V

207 16 7
                                    




Approaching guiding light
Our shallow years in fright
Dreams are made winding
Through my head

Spiders, System of a Down


54 DZISIAJ

Draco już nie wie który raz słyszy melancholijny głos Davida Gilmoura, ale wie, że już nigdy w życiu nie chce go usłyszeć. Wstaje z łóżka i idzie pod prysznic. Tym razem do garniturowych spodni zamiast białej koszuli ubiera zielony sweter – jedna z wielu nieistotnych rzeczy, które czasem robi inaczej. Przygląda się chwile sobie w lustrze; fioletowe cienie wydostają się z oczodołów, a biała skóra wygląda jak kawałek kartki. Na szyi nie ma swojego naszyjnika – prezent od matki. To coś, czego od początku nie może znaleźć. Draco jest pewien, że zanim wszystko się zaczęło powtarzać, miał go na sobie. Przypomina sobie słowa matki, kiedy miał 5 lat –  mówi mu, że to talizman szczęścia, który sprawi, że osiągnie wszystko, czego chce. Potem kiedy wyrósł z dziecinnych obietnic, matka tłumaczy, że to zwykły naszyjnik i że to, czy nam się uda jest tylko w naszych głowach.

Wdech, wydech. To będzie dobry dzień, myśli. Może tym razem spełni go tak, jak zawsze chciał.

Wychodzi z pokoju znaczenie wcześniej niż zwykle, Pansy jeszcze nie zdążyła stanąć przy jego drzwiach, ale widzi ją jak rozmawia z Gregiem. Żywo coś mu tłumaczy, ale on tylko stoi i czasami przytakuje. Coś z samego rana musiało ją zdenerwować.

Draco idzie w stronę kanapy, żeby wyjąć z między poduszek jej błyszczyk i szybko jej podaje. Pansy automatycznie promienieje i mówi szukałam go!

Astoria jeszcze nie wstała, ale to dobrze. Wychodząc z lochów Blaise woła go, żeby na niego poczekał.

— Właściwie dawno cię nie widziałem, cały czas chodzisz gdzieś po Hogwardzie, nawet ze sobą nie rozmawiamy.

Draco przez moment czuje się winny. Przez natłok obowiązków zaniedbywał swoich przyjaciół, a co najgorsze, nawet nie mógł powiedzieć rzeczywistego powodu swoich działań. Myśli nad tym, żeby pokazać mu swój mroczny znak i wyznać mu prawdę, ale wie, że w żadnej rzeczywistości nie zdzierżyłby, gdyby Blaise go nienawidził. Z Harrym Potterem jest inaczej. Potter nienawidzi go każdego dnia i żadna informacja by tego nie zmieniła.

— Przepraszam, ostatnio mam dużo na głowie. Wiesz, nauka i takie tam — Blaise kiwa głową ze zrozumieniem, tak jak zawsze, kiedy Draco przeprasza za coś, czego i tak nigdy nie zmieni. Bądź tym, kim chcesz, myśli — ale hej, możemy wyjść gdzieś jutro, może do hogsmeade?

Blaise uśmiecha się, trochę zaskoczony i podekscytowany. Coś w sercu Draco się ściska, na myśl, że nie ważne ile będzie zbywać swoich przyjaciół, oni zawsze na niego poczekają. To również kolejna fala poczucia winy

— Jasne! Planowaliśmy iść ze wszystkimi, żeby się upić po egzaminach. Bałem się, że się nie zgodzisz.

— Rozumiem, słuchaj ja... Nie chce was unikać. Mam po prostu zły czas, ale to minie. Jutro możemy się upić do nieprzytomności, chyba nam się przyda.

Blaise śmieje się tak szczerze, że to boli. Draco zrobiłby wszystko, żeby ich jutro było prawdziwe.

Astoria i tak go dopada na śniadaniu. Przyciska się między nim a Theo i kładzie swoją dłoń na jego udzie. Pyta go o eliksiry. Jej uśmiech jest przekonujący, kiedy przesuwa się trochę bliżej i bliżej. Możesz uciekać albo to zaakceptować, Scott szepcze gdzieś w jego pamięci.

Mówi, że pomoże jej po śniadaniu. Kładzie swoją dłoń na tej jej i odkłada ją na zimną ławkę. Tak jak zawsze chciał.

Śniadanie przebiega dość radośnie. Pansy planuje jutrzejsze wyjście, ale nie może powiedzieć nic bez ciągłego przerywania przez innych. Theo prawie wypluwa swoją herbatę ze śmiechu, a Draco tylko może sobie wyobrazić, jakim jest ciężarem, skoro ostatnim razem widział uśmiechy swoich przyjaciół na piątym roku. Je swoje śniadanie i słucha ich przekomarzań. Przez cały ten czas ani razu nie myśli o Potterze.

See you tomorrow || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz