V - Ukryty w cieniu

1.1K 143 55
                                    

Jechali kilka godzin. Słońce już dawno zaszło i wszystko spowiła ciemność. Braver walczył z sennością, jednocześnie zastanawiając się jak ma wykonywać swoje zadanie. Reszta obrońców była przygotowana i uzbrojona zdecydowanie lepiej od niego. Las, w którym się znajdowali nie był szczególnie stary. Drzewa zdawały się młode i nie należały do najpotężniejszych, ale i rosły gęsto, szczelnie otaczając gościniec. Prawie nic, nie licząc cichych rozmów, nie przerywało ciszy.

Wierzchowiec Bravera był zaskakująco spokojny, również wydawał się senny. Błękitnooki zauważył, że kilka razy jadący niedaleko królewny Wilfred zwalniał i zrównywał się z nim, lecz tylko po to, by zmierzyć go wywyższonym spojrzeniem. Nie umknęło to uwadze Iris. Gdy Wilfred znowu wrócił na swoje miejsce skinęła głową, aby podjechał bliżej i posłała mu pytające spojrzenie. Ten wzruszył ramionami i obrócił się w siodle, znowu mierząc wzrokiem ciemnowłosego w kapturze. Królewska córka zrobiła to samo.

- Dwie bestie - mruknął szarooki mężczyzna tak, by tylko młoda kobieta go usłyszała.

Naturalnie miał na myśli Bravera i przeznaczonego mu konia. Złocistooka uniosła brwi. Często to była jej reakcja na niedokończone lub niezrozumiałe zdania. Ale często także w ten sposób wyrażała swoje zdumienie czy niesmak.

- Błagam cię, Wilfredzie - rzekła równie cicho. - Powiedz mi dlaczego mój ojciec go wybrał? Rozumiem, że chce mu dać szansę, ale dlaczego taką?

- Nie musisz błagać, pani. Wystarczy rozkaz - usłyszała w odpowiedzi. - I nie wiem dlaczego właśnie takie zadośćuczynienie wybrał nasz władca. - Mówiąc to mężczyzna odwrócił wzrok, na co Iris zmarszczyła brwi. Kłamał. Była tego pewna.

Jadący z tyłu Braver obserwował ją spod kaptura. Wiedział, że jego dotyczyła ich rozmowa, lecz bardzo był ciekaw jej przebiegu. Niestety nie miał szans podjechać bliżej królewny, gdyż obawiał się jakichkolwiek podejrzeń i nieufności. Błękitnooki mężczyzna uniósł wzrok i skierował go na księżyc. Uświadomił sobie, że za kilka godzin zacznie świtać, co sprawiło, że zmęczenie jeszcze bardziej zamieszało mu w głowie. Miał nadzieję, że na tę noc jest przewidziany postój, choćby krótki. Mężczyzna znowu skierował wzrok na złocistooką kobietę. Sam nie wiedział dlaczego.

Córka monarchy poczuła, że ktoś na nią patrzy. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu jechała na przedzie całej kolumny ludzi, ale coś ją tknęło. Rozejrzała się szybko, omiatając wzrokiem każdego człowieka, a jej oczy spoczęły na mężczyźnie w brązowej pelerynie. W cieniu kaptura błyszczały oczy, niby gwiazdy. Serce młodej kobiety przyspieszyło. Nie odwróciła się. Patrzyła wytrwale na Bravera, a ten z aprobatą pomyślał, że Iris jest nie tylko dumna, jak na królewnę przystało, lecz także odważna. Po chwili skarcił się w duchu za takie myśli, bowiem sam niedawno stwierdził, że odwaga osób wysoko postawionych polega na przesadnej pewności siebie. Odwrócił wzrok jako pierwszy, co nigdy dotąd się nie zdarzyło. Zazwyczaj to on zmuszał innych do uciekania oczami w bok. Zaklął pod nosem. Nie wiedział co się z nim dzieje. Nic nie szło po jego myśli.

Złocistooka widziała jak mężczyzna się odwraca i dostrzegła w jego ruchach pewną gwałtowność. Znowu spojrzała przed siebie, gorączkowo zastanawiając się co też mogło zdenerwować Bravera. Z zamyślenia wyrwał ją cichy, uprzejmy głos:

- Pani...

- Tak, Giano? - zapytała Iris, nie patrząc na rozmówczynię.

- On... - Zielonooka zawahała się. - Braver... Cały czas tu patrzy.

Królewna spojrzała na nią i na moment zmrużyła oczy.

- Wiem. Zauważyłam - odparła, a w jej głosie nie można było znaleźć żadnych emocji.

- I nie niepokoi to ciebie, pani? - Giana była wyraźnie zdziwiona.

Przez kilka chwil nie otrzymała odpowiedzi.

- Nie - usłyszała w końcu.

- Ależ, pani... - W głosie służącej można było usłyszeć przerażenie spowodowane obojętnością królewskiej córki. Oczywiście nie mogła wiedzieć, że ta tylko ukrywa swoje uczucia pod maską pewności siebie.

- Tak?

- I nie martwisz się, pani, ani trochę?

Na twarzy Iris pojawił się cień uśmiechu.

- A dlaczegóż miałabym się martwić?

Szeroko otwarte usta i okrągłe niczym koła oczy brązowowłosej wyglądały tak komicznie, że złocistooka wybuchnęła perlistym śmiechem, z miejsca zapominając o wszelkich troskach. Po chwili jednak opanowała się i rzuciła Gianie rozbawione spojrzenie.

- Wybacz - powiedziała. - Nawet gdyby z jego strony istniało jakieś zagrożenie to i tak mam mnóstwo obrońców.

Jedyne co usłyszała w odpowiedzi to cichego westchnienie, więc uznała temat za zamknięty.

Braver, zainteresowany nagłym wybuchem śmiechu, znowu spoglądał uważnie na Iris. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że wokół niego dzieje się coś czego nie rozumie. Zupełnie jakby jakieś duchy właśnie zaplatały na niego sieć. Bezzwłocznie pozbył się tych myśli i starał się skierować swoją uwagę na coś innego. Tylko, że nie bardzo wiedział na co. Tym razem los sam podsunął mu rozwiązanie.

- O czym myślisz, Braver? - zagadał Basil, który ni z tego, ni z owego pojawił się obok ciemnowłosego mężczyzny w kapturze.

- A o czym miałbym myśleć? - odparł pytaniem zapytany, przybierając maskę obojętności.

Jego rozmówca zastanawiał się chwilę.

- O królewnie? - zaryzykował.

Błękitnooki poczuł się jakby krew zawrzała mu w żyłach. Sam nie wiedział, skąd się wzięła taka reakcja. Spiorunował Basila wzrokiem.

- Jeśli nie - zgadywał tamten dalej - to w takim razie o kolejnej planowanej zbrodni.

- Zamknij się - warknął Braver - bo jak nie, to właśnie ty zostaniesz kolejną ofiarą.

Jasnowłosy wzdrygnął się, ale zaraz potem odzyskał pewność siebie.

- Radzę ci się uspokoić - rzekł powoli. - Inaczej Wilfred postara się o natychmiastową egzekucję. Tym razem nie zdołasz się wywinąć.

- Wiem. - Otrzymał cichą odpowiedź.

Taka była prawda. To ostatnia szansa.

- Wilfred zrobiłby wszystko, żeby doprowadzić do twojej zguby - podjął Basil nieco weselszym tonem.

- Jeśli mówisz prawdę, to dosyć banalny ma powód do nienawiści.

Modrooki wzruszył ramionami.

- Nie moją rzeczą oceniać jego zachowanie.

Braver spojrzał na niego z ukosa. Właśnie taki był jego jedyny przyjaciel, jeśli mógł go tak nazwać. Neutralny. Nie stał po niczyjej stronie, nie chcąc narażać się nikomu. Taka pozycja, według błękitnookiego była zgubna. Nie prowadziła do niczego, nie pozwalała wyrażać swoich racji i w jakimś sensie czyniła z człowieka więźnia. Niewolnika narzucanych poglądów. Braver nigdy nie dałby się tak zniewolić. Wszystko oceniał po swojemu, nawet jeśli musiał za taką wolność słono zapłacić. Co prawda nie można powiedzieć, że o wszystkim miał swoje zdanie, ale to dlatego, że nie miał w zwyczaju oceniać niczego zbyt szybko. Szczególnie, że ludzie pokazują się takimi jakimi chcą być postrzegani, a nie takimi jakimi są naprawdę. Zawsze trzeba być czujnym. Obserwować. Śledzić i poznawać, aż będzie się wiedziało tyle ile trzeba, by z czystym sumieniem wyrobić własną opinię.
Dlatego ten człowiek zwany przez większość, a może nawet i wszystkich łotrem, postanowił mieć oczy szeroko otwarte. Nawet jeśli ktoś miałby go straszyć śmiercią. Takie były jego poglądy, a on był im wierny.

Chociaż nie mógł być pewny, czy osoba, za którą wszyscy, łącznie z nim, go uważają jest nim naprawdę.

ObrońcaWhere stories live. Discover now