniętą linią ust i łukiem zgarbionych ramion. Nawet tutaj próbuje nie rzucać się w oczy, mimo że jest tylko on i ja, a ja nie mam zamiaru go oceniać.

— Widziałem cię na błoniach — mówię, a on mruczy coś pod nosem. — Nie było ci zimno?

— Trochę.

Siadam obok niego na kanapie, wyciągam mu z dłoni kubek. Biorę drobny łyczek, za gorąca. Przysuwa się do mnie. Napisała do niego Luna, opowiedziała o swoich najnowszych odkryciach w Ameryce Południowej. Draco pokazuje mi list, wskazuje palcem coraz to wymyślniejsze nazwy. Kiedy śmieje się cicho, odpowiadam mu równie cichym śmiechem.

Tu dotyka mnie bez granic. Uderzamy o siebie kolanami, zaplata kostkę wokół mojej łydki. Kiedy nachyla się nade mną, by odebrać mi kubek, przykładam usta do jego karku. Mam wrażenie, że na chwilę czas się zatrzymał.



Pisze listy, jeden za drugim, tylko po to, by zaraz je spalić. Nigdy mi ich nie pokazuje.

— Nie są do ciebie — mówi zawsze.

— Do kogo są?

— Do wielu ludzi. W większości nie żyją.

Jego palce są długie i eleganckie naprzeciw pióra. Używa małych, gęsich piórek, które łatwo się łamią i krzywią. Obok kałamarza leży malutki nożyk, ostrze brudne od atramentu.

Obserwuję go, kiedy pisze. Skończonych arkuszy nigdy nie zwija w kulkę, pozwala tylko rogowi zająć się ogniem i patrzy, jak pergamin popieleje mu w palcach. Ciągle powtarza, że rękopisy nie płoną.

Czasami || Drarry oneshotWhere stories live. Discover now