Rozdział XI Koniec jego świata

1.1K 59 8
                                    

„Każdy jest prze­kona­ny, że je­go śmierć będzie końcem świata. Nie wie­rzy, że będzie

to ko­niec tyl­ko i wyłącznie je­go świata."

Janusz Leon Wiśniewski

Sophie wygładziła czarną sukienkę i założyła marynarkę o tym samym kolorze. Spojrzała

na swoje odbicie w lustrze i pierwszym co dało się zauważyć były jej oczy. Jej

wytarte z emocji oczy. Były takie puste, takie... nieludzkie. Westchnęła głośno i

ostatni raz zerknęła na ten cień człowieka, który widziała przed sobą. Gdy

otworzyła drzwi wyjściowe poczuła chłodny podmuch wiatru, który zmierzwił jej

włosy. Zaciągnęła się głęboko powietrzem, próbując uspokoić swoje nerwy. Oto

nadszedł czas na spotkanie twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością.

Ostatnie dwa dni spędziła razem z rodzicami u wujków, pomagając z ostatnimi formalnościami, więc teraz droga do kościoła zajęła im zaledwie dziesięć minut. Luc całą drogę głośno pociągał nosem, szczelnie owijając się swetrem. W oczach mamy można było dostrzec szklące się łzy. Nawet tata, choć w teorii w ogóle niespokrewniony ze straconą osobą, był przygnębiony i otumaniony. A Sophie... ona nie potrafiła płakać, chociaż bardzo chciała. I to ją bolało. Cały żal, całe cierpienie kumulowało się w jej wnętrzu i buzowało tuż

przy powierzchni. Przez to czuła się jakby za chwilę z nadmiaru tego wszystkiego miała stracić przytomność. Chciała, żeby to wszystko znalazło ujście, opuściło jej zmęczone, wyzute z sił ciało. Tak bardzo tego pragnęła, a jak na złość nic się nie działo.

Pod kościołem zebrali się już najbliżsi.

Synowie, ich dzieci, sąsiedzi i przyjaciele. Większą część przybyłych stanowiły

osoby starsze, ale dlaczego ktoś miałby się dziwić, jej prababcia miała

przecież ponad osiemdziesiąt lat. Ludzie stali w ciszy i poklepywali po

ramionach dzieci babci. Sophie poczuła się trochę... czuła, że jest egoistką.

Dlaczego do niej nikt nie podszedł? Przecież ona też straciła kogoś kto

zajmował ważne miejsce w jej życiu jak i w sercu. Wzięła głęboki wdech,

wyrzucając z umysłu wszystkie niechciane uczucia, a zostawiając to co powinno

się czuć podczas pogrzebu, czyli te uczucia, których po prostu nie mogła się

pozbyć.

Gdy wchodziła do budowli ktoś złapał ją za

łokieć i odciągnął. Kiedy spojrzała w dół zobaczyła uśmiechniętą twarz babci.

Uśmiechniętą! Co do cholery?! Kto przyjeżdża na pogrzeb i uśmiecha się jak

gdyby nigdy nic?! Przynajmniej dziadek miał trochę przyzwoitości i stanął z

tyłu, pewnie tylko udając powagę. Po co oni w ogóle przyjechali? Czy ktoś ich

tutaj zapraszał? Przecież to byli rodzice taty, nie byli spokrewnieni z rodziną

mamy, a z prababcią ile razy w życiu

gadali, ile ją razy na oczy widzieli?! Z dziesięć? Pieprzony uśmiech. Wyglądała

jakby przyszła na spotkanie z przyjaciółkami. Widać, że jest bardzo przejęta.

Pozwól sobie pomócOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz