17. Szept

419 10 0
                                    



To jest do bani. - warknął Patrick, rzucając ostatnią porcję ciasta na kuchenny blat. - Toż to nawet rozwałkować się nie chce!

-Dodałeś może jajka? - grzecznie spytałam, przyglądając się ciemnej masy przed nami.

-To tu potrzeba jajek?

Usłyszałam cichy pomruk przyjaciółki, która ostatnimi resztkami pohamowania, próbowała, nie wybuchnąć śmiechem. Reszta z towarzystwa od rana rozproszyła się po domu, przygotowując go na błysk. Oczywiście oprócz mnie mało kto pałał w święta sympatią do gotowania, dlatego dostałam najmniej związanego z kuchnią chłopaka.

W sumie mimo tego, te całe zamieszanie nie było, aż takie złe. Dałabym wszystko, by jeszcze raz na dzień dobry ujrzeć Thomasa w bokserkach z Mikołajem i puchatymi kapciuszkami.

-Pierdole to, idę się napić.

-O nie kolego- szarpnęłam go za granatową koszulę, w momencie, gdy już odwracał się do wyjścia. - Nie ma tak łatwo.

-Myślisz, że chciałem tu być?

-Nie moja wina, że nie umiesz grać w marynarzyka-dodałam poważnym tonem.

-Nie prawda, to Franke oszukuje. - fuknął nadąsany, a Alex, z przypływu głupawki musiała odwrócić głowę, by nikt nie mógł jej zobaczyć.

-Nie to tylko ty nie umiesz przegrywać. - zaczepiła Valentina, która jak zawsze miała idealne wyczucie czasu. Wyglądała na zrelaksowaną, a przecież mycie okien w całym tym mieszkaniu nie jest aż takie łatwe. Nalała sobie soku porzeczkowego, patrząc na nas, oceniającym wzrokiem. - I co tak patrzysz? Prawda boli?

-Pierdol się. - warknął, a na jego ustach powoli malował się złowieszczy uśmiech. - Zapomniałem, że nie masz z kim.

-Na mnie przynajmniej zwracają uwagę. - dodała poważnie, na co ten się skrzywił.

-Jesteś kretynką.

-A ty dupkiem w babcinym fartuszku.

Alex spojrzała na mnie znacząco, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. To było takie beztroskie, pełne normalności. Cieszyłam się, że mimo tego, w jakim momencie jesteśmy, nikt nie chodził przybity i wystraszony. Mogliśmy być sobą, zapominając o tym wszystkim, co dzieje się za murami tego domu. To było cudowne uczucie.

Uczucie stabilności, podczas sztormu.

Kochałam to miejsce. To był dom, w którym nieważne kim byłam, jaką miałam przeszłość, ja byłam jego częścią, jego jednością. Nad różnicami, jakie tu panowały, górowała tu przede wszystkim miłość. Było to dla mnie obce uczucie, takie szczere, nieskalane. Przerażało mnie to, bo przecież nigdy takiego nie posiadałam.

Prawdziwego domu.

Czym, więc zasłużyłam na to szczęście? Nie byłam przecież dobra. Nie umiałam taka być. Na pozór wyglądałam, przeciętnie, miałam swoje demony, byłam trująca, a jednak miałam, ich.

Grupę najbardziej kochających ludzi, którzy pokazali mi, czym jest rodzina.

-Macie może taśmę? - westchnął Liam, wchodząc do pomieszczenia. - Will zakosił mi ostatnią.

-Ta, powinna być gdzieś u mnie. - odwarknął Patrick.

-Przynieś mi. Ja tam nie wejdę.

-Pierdolenie.

-Ostatnim razem ugryzł mnie szczur. - zrobił zniesmaczoną minę, na co Valentina pokiwała głową, wychodząc.

-To był chomik!

Cloud [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now