15

176 14 2
                                    

Pomimo ich chęci skrywanych głęboko w sobie, nie spotkali się. Jakby żaden nie odważył się zrobić tego pierwszego, zdaje się, że i najważniejszego, kroku. Zajęli się sprawą, choć czasami Harry mówił sobie, że to przecież wcale nie był argument na to, że nie potrafi porozmawiać z własnym mężem.

Ich kontakt w tym momencie polegał głównie, a także i jedynie, na tym, że ich krótkie spojrzenia krzyżowały się, jeśli wpadali na siebie w sądzie. Ale tak szybko jak ich oczy się spotykały, tak równie prędko odwracały się, jakby nie potrafiły na siebie patrzeć. Choć i tak nie mogli powstrzymać się przed rzuceniem jeszcze spojrzenia czy dwój, jakby analizowali wszystko.

Ale co było w tym dziwnego? No właśnie. Nic.

Jednak i tak to wszystko nad nimi wisiało.

Za dużo było niewypowiedzianych słów, aby móc pozwolić na ich wybuch w tak ważnym momencie. Co nie znaczył, że żaden z nich nie chciał. Harry za każdym razem chciał polecieć za Louisem, ale wydawało się, że szatyn chodził dziwnie wściekły, więc poddawał się, mówiąc sobie, że musi poczekać na lepszy moment.

Pytanie było jednak, czy taki miał właściwie kiedykolwiek dla nich nadejść?

Tego już nie był pewny. Harry miał bardzo nieprzyjemne wrażenie, że przepaść pogłębiała się, a most powoli ulegał zniszczeniu.

Jednak minął miesiąc i, zgodnie z jego przewidywaniami, miała rozpocząć się sprawa. Ostatnie tygodnie w końcu spędził na przygotowywaniu się do tego wszystkiego. Był pewien, że jego strona jest gotowa na wszystko, na każdy przytyk ze strony obrony. Musiał być. Musiał dowieść prawdy i dać państwu Barrow więcej informacji na temat śmierci ich syna. Teraz sami mogli jedynie spekulować, ale nie dochodzili do niczego sensownego.

Teraz szedł w stronę Sali. Jego idealnie wypolerowane buty stukały o posadzkę, na co jednak nie zwracał nawet najmniejszej uwagi. Szedł w odpowiednim stroju, z dokumentami pod pachą i, mimo wszystko, delikatnym drżeniem dłoni i potem. Krople, które krążyły gdzieś po jego karku, jedynie bardziej go denerwując.

Ponieważ nie miało być to dla niego łatwe psychicznie. Nawet nie próbował sobie wmawiać, że jest inaczej, bo to nie miałoby sensu. Nie był głupi i zdołał poznać siebie całkiem nieźle przez te wszystkie lata. Zawsze sprawy zabójstwa nieletnich były dla niego ciężkie i dawał z siebie jeszcze więcej niż zwykle. Jednak nie to powodowało, że ta rozprawa miała być dla niego wyzwaniem.

Ponieważ wcześniej nie musiał walczyć o prawdę z własnym mężem.

Wszedł do odpowiedniego pomieszczenia. Nie było prawie nikogo, ponieważ miał być to jak najbardziej zamknięty proces. On, obrona, sędziowie i mała liczba postronnych osób, które można było policzyć na dłoniach jednej ręki.

Gdy szedł, cały czas się rozglądał, choć nie wiedział nawet, co próbował odnaleźć wzrokiem. Kiwnął lekko głową w stronę rodziców Brandona. Jego matka wyglądała trochę lepiej, od kiedy widział ją ostatni raz. Ojciec nie zmienił się niemal wcale. Było kilka innych osób, ale nie zwrócił już na nie aż takiej uwagi, póki nie doszedł do swojego miejsca.

Dopiero wtedy odważył się spojrzeć na Amandę, która nie wyglądała już tak dostojnie, jak ją zapamiętał oraz na Louisa, który ewidentnie miał cienie pod oczami. Policzki wydawały się być lekko zapadnięte, a on ledwie powstrzymał się, aby nie podejść do niego i nie złapać twarzy w swoje dłonie, ciągnąć go do domu, żeby o niego zadbać, kryjąc przed złem całego świata do końca świata i może jeszcze na jeden dzień dłużej. Louis był jego słabością i bał się, że w końcu to zostanie przeciwko niemu wykorzystane, a mu nie uda się odeprzeć takiego ataku.

✓ |  Taste of EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz