15: WHAT A HEAVENLY WAY TO DIE

275 36 0
                                    

J E O N G I N

Porywisty wiatr ochoczo rozwiewał moje włosy i muskał skórę na policzkach, dłoniach i stopach, które raz po raz zakopywałem w ciepłym piasku i z niego wyciągałem. Dość nieumiejętnie, przez co ziarenka wpadały na ręcznik.

Na plaży było niewiele osób. Głównie ludzie starsi albo ci z psami. Dzieci o tej godzinie praktycznie nie widziałem. Ratownicy, ku niezadowoleniu wszystkich, wywiesili czerwoną flagę. Fale rosły w oczach, a ich szum mnie uspokajał. Ułożyłem się na plecach, ręką zasłaniając oczy.

Po chwili usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości.

Wróć już do domu, In-ah.

A zaraz pojawiła się kolejna.

Wszyscy już się martwią. I jeszcze jedna. Ja się martwię. Twój dziadek mówi, że nigdy na tyle nie wyjeżdżałeś, ale ufa ci.

Był już piątek, do Busan przyjechałem w poniedziałek. Faktycznie trochę się zasiedziałem, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem tutaj przebywać.

Nie musisz się martwić, Chan-hyung. Nie jestem małym dzieckiem. Odpisałem. Odpowiedź przyszła natychmiast.

Wiem o tym, ale jesteś dla mnie ważny.

Prychnąłem pod nosem. Gówno prawda, pomyślałem. Nie jestem dla nikogo ważny. Ani dla Chana, ani dla Jisunga, ani dla moich dziadków. Czasami nawet dla siebie samego.

Przyjadę po ciebie.

Nie zrobisz tego.

In-ah, najbliższy pociąg jest za piętnaście minut. Czekaj na mnie.

Nie zamierzam, hyung, nie poczekam.

Wiedział, że kłamię. Sam dobrze zdawałem sobie z tego sprawę. Bo zawsze na niego poczekam. Jednak, czy on na mnie też?

🍓🍓🍓

— Proszę o rachunek — delikatnym ruchem dłoni zawołałem do siebie kelnera, który chodził od stolika do stolika. Ten jedynie pokiwał głową i zniknął za drzwiami lokalu.

Mój stolik znajdował się w kącie tarasu, skąd miałem idealny widok na wzburzone morze i drogę rowerową, która rozciągała się nad plażą.

— Proszę bardzo.

Po zapłaceniu opuściłem restaurację, zapamiętując, by mimo wszystko już nigdy się tutaj nie zjawić. Czułem narastające bulgotanie w żołądku, co było ledwie początkiem zatrucia pokarmowego, spowodowanego zjedzoną rybą w tym dziwnym miejscu, które na pierwszy rzut oka wyglądało całkiem w porządku i nawet ceny były stosunkowo normalne.

Przystanąłem na moment, wyciągając z tylnej kieszeni spodni telefon. Od ostatniej wiadomości Chana minęły trzy godziny. Jeszcze raz tyle i będzie na miejscu. Jednak nie odezwał się przez ten czas ani razu. Może jedynie żartował i tak naprawdę nie przyjedzie? Dlaczego podświadomie oczekiwałem jego przybycia?

Nie wiedzieć czemu ponownie pojawiłem się na plaży, siadając na starym, spranym już ręczniku, który znalazłem w dawnym mieszkaniu moich rodziców i gdzie spałem przez te minione noce, spędzone w Busan. Z plecaka wygrzebałem szkicownik i ołówek. Było to dość świeże hobby, bo zacząłem rysować kilka tygodni temu, dosłownie chwilę przed rozpoczęciem się wakacji, odnajdując w tym namiastkę czegoś uspokajającego. Prawie terapeutycznego, co pozwalało pozbierać mi myśli. Okazało się, że nawet lepiej niż dziecinny pamiętnik, który od czasu do czasu prowadziłem.

Uważnie przyglądałem się pływającym po niebie cukrowym chmurom i szalejącym falom, próbując przenieść ten obraz na niewielką kartkę papieru i chyba nawet mi się udawało. Nabazgrałem je raz, potem drugi i trzeci, finalnie kończąc na serii pięciu pogmatwanych szkiców, z których w zasadzie każdy mi się podobał.

Nagle zadzwonił telefon. To był Chan.

Jestem na stacji- — nie dałem mu dokończyć, rozłączając się. Moje serce zaczęło szybciej bić, a głowa pulsować. Nie wierzyłem w jego słowa, dopóki zmęczony biegiem nie zobaczyłem go na jednej z ławek.

