5: DEAR HAEMOS...

362 54 7
                                    

J I S U N G

– Drogi Haemosie, dziękuję, że dzisiaj jest tak ładny dzień – powiedziałem w przestrzeń, delikatnie kłaniając się. Kątem oka widziałem jak zdezorientowany Minho papuguje mój ruch dość niepewnie, zastanawiając się czy faktycznie musi to zrobić. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie – Haemos, to bóg słońca – wyjaśniłem, odwracając się w stronę starszego – Mama wychowała nas w silnym oparciu o nasze korzenie jako narodu koreańskiego. Nie wyobraża sobie, byśmy nie czcili starych bogów, którzy zapoczątkowali nasze obecne wierzenia.

– Ah... – mruknął jedynie, kiwając głową – Dlaczego podziękowałeś Haemosowi za ładny dzień? – zapytał, starając się przybrać jak najbardziej neutralny ton – Chan nigdy nic o tym nie mówił.

Wzruszyłem ramionami.

– Mama byłaby zła – zachichotałem cicho na tę myśl – Jest fanką mitologii i twierdzi, że trzeba wiedzę o niej szerzyć jak tylko się da – poprawiłem obrus, który krzywo leżał na stole, będąc bardziej przesunięty w lewą stronę – A wracając do twojego pytania: według wierzeń, bóg słońca codziennie rano zjeżdża na ziemię swoim rydwanem zaprzężonym w osiem smoków, tylko po to, by wysłuchiwać ludzkich trosk. A my akurat mamy ich zawsze dość sporo, bo w końcu człowiek nic nie robi tylko narzeka – przewróciłem oczami — A wieczorem, jak dzień się kończy, Haemos wraca z powrotem do nieba, co tłumaczy takie zjawiska jak wschód i zachód słońca – Minho słuchał mnie uważnie, rozkładając naczynia, tak jak prosiła o to Babcia, gdy wróciliśmy z miasta. Była już pora obiadowa, a z kuchni unosiły się zapachy potraw, które przygotowała pani Jung – Gdyby nie Haemos, prawdopodobnie dni nie byłyby takie ładne, a wschody i zachody w ogóle by nie istniały.

– Naprawdę w to wierzysz? – zastygłem na moment.

– W co?

– W to wszystko o czym mi teraz opowiadasz. W Haemosa, że zstępuje z nieba, w innych bogów, że istnieją...

Mówił dość powoli, jakby bał się, że któreś z tych słów mogłoby mnie urazić i nic bardziej mylnego, bo z reguły byłem człowiekiem stosunkowo otwartym na rozmowę i potrafiłem prowadzić konwersację na naprawdę różne tematy, nawet jeśli były w pewien sposób sprzeczne z wyznawanymi przeze mnie wartościami. Jednak czułem pewną swobodę mając możliwość do nie ograniczania się tylko do jednej przyjętej przeze mnie formy.

Ponownie wzruszyłem ramionami.

Szczerze powiedziawszy nie wiedziałem czy wierzę, czy nie wierzę. Wiele moich czynów było robionych nieświadomie, czysto automatycznie, bo tak niegdyś uczyła mnie mama. A jeśli w dłuższym okresie czasu człowiek żyje w silnym poczuciu, że jednak coś istnieje, jakiś bóg nie jest do końca zmyślony, to później nie zastanawia się, czy aby na pewno jest to prawda, czy może ktoś wciska marnej jakości kit. Nigdy nie miałem odwagi podważać wielokrotnie usłyszanych rzeczy od mamy, bo naiwnie podążałem za tym, co powtarzała. Była dla mnie bez skazy, bo przecież mama by mnie nie okłamała, prawda?

Nie chcąc jednak zostawić dwudziestolatka z moim milczeniem i lekceważącym ruchem ramion, powiedziałem:

– Czasem dobrze jest w coś wierzyć, by nie zwariować.

Minho już chciał otworzyć usta, by rzucić jakimś komentarzem, ale przeszkodził mu w tym mój starszy brat, który przyszedł na taras.

– Widziałem się z naszymi znajomymi, Sung-ah.

– Raczej twoimi – prychnąłem siadając na krzesło – Ja mam tu tylko Jeongina.

Chan tylko machnął ręką.

– Pytali się czy zagramy dzisiaj z nimi w siatkówkę. Zgodziłem się – dwudziestojednolatek uśmiechnął się szeroko, na co pokiwałem głową. Dawno nie grałem i możliwe, że nawet zdążyłem zapomnieć niektórych zasad, które obowiązywały w tej grze.

– Kiedy dokładnie?

– Wieczorem.

