Rozdział 1 #7

167 41 200
                                    

– Tylko niczego nie dotykaj, jedziemy na autopilocie i najlepiej, aby tak zostało. – Ostrzegł mnie, kiwnąłem mu na znak potwierdzenia.

Był to około sześćdziesięcioletni mężczyzna ubrany w czarny żakiet. Gdy otworzył drzwi do przodu pojazdu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to komputer umieszczony na prawo od kółka. Przy niej znajdowało się mnóstwo przycisków. Próbowałem później odnaleźć w nich jakieś zastosowanie, ale kierowca w ogóle z nich nie korzystał.

Zmizerniały usiadłem koło niego i o ile wyraz jego twarzy nic mi nie zarzucał, to czułem się winny całej sytuacji.

– Kiedy będziemy na lotnisku? Z tego, co wiem, mieliśmy jechać do Nowego Jorku, a jeszcze nawet nie wystartowaliśmy – spytałem się kierowcy.

– Najpierw jedziemy do Berlina. Musimy odebrać jeszcze jednego zawodnika.

Czas podróży do Berlina był nudzący. Robiłem, co tylko się dało, aby zająć sobie czas. Przejrzałem sto szesnaście stron instrukcji i podpisałem około czterdzieści dokumentów, a na koniec próbowałem się trochę przespać. Momentami rozmawiałem też z szoferem. Był zdziwiony, dlaczego ktoś w moim wieku, zgłosił się do tak dziwnego programu. Póki co nikt mi jeszcze nie uwierzył, że dam radę wygrać.

Po paru godzinach jazdy się ocknąłem. Rozbudził mnie kierowca, informując, że stoimy i mogę już wrócić na swoje miejsce. Wychodząc ze sterowni, zauważyłem, że szkło z podłogi zostało zebrane, a pomieszczenie przeszło generalne porządki. Zniknął też tupot butów i hałasów obok. Rozkładając się to na świeżo odkurzonym fotelu, mogłem wreszcie czerpać przyjemność z podróży.

Jednakże po kilku minutach w aucie znów pojawił się harmider z towarzyszącą mu nową osobą. Do kabiny wszedł, wówczas młody chłopak prowadzony przez Chrisa. Był to osiemnastoletni mężczyzna o blond włosach. Miał lekko umięśnioną posturę i ubrany był w czarne joggery i białą bluzę. Jego cera była zadbana, a ubrania markowe. Nie wyglądał na osobę, zmuszoną do zgłoszenia się do programu z braku pieniędzy.

Nie zdążając się nawet przywitać, wskazano mu, aby zajął miejsce, naprzeciwko mnie. Wyglądał spokojnie, jakby w ogóle nie stresował się tą sytuacją. Gdy ja się męczyłem z samym podniesieniem wzroku, ten siedział pewnie, lecz nie ignorancko, jakby było można pomyśleć.

– No to mamy wszystkich, teraz możemy polecieć do Nowego Jorku. – Zadowolony kręcił się po kabinie Chris. – Jak się czujecie przed największą przygodą w waszym życiu? Macie jakieś pytania?... Nie, to świetnie, za sześć godzin będziemy na miejscu. O i poznajcie się. Lepiej poznać wroga przed bitwą, co nie?– Te słowa głównie skierował do mnie, po nich odszedł.

– Cześć, nazywam się Jacob Greymoon, a ty? – odezwałem się niepewnie.

– Jestem Mikael VirenSich. Podczas gier lepiej nie zbliżaj się do mnie. Będę chciał traktować wszystkich zawodników tak samo, lecz nie za bardzo marzy mi się krzywdzenie dzieci – mówił z ignorancją. – Oczywistym jest też, że jesteś ode mnie słabszy na wszystkich płaszczyznach. Dodatkowo nie wyglądasz na dość odważnego.

– A ty mi, nie wyglądasz na osobę biedną – wypaliłem. – Jesteś niewolnikiem, czy z zamożnej rodziny, której niedawno zabrano majątek? Po twoim wyglądzie wnioskuję to drugie. – Na jego twarzy było widać zdziwienie, pewnie dobrze strzeliłem.

– To nie jest program dla takich dzieciaków, jak ty. – Zirytowany przeniósł nogę na nogę. – A ty niby, kim jesteś. Na sierotę nie wyglądasz. Jesteś zbuntowanym nastolatkiem, który na złość rodzicom, zgłosił się do programu. Nie znasz nawet wartości pieniądza, więc i tak pewnie wygraną wyrzucisz na zabawy, zamiast pomóc rodzicom.

– A co możesz o mnie wiedzieć.

– Nic o tobie nie wiem, ale widzę, co sobą prezentujesz. Jesteś arogancki, powinieneś zwracać się do starszych z szacunkiem.

– Nic o mnie nie wiesz.

– Masz szczęście, skoro się tu dostałeś, ale będziesz potrzebować jeszcze dużo siły. Może lepiej od razu zrezygnuj.

– Skoro tak mówisz, to może połączymy siły? – powiedziałem z wymuszonym uśmiechem, dobrze by było mieć jakiegoś sojusznika na początku – Bo samemu...

– Nie chcę. – Przerwał chłodno. – Jesteś za słaby, ale życzę ci, abyś bezpiecznie wrócił do domu. Wątpię, abyś nawet zaliczył pierwszą grę, lecz jeśli przejdziesz do następnego etapu, kto wie. – Dodał zaraz po cichu. – Niewdzięcznik, pewnie jego rodzice się martwią, aby nic mu się nie stało, a ten szuka sobie wrogów.

Jego słowa bardzo mnie dotknęły. Miał rację, w taki sposób jedynie zdobędę nieprzyjaciół. Powinienem jednak wziąć bardziej do serca radę Lilly. Ale i tak nic go nie usprawiedliwia do tego, co mówi. Jest starszy, więc powinien być dojrzalszy, a ten mówi wszystko, , co mu ślina na język przyniesie. Nie wie, co musiałem przejść rok temu. Ile musiałem się nacierpieć przez utratę domu. Nie miałem nikogo, byłem sam, a tylko cudem przetrwałem do dziś.

– Prawdę mówiąc, wątpiłem, że się zgodzisz. Chciałem jedynie porozmawiać, aby się nieco odstresować – mówiłem łamiącym się głosem, czując lecące mi po nosie łzy. – A ty jedynie mnie obrażasz. Jak nie wiesz, to każdy w tym programie jest przez jakąś niesprawiedliwość świata. I od razu powiem, że nie jestem tu, aby mieć pieniądze na alkohol, czy narkotyki, lecz po coś ważniejszego. – Skuliłem się do okna.

Do naszych miejsc zbliżała się zadowolona Angela:

– Cześć Chłopaki, oto wasza kolacja, a dla ciebie Mikael mam coś mocniejszego i dokumenty do podpisania.

– Dziękuje. – Niemrawo odebrałem swoją porcję.

– Co jest, powinniście się cieszyć. Było tylu chętnych, a właśnie to was wybrano. Teraz na was będą czekały pieniądze, zabawy i sława. – Z gracją wymieniała Angela.

Holly Paradise (Wolno pisane)Where stories live. Discover now