— Od samego początku wątpiłem w twoje wiadomości, hyung — odparłem, zatrzymując się przed nim — To głupie i szalone.

— Taki już jestem — wzruszył ramionami, uśmiechając się ciepło. Miał potargane włosy i widoczne cienie pod oczami — Chodźmy się przejść, tyłek mnie boli od tego siedzenia.

— Jasne.

🍓🍓🍓

— Dokąd mnie prowadzisz, In-ah? — trzymał mnie za dłoń. Lubiłem, gdy nasze palce były ze sobą splecione. Słońce powoli przytulało się do horyzontu, rzucając na niebo przyjemne dla oka różowe i pomarańczowe refleksy.

— Chcę ci kogoś przedstawić — poczułem na sobie jego zaskoczone spojrzenie — To ktoś dla mnie bardzo ważny. Jisung o nich słyszał, ale jeszcze go tutaj nie przyprowadziłem. Moi dziadkowie ich znają, choć przyznam szczerze, że niechętnie ich odwiedzają. Ja robię to w każdą rocznicę i miesięcznicę i... eh, mam nadzieję, że zrozumiesz.

Wkrótce potem stanęliśmy przed bramą wejściową. Niedaleko nas znajdowało się malutkie stoisko ze sztucznymi kwiatami i kilkoma zniczami. Zerknąłem na starszego w tym samym momencie co on na mnie. Kiwnąłem tylko, dając w ten sposób znać, że na pewno trafiliśmy pod dobry adres.

Mijaliśmy pierwsze groby, dość stare i niezaniedbane, i kolejne i kolejne, wchodząc coraz głębiej na teren cmentarza.

— Teraz tu, hyung — złapałem go za nadgarstek, ciągnąc lekko w swoją stronę. Liczyłem po cichu kamienne płyty, ostrożnie stawiając kroki — Jesteśmy.

Puściłem jego rękę, którą bezwładnie opuścił. Chan uważnie przyglądał się imionom wyrytym w pomniku i zdjęciom nad nimi. Później przerzucił wzrok na mnie, a ja patrzyłem przed siebie.

— Jeongin- — znów nie dałem mu skończyć, tym razem wchodząc mu w zdanie.

— To moi rodzicie, hyung. Mamo, tato, to Chan-hyung. Opowiadałem wam dużo o nim — przedstawiłem ich sobie, a zaraz szybko dodałem: — Myślę, że mama uśmiecha się teraz do ciebie, hyung.

Milczeliśmy, stojąc obok siebie i zdawało się, że żadnemu z nas to nie przeszkadza. Chłód, który pojawiał się wieczorami, wstrząsnął delikatnie moim ciałem, na co okryłem się ramionami, a po chwili znalazł się na nich materiał bluzy starszego.

— Chciałem cię tu zabrać, bo jesteś dla mnie ważny i pomyślałem... — przerwałem, podciągając nosem. W takich momentach, a zwłaszcza w takich miejscach, zawsze zbiera mi się na płacz, czego nigdy nie potrafiłem kontrolować. Temu też poddałem się, pozwalając pierwszej łzie spłynąć po policzku. Ta śmiesznie zatrzymała się na czubku mojej brody, łaskocząc mnie. Starłem ją wierzchem dłoni — Chodziłem do przedszkola, gdy doszło do wypadku. Jechaliśmy samochodem. Tata nagle stracił panowanie nad pojazdem, wjechał na sąsiedni pas, a z naprzeciwka nadjeżdżał tir. Tata gwałtownie odbił kierownicę i wjechał w pobliskie drzewo. Tylko ja przeżyłem.

Czerwonowłosy w skupieniu słuchał tego co mówiłem, a ja mówiłem dużo. O moim dzieciństwie, o tym jak mieszkałem jeszcze w Busan. O tym jacy byli moi rodzice, a w zasadzie jak ich zapamiętałem, a te wspomnienia z dnia na dzień coraz bardziej się zniekształcały. I nawet nie zauważyłem, gdy zrobiło się już całkowicie ciemno, a ja płakałem w najlepsze.

Przytulił mnie mocno do siebie, moją twarz chowając w swoim ramieniu. Bujał na boki naszymi ciałami, kiedy wyszeptałem:

— Channie-hyung... zabierz mnie do domu, proszę.

STRAWBERRY | minsung & jeongchanWhere stories live. Discover now