– Fantastycznie – podszedłem do brata – Nie mogę się doczekać aż skopię ci tyłek – poklepałem go po ramieniu i wszedłem do środka rezydencji. Nawet jeśli nie pamiętam kiedy ostatni raz grałem w siatkówkę, byłem pewny, że wygram. Bo w przeciwieństwie do mnie Chan miał do sportów dwie lewe ręce.

🍓🍓🍓

Amatorski mecz siatkówki był jedną z przyjemniejszych rzeczy, które spotkały mnie tego dnia.

Moja drużyna, która grała przeciwko Chanowi i Minho wygrała, co niesamowicie połechtało moje skromne ego - a to nie zdarza się zbyt często i nawet zdobyte medale w zawodach w taekwondo nie dały mi nigdy takiej radości, jak pokazaniu starszemu bratu, kto tutaj tak naprawdę rządzi.

Nieco naburmuszony dwudziestojednolatek, który czasem zachowywał się jak duże dziecko, wylał na moją głowę całą butelkę wody, która to potem spływała na moją koszulkę. Prychnąłem na tę błazenadę starszego i nie wahając się przed zrobieniem tego samego, odkręciłem swoją i zamachnąłem się. Jednak mój życiowy pech postanowił mnie nie opuścić i zamiast Chana oblałem Minho.

– Wybacz... – mruknąłem zawstydzony, a uszy zapiekły mnie. W pierwszej chwili myślałem, że Lee na mnie nakrzyczy, ale nic takiego się nie wydarzyło. W zamian dwudziestolatek roześmiał się głośno i wplątał palce swojej dłoni w mokre pasemka moich włosów.

– Nic się nie stało, Jisung-ah – i po tych słowach, wprawiających mnie w niemałe zakłopotanie, powrócił do rozmowy ze znajomymi mojego brata, z którymi ewidentnie złapał dość dobry kontakt. Żywo z nimi gawędził, śmiał się i żartował, a ja czasem łapałem się na zbyt długim obserwowaniu jego osoby, co przeszyło mnie od środka. Tłumaczył to sobie tym, że Lee Minho jest po prostu nowy w moim otoczeniu i temu tak łatwo jest mu przyciągnąć moją uwagę.

🍓🍓🍓

– Drogi Haemosie, dziękuję, że dzisiejszy dzień był taki ładny...

Po powrocie do domu zdecydowałem się wziąć kąpiel, ponieważ cały kleiłem się od potu. Wchodząc do łazienki usłyszałem cichy głos Minho, dość przytłumiony przez drzwi łazienki, które powoli zamknąłem na klucz, by przypadkiem starszy nie wtargnął do środka, gdy będę siedzieć w wannie. Byłoby to raczej zbyt niekomfortowe dla mnie i dla niego.

– Nie wiem co ten Han Jisung widzi, by dziękować nieistniejącym bogom – miałem ochotę zdzielić go po głowie za ten nonszalancki ton, ale jedyne co mogłem w tej sytuacji zrobić to przewrócić oczami i wciąż tkwić z uchem przyklejonym do drewnianej powierzchni – Według mnie to wszystko bez sensu, ale mógłbym mieć do ciebie prośbę? Wiem, że już jesteś po pracy i o tej porze pewnie mało co interesują cię ludzkie problemy, ale mam to gdzieś. Prawdopodobnie nigdy więcej nie zdobędę się na tyle odwagi co teraz... Tylko jedna rzecz, naprawdę i nie będę ci zawracać głowy aż nie spotkamy się osobiście.

Ostrożnie wyciągnąłem kluczyk i zerknąłem przez dziurkę, by sprawdzić co dzieje się z dwudziestolatkiem i co jest powodem jego nagłego milczenia. Może stwierdził, że niebezpiecznym byłoby wymówienie swojej prośby na głos i postanowił dalszy monolog przeprowadzić w myślach?

Dostrzegłem delikatny zarys jego postaci na moim łóżku. Leżał na pościeli, twarz mając skierowaną ku sufitowi, jednak już nie widziałem czy miał otwarte, czy zamknięte oczy. Był bez koszulki, w samych szortach, a jego klatka piersiowa miarowo unosiła się i opadała wraz z każdym nabranym i wypuszonym oddechem. Czułem, że naruszam jego prywatność, pewną intymność, która mogła wynikać z kilku różnych aspektów, o których nawet nie chciałem myśleć. Pierwszy raz kogoś podglądałem.

Zanim zdążyłem odsunąć się do drzwi, Minho ponownie odezwał się.

– Spraw, by te wakacje były naprawdę udane. O nic więcej nie proszę.

I tuląc do swojej piersi poduszkę, moją poduszkę, tę na której zwykle śpię, gdy nie przyjmujemy żadnych gości, odwrócił się na bok, a ja mogłem zobaczyć jego nagie plecy.

STRAWBERRY | minsung & jeongchanWhere stories live. Discover now