ROZDZIAŁ 26

761 45 1
                                    

💎PARKER 💎

Aurora była biologiczną córką Bellomo, co za tym szło obrót sprawy zmierzał w kompletnie inną stronę. Kompletnie zmieciony z planszy kierowałem się do domu ojca, żeby porozmawiać z nim chociaż na spokojnie o tym co się wydarzyło. 

Naprawdę wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego, że Valeria zdradziła swojego męża, a w wyniku tej zdrady powstała Aurora! Kobieta wyglądała jak najszczersza i najcieplejsza osoba na świecie, a tak? Nie wiedząc czemu poczułem zawód na tej dwójce, która niegdyś wydawała mi się być w miarę rozumna i normalna. 

- Ojcze, musimy poważnie porozmawiać! - wparowałem do środka jak prawdziwa torpeda nie oglądając się nawet na wypchaną buzię Bleer, oraz uradowaną minkę Miracle. Nie miałem czasu na jakieś pierdoły, tym bardziej rodzinne schadzki do obiadu. 

- Wejdź - Gabriel nie wyglądał na zaskoczonego. Otwierając mi drzwi od swojego gabinetu wziął od razu kluczyk i zamknął je. 

Zaciskając nasadę nosa krążyłem po dużej przestrzeni dalej kalkulując informacje jakie uzyskałem. Nie chciałem być jebaną niańką Aurory! I jeśli chciał mnie co do niej zniechęcić przez takie zachowania mógł zrobić to raz a skutecznie. 

- Sam byłem w szoku, gdy dowiedziałem się o tym, że Aurora to prawdziwa córka Cruza, ale nie zrobimy z tym faktem już nic. Na całe szczęście nasza rodzina nie ma takich posranych umów jakie zawarł jego dziadek, a jak mieliśmy każda została zerwana przez krew - zaczął spokojnie podając mi szklankę z Burbonem. Wziąłem ją bez zawahania wychylając prawie wszystko na raz. 

- Nie rozumiem jednak dlaczego Sato się o tym dowiedział, skoro nawet my o tym nie wiedzieliśmy - zauważyłem wściekły.

- To pierdolony zwierz, może być tak naprawdę wszędzie i nie zdziw się jeśli spotkasz go gdzieś w Miami, ale to już inne tereny, bo rządzą tam twoi wujowie. Parker w Miami nie mogą zrobić Aurorze nic, tam nie należy do żadnego psychola. 

- Skoro jest podpisana umowa... 

- Nie jest to umowa związana krwią. To zwykły podpis, który w sumie można podrobić. Wszystko co zakrapiane jest krwią ma większą wagę, to, to zwykłe gówno, ale odrobine ważne w Meksykańskich półświatkach. 

- Czyli, że... komisja i takie tam to aranżacja tylko po to, aby wywieźć Aurorę na czas wojny z Sato, tak? 

- No można tak określić. Synu - Gabriel podszedł do mnie kładąc dłoń na barku. - Bellomo to silna rodzina, która w razie potrzeb zawsze służyła nam pomocą. I tak chciałeś wydostać się stąd. 

- Ojcze, ale nie jej kosztem - przyznałem ochryple patrząc w jeden punkt. - Jest młoda, naiwna, a do tego nie zna prawdy a wątpię, że powiedzą ją jej kiedykolwiek. Ma dopiero, kurwa osiemnaście lat i nie powinna w tym wieku uciekać w niewiedzy przed jakimś kutafonem! - uderzyłem dłońmi o ścianę sycząc. 

- Parker, uwierz, że to wyjście jest dla niej najlepsze, a przy okazji ty też będziesz mógł otworzyć siedzibę w Miami, jak zawsze tego chciałeś!

- Ojcze, nie wciskaj mi kitu o tym, że będę mógł otworzyć siedzibę! Tu nie chodzi o to, kurwa mać! Ja nie chciałem tam lecieć po to, żeby myśleć tylko o interesach, kiedy ty zrozumiesz, że nigdy nie będę taki jak ty, a to życie chce odłożyć na najdalszy tor?! Boże, ojcze! Chciałem w Miami znaleźć normalną żonę, odciąć się od przestępstw, a tak? Wpierdoliłeś mnie w gorsze gówno niż budowanie burdelów na przedmieściu! 

- Zawsze ci powtarzałem, że nie możesz od tak się od tego odciąć! Zabiłeś! I już z tego nie wyjdziesz. 

Uchyliłem wargi, żeby już mu czymś odpowiedzieć, ale... nie miałem jak odbić tego argumentu. Miał, jebaną rację. Byłem potworem, nie różniłem się niczym od Gabriela czy samego Cruza. 

Ramiona opadły mi wzdłuż ciała, a klatka piersiowa bardzo powoli się unosiła. Świadczyło to o tym, że się po prostu poddałem... 

***

- Borys, kurwa mać nie rozumiesz! - chciałem jakkolwiek wytłumaczyć przyjacielowi sytuację, ale ten tylko machnął dłonią lekceważąco jedząc steka w swojej kuchni. 

- Siądź na dupie, daj mi zjeść, i jak sam chcesz wpierdol sobie steczka do mordy! Chłopie, ja na twoim miejscu skakałbym z radości, gdyby mi tak się sytuacja z jakąś dupą potoczyła! - kroił mięso z szelmowskim uśmieszkiem. - Zobacz tylko - wycelował we mnie nożem w czasie, gdy wkładał sobie kawałek jedzenia między usta. - Będziesz sobie ruchał, żył jak chcesz mając u boku dupę, która śni ci się co noc, i masz na jej punkcie jakąś obsesję! Deal życia - wymlaskał odkładając sztućce, żeby otworzyć sobie piwo. 

Jaki on był durny to, aż chciałem podejść i mu zajebać w ten pusty baniak.

- Daj mi to - wyrwałem w akompaniamencie skrzeku bruneta alkohol mu z ręki i zamoczyłem wargi w piwie licząc, że ten chmielny smak jakoś zaspokoi moje nerwy. 

 - Ej no, kurwa! - przeskoczył stolik i zaczął się ze mną szarpać. Kilka kropel uleciało mi nim naprawdę odzyskał swoją butelkę prawie pustą. Zaśmiałem się odrobinę zginając w pół. Jego mina, gdy unosił wysoko szkło, żeby zobaczyć ile piwa zostało był nie do opisania. - Zjebie, wypiłeś mi prawie całą Coronę! 

- I? 

- Zaraz cię, niegrzecznie wyproszę z moich skromnych czterech ścian, kolego i się skończy dzień dziecka! - zagroził. - I przy okazji sam spakuje walizki, i polecę z twoim obiektem westchnień do Miami. 

Na wzmiankę o locie momentalnie mój humor się zmienił. Zacisnąłem dłonie w pięści, a twarz odrobinę przekrzywiłem, żeby ukryć w miarę rosnącego wkurwa prawie od maksimum. 

- Oby ci ten kawałek tam utknął - syknąłem. 

Zaczął się chichrać machając rękoma wysoko w górze pokazując dziwne efekty. 

- A spierdalaj - machnąłem ręką już wiedząc, że z tego gamonia nie będzie nic, i szukanie w nim pomocy to ostatnie co może mi w przyszłości do głowy. 


RUBIN |18+Where stories live. Discover now