Rozdział 43

170 8 0
                                    

Wchodząc do pałacu Amelie miała przeczucie, że coś ją zaskoczy i to niekoniecznie pozytywnie. O tym, że miała rację przekonała się wpadając wprost na jednego z kamerdynerów.

– Wasza Wysokość – zaczął formalnie jednocześnie kłaniając się w pas.

– Theodorze – odpowiedziała lekko skinąwszy głową.

Nieprzyjemny ciężar opadł jej na dnie żołądka. Wiedziała, że coś się święci, a już za moment miała przekonać się jak bardzo wieści te zrujnują jej dzień.

– Król i królowa wraz z księciem Austinem Remingtonem oczekują na panienkę w jadalni.

– Cóż to za okazja?

– Wspólny posiłek, rzecz jasna.

Amelie z trudem powstrzymała chęć wytknięcia mu tego jakże wybitnego odkrycia. Nie zamierzała jednak tworzyć sobie wrogów tam, gdzie absolutnie ich nie potrzebowała. Słowne docinki jedynie zaburzą i tak już cienką nić porozumienia łączącą ją z członkami służby pałacowej.

– Przekaż moim rodzicom, że nie zjawię się na obiedzie – zakomunikowała odwracając się od mężczyzny i zmierzając wgłąb pałacu.

– Obawiam się, że nie jest to temat do dyskusji – ciągnął, sprawiając, że Amelie przystanęła wpół kroku.

Niezadowolona z tego, że rozmowa nie układa się wedle upragnionego scenariusza, w bojowym nastroju odwróciła się do kamerdynera, który wpatrywał się w nią zbolałym wzrokiem. Negatywne emocje wyparowały z niej jak za dotknięciem magicznej różdżki. Był jedynie posłańcem wypełniającym rozkazy, nie mogła się na nim wyżywać.

– Za niecałe dwie godziny rozpoczyna się turniej łucznictwa, w którym bierze udział jeden z naszych kursantów – wyjaśniła rzeczowo starannie dobierając słowa. – Poproszono mnie także, bym wręczyła nagrodę główną jako gość honorowy. Nie mogę się spóźnić.

– Rozumiem to, panienko, naprawdę, jednakże moje rozkazy były jednoznaczne.

Zagryzając zęby, ostatecznie dała za wygraną. Wykręcenie się z tego przykrego obowiązku było niewykonalne, a przynajmniej nie za pośrednictwem Theodora. Jedynymi osobami, które mogą ją z niego zwolnić, są jej rodzice, a z nimi będzie musiała rozmówić się osobiście.

– Czy mogę chociaż się odświeżyć? – zapytała wskazując na swoje przepocone ubranie.

– Oczywiście. Przekażę, że zjawi się panienka na miejscu najszybciej jak to możliwe – podsumował i wnet zniknął za drzwiami obok.

Amelie ze spuszczoną głową udała się na górę, by w zaciszu własnej łazienki wziąć odprężający, choć niezbyt długi, prysznic. Zmyła pozostałości po dzisiejszym wysiłku, a także po dotyku Jamesa, który mimo szorowania twarzy kilka razy, wciąż był wyczuwalny.

Wytarłszy się do sucha i owinąwszy w ręcznik, ruszyła do garderoby. Przerzucając wieszaki z jednej strony w drugą, szukała czegoś, co spełni kompletnie niezrozumiałe wymagania Eleanor w stosunku do jej stroju. Nie wiedzieć który już raz pożałowała, że nie przyszło jej żyć życiem, w którym mogłaby zasiąść do stołu z marszu, nie martwiąc się o niepochlebne opinie na temat niestosownego wyglądu.

Strój sportowy nie byłby tym, który rozważyłaby na poważnie, tym bardziej po tak intensywnym wysiłku, jednakże sama idea takiego pomysłu wydawała jej się być poruszająca. Wszak otaczała ją rodzina, a ta niezależnie od sytuacji powinna się wspierać, a nie oceniać na każdym kroku.

Z tego samego powodu preferowała towarzystwo Olivii, gdyż ta jako jedyna traktowała ją jako zwykłego człowieka. Bez przywilejów i bez masy przedziwnych obowiązków. Nie zawsze nadawały na tych samych falach, ale to czyniło ich relację niepowtarzalną.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz