I - Pojawia się szansa

2.2K 208 25
                                    

Przez okno wpadały ciepłe promienie porannego słońca i oświetlały skromne wnętrze niewielkiej chatki. W kominku znajdującym się naprzeciwko wyjścia leżały zwęglone drwa, część pomieszczenia przeznaczoną na kuchnię oddzielono od reszty niską ławą, obok której stały trzy krzesła. Na jednym z nich siedział mężczyzna. Był w miarę młody, miał trochę mniej niż trzydzieści lat. Ubrany był w szaro-zieloną koszulę i ciemnoszare spodnie. Na nogach miał czarne, skórzane buty.

Skóra mężczyzny była opalona, widać było, że wiele lat spędził na podróżach i ciężkiej pracy. Miał ciemnobrązowe, potargane, krótkie włosy i równie niedbale przycięty zarost. Opuścił powieki i założył ręce za głowę, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Właściwie łomotanie. Drewniane, krzywe drzwi zatrzęsły się od uderzenia. Mężczyzna westchnął cicho i niechętnie otworzył oczy. Jego tęczówki miały niezwykłą, błękitną barwę, sprawiały wrażenie lodowatych. Od samego patrzenia w nie robiło się zimno. Człowiek wstał powoli i podszedł do drzwi. Uchylił je i ujrzał pięciu mężczyzn. Każdy z nich był dobrze zbudowany i bez wątpienia silny. Ubrani byli w czarne spodnie i czerwone tuniki. Na piersi każdego widniało drzewo wyszyte złotą nicią. Wszyscy byli uzbrojeni w miecze, a jeden nawet miał kilka sztyletów.

Królewska straż.

- Tym razem to nie ja - warknął błękitnooki i pchnął drzwi z zamiarem zatrzaśnięcia ich. Jednak jeden z przybyszów przytrzymał je ramieniem.

- Poczekaj Braver - zażądał. - Nie o to chodzi.

Braver popatrzył na niego pytająco. Królewski strażnik nie mógł wytrzymać spojrzenia jego chłodnych oczu, więc odwrócił wzrok.

- W takim razie o co?

- Wpuść nas to wszystko wytłumaczymy.

Mężczyzna zawahał się, ale w końcu odsunął się na bok tak, by strażnicy mogli wejść.

- Po co przyszliście? - zapytał, gdy tamci rozglądali się po wnętrzu chatki.

- Usiądź. - W odpowiedzi dostał krótkie polecenie.

- Po co Wilfredzie?

Strażnik popatrzył na niego z zdumieniem i niejakim rozbawieniem.

- Zapamiętałeś moje imię! - stwierdził.

- Jak widać - odparł Braver chłodno. - Trudno byłoby go nie pamiętać zważając na to, że mam z tobą do czynienia co jakiś czas.

Wilfred uśmiechnął się. W tym uśmiechu było coś niepokojącego, coś drapieżnego. Usadowił się na jednym z krzeseł.

- Usiądź - powtórzył.

Tym razem mężczyzna wykonał jego polecenie. Popatrzył na Wilfreda z uwagą, a reszta strażników zbliżyła się do nich, otaczając ich ciasnym kręgiem.

- Chodzi o to mój drogi Braverze - zaczął wyciągając sztylet i przejeżdżając ostrzem po blacie stołu - że król postanowił coś z tobą zrobić.

Braver obserwował ostrze Wilfreda, a gdy ten skończył mówić popatrzył na niego unosząc brwi w niewypowiedzianym pytaniu.

- Nasz wielki władca - ciągnął strażnik spokojnie - postanowił poprosić cię o pewną przysługę.

Ciekawe czy on zawsze tak się podlizuje królowi, pomyślał Braver.

- Mnie? - zapytał z kpiącym zdziwieniem i uniósł brwi jeszcze wyżej.

- Tak. - Strażnik wyprostował się odkładając sztylet. - Jesteś dobrym wojownikiem.

- Nie zaprzeczę - odpowiedział, a te słowa nadal ociekały kpiną.

- Masz pomóc w eskortowaniu królewny podczas jej podróży do znajomego z północy. Czasy są niespokojne, a zagrożenie spore. Jeśli się zgodzisz być może odzyskasz dobre imię.

Braver milczał chwilę rozważając propozycję.

- A jeśli odmówię? - zapytał w końcu.

Przez twarz Wilfreda przemknął cień uśmiechu, zupełnie jakby strażnik czekał na to pytanie. Niespodziewanie zerwał się na równe nogi i porywając z blatu sztylet przyłożył go do gardła błękitnookiego.

- Jeśli odmówisz - powiedział spokojnie - mamy wykonać na tobie wszystkie zaległe wyroki.

- Przekonujący argument - rzekł Braver odsuwając palcem ostrze. Spojrzał na nie krytycznie. - Powinieneś je naostrzyć - poradził z stoickim spokojem.

Wilfreda zdenerwowała jego reakcja. Chwycił go za koszulę i ponownie przyłożył mu ostrze do gardła zmuszając go do przechylenia głowy w tył.

- Gdyby nie rozkazy króla już byś nie żył - wysyczał. - Nawet nie wiesz z jaką przyjemnością bym cię zabił. Za to wszystko co zrobiłeś należy ci się kara. Zobaczyć twoją śmierć - bezcenne.

- Wilfredzie - upomniał go jeden z strażników postępując krok w przód.

Wilfred wreszcie puścił Bravera i cofnął się. Na jego twarzy pojawił się nikły uśmieszek.

- Zastanowię się - powiedział Braver.

- Masz czas do wieczora - rzucił strażnik. - Staw się na zamku, albo pożałujesz.

Królewscy strażnicy wyszli jeden za drugim. Gdy drzwi się za nimi zamknęły Braver wstał i podszedł do okna patrząc jak idą wąską drogą.

Zmarszczył brwi. Czas podjąć decyzję.

ObrońcaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora