Rozdział 52: Damon

9.3K 750 39
                                    

- Masz ochotę na coś specjalnego? - zapytałem, zerkając na Audrey.

Przyznaję, że miałem dziś problem ze skupieniem uwagi na drodze.

- Zjadłabym dobrego burgera...z frytkami. Tak. Burger i frytki to jest to – odparła wesoło.

- A Will i Amy? Co lubią?

- Nie pogardzą burgerem – uśmiechnęła się.

Przejeżdżaliśmy w pobliżu Prospect Park, co podsunęło mi pewną myśl.

- Mam pomysł – oznajmiłem, skręcając w Parkside Avenue.

Okolica słynęła z najlepszych food trucków w Nowym Jorku. Czasem wpadałem tu z Mattem, obaj lubiliśmy tutejszy klimat – bez panującego na Manhattanie nadęcia. Wybór był ogromny, a zapachy trochę mieszały nam w głowach. Jadnak wspólnie zdecydowaliśmy się pozostać przy burgerach z frytkami.

W drzwiach przywitała nas Lucy, która łasiła się do swojej pani.

Z kuchni dobiegały rozmowy. Zdjęliśmy buty i podążyliśmy za głosem przyjaciół Audrey. Will wstał od stołu i podał mi dłoń.

- Dobrze, że się znalazłeś – uśmiechnął się półgębkiem. Żartował, nawiązując do ostatniego spotkania, które z oczywistych powodów, przeze mnie, nie wypaliło.

- Nie popisałem się. Przepraszam, ciebie też Amy, jeszcze raz.

- Okej. To już wyjaśnione. Nie ma sensu tego roztrząsać. Siadaj – rzuciła Amy. - Co tam macie dobrego? - wskazała torby.

- Pomyślałem, że może nadrobimy ten feralny piątek, zjemy coś, pogadamy...- postawiłem torby na blacie kuchennym.

- Pomogę ci to rozpakować – Amy podniosła się z krzesła i od razu zajrzała do jednej z toreb. - Burgery...frytki...Cuuudownie! Czyżby z food trucków?

- Dokładnie.

Will uniósł do góry kciuk w geście zadowolenia.

- Najlepsze żarcie! - stwierdził.

- Trzeba się tam wybrać któregoś dnia, nasza czwórka i Matt...- obwieściła Audrey.

Will wyszczerzył zęby.

- Matta jeszcze nie poznałem...

Amy uniosła kąciki ust, ale nic nie powiedziała.

- Jak tam moja złośnica? - spytała Audrey, przerywając ciszę. - Była grzeczna? Pewnie tęskniła...- dodała ckliwym głosikiem, zgarniając Lucy na kolana.

- Zachwycona. Debbie to jej najlepsza psiapsi.

- Cieszę się. Bałam się, że będzie tęsknić i psocić...Ale wygląda na zadowoloną...

- Gdyby było inaczej, już byś wiedziała – roześmiał się Will.

- O, tak...Lucy potrafi pokazać pazurki...Kot z charakterem.

Słuchałem z uwagą. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.

- Jak jej pani – odparłem, zajmując miejsce obok niej.

Wszyscy zaczęli się śmiać.

- Wiecie co...- odparł Will, wgryzając się w burgera. - Tak jest nawet fajniej...serio...lubię takie spontaniczne spotkania, jak za starych czasów...

- Na spontanie najlepiej – odezwała się Amy.

- Wiadomo – wtórowała jej Audrey.

Fajnie było ich poznawać. Tworzyli naprawdę zgraną paczkę przyjaciół. Ja miałem jedynie Matta i doskonale znałem wartość przyjaźni. W każdej trudnej sytuacji, obaj mogliśmy na siebie liczyć. Zanim poszedłem na studia, chodziłem do prestiżowej prywatnej szkoły, w której relacje opierały się głównie na rywalizacji i poczuciu wartości budowanej na pieniądzach. Dzisiaj wiem, że żadne pieniądze tego świata nie dadzą nam tego, ile jest w stanie ofiarować nam drugi człowiek.

- Amy, rozmawiałem z Audrey o twojej kwiaciarni – Will odważnie podjął temat, co wyrwało mnie z chwilowej zadumy.

- Coś słyszałam... - uniosła brew.

- Czas to ruszyć. Myślałem, żeby zorganizować promocję pod skrzydłami mojej agencji, ale rozmowa z ojcem nasunęła mi coś innego...

- Rozmawiałeś ze swoim ojcem? - zainteresowała się Audrey.

- Trudno to nazwać rozmową...Przywiozłem mamie Lucy, gadaliśmy, a ojciec jak to ojciec...czaił się w pobliżu i sądziłem, że jak zwykle mnie ignoruje... Okazało się, że się nam przysłuchuje, bo w końcu podszedł i powiedział coś, na co aż zesztywniałem. A chodziło o kwiaciarnię Amy, mama pytała co u was...Opowiedziałem o naszych planach, że chcę pomóc, a ojciec, że to świetny pomysł i powinienem wziąć sprawy w swoje ręce, i pomyśleć nad własną agencją...Normalnie mnie zamurowało. Początkowo myślałem, że sobie szydzi...Zawsze forsował swoją wizję mojej przyszłości: miałem przejąć jego firmę i koniec, a teraz nagle wylatuje z czymś takim...że powinienem się realizować, bo jestem w tym dobry...To trochę podejrzane kurde, on nigdy mnie nie pochwalił. Za nic...

- Ciekawe skąd ta nagła zmiana – zastanawiała się Amy.

- Hm...ciekawe – rzekła Audrey. - Może po tym, jak Will się od niego odsunął, zdał sobie sprawę, że traci jedyne dziecko...

- Ale zawsze stawiał na swoim – stwierdził Will.

- Dotarło do niego, że jesteś dorosły i sam podejmujesz decyzje...I albo cię wesprze, albo...będzie jeszcze gorzej.

- Wyczuwam w tym udział mamy...

- Mamy scalają rodzinę – wtrąciłem. - Relacje rodzinne bywają skomplikowane. Coś o tym wiem – dorzuciłem, czując na sobie spojrzenie całej czwórki.

Od razu pomyślałem o mojej mamie, jak wiele przykrości sprawialiśmy jej wraz z ojcem. Nasz chłód, obojętność, ucieczka w pracę. Byłem skoncentrowany na przeżywaniu własnego bólu, związanego ze śmiercią Aubrey, a przecież nie tylko moje serce rozsypało się na kawałki...

Gdyby nie matka, nasza rodzina rozpadłaby się dawno temu. Skąd ona czerpała tę siłę do walki? O siebie? O nas? Nigdy jej o to nie pytałem...

- Audrey...A może zrobimy to razem? Własna firma...Kwiaciarnia Amy byłaby naszym pierwszym projektem. Co ty na to? - wypalił niespodziewanie Will.

- Mówisz poważnie? - ściągnęła brwi, po czym przeniosła na mnie wzrok, zapewne by wybadać moją reakcję.

Poczułem niepokój. Jeśli Audrey by się zgodziła, zrezygnowałaby z obecnej pracy. Wiedziałem, że jest zdolna. Pragnąłem ją wspierać i...mieć ją tak blisko jak to tylko możliwe.

- Damon, a co ty o tym sądzisz? - zapytał Will, bacznie mnie lustrując.

- Chcę, żeby Audrey była szczęśliwa – podniosłem jej rękę i delikatnie pocałowałem ją w dłoń.

Powiedziałem prawdę, choć moje serce dalej tłukło się w klatce piersiowej. 

You Knock On My DoorWhere stories live. Discover now