Otworzył oczy i przez chwilę wpatrywał się w biały sufit. Ktoś, kto go pomalował, z pewnością nie miał do tego ręki. Wszystkie niedoskonałości prześwitywały przez jedną, może dwie warstwy farby, bo sufit nie został wcześniej wyrównany. A być może komuś po prostu nie chciało się tego robić. Grunt, że ściany w kolorze pastelowego błękitu były elegancko wygładzone, bo w końcu ludzie rzadko patrzą w sufit.
Przełknął ślinę i odczuł nieprzyjemną suchość w gardle. Przekręcił głowę, mając nadzieję, że ujrzy na malutkim stoliku nocnym butelkę z sokiem. Butelka była, ale pusta. Kal nie miał innego wyjścia, jak tylko wstać z łóżka i zaspokoić pragnienie, a stęknął przy tym, jakby jego kości miały setki lat. Przy wyciągnięciu rąk przed siebie strzelił mu bark, na co skrzywił się nieznacznie i podniósł z wyra, wkładając stopy w granatowe kapcie. Biało-czarna kulka śpiąca obok jedynie przeciągnęła się, mruknęła i poszła spać dalej. Tymczasem mężczyzna leniwym krokiem ruszył w kierunku kuchni, mijając wejście do pracowni. Nawet nie zerknął w jego stronę, udając, że wcale nie unieszkodliwił chwilowo Władcę Cholemów i nie klęczy za ścianą związany w magiczne sieci. Tak, wszystko było w jak najlepszym porządku. Poniedziałek, ósma rano, a za godzinę miał być w bibliotece. Dzień jak co dzień.
Łapczywie opróżnił połowę kartonu soku jabłkowego, który przyjemnie podrapał jego język; uwielbiał ten smak. Przygotował sobie szybkie śniadanie w postaci chrupkiego chleba z masłem i pomidorami, ale zanim skonsumował smakowity posiłek, najpierw musiał zająć się toaletą. Wyszedł z łazienki odświeżony i przebrany, znowu szybko omijając pracownię. Naprawdę nie chciał do niej zaglądać. Wyobrażał sobie, że władca stoi przy drzwiach i czeka tylko, kiedy Alchemik wejdzie do środka, żeby mógł go zaatakować z ukrycia. Westchnął, biorąc do ręki pieczywo. Opróżnił talerz, non stop zastanawiając się, czy powinien sprawdzić Bluejaya. Uderzył w stół, jakby to miało go zmotywować i dodać siły po czym wstał i pełnym krokiem skierował się do pracowni.
Tuż przed drzwiami cała jego odwaga i pewność siebie wyparowały. Przecież nie tak dawno, bo poprzedniej nocy, Władca Cholemów zajrzał do jego głowy, kiedy spał, a on poczuł się zbyt śmiało. Venator z pewnością to zapamiętał i upewni się, że Kal już nigdy go tak nie zlekceważy.
Ostatnie drobinki męstwa popchnęły go do otwarcia drzwi. Zrobił to szybko i natychmiast przygotował się do uniku, gdyby jednak jego obawy się ziściły. Mimowolnie zacisnął powieki i schował głowę w ramiona. Głucha cisza zmusiła go do otwarcia oczu, ale powoli. Najpierw jedno oko, później drugie. Jakie było jego zdziwienie, gdy ujrzał śpiącego na ziemi Władcę Cholemów. Siedział w tej samej pozycji, w jakiej go zostawił. Jedynie głowa odrobinę pochylona była do przodu. Jego twarz nadal pokryta była niebieskim pyłem, który rozmazał się pod wpływem potu, tworząc na policzkach smugi przypominające spływające łzy. Kal westchnął i podszedł do okna, by je uchylić i wpuścić do środka chłodne, świeże powietrze. Wzdrygnął się, kiedy spojrzał na Bluejaya, a ten wpatrywał się w niego bladymi tęczówkami.
— Daj mi się tu udusić — odparł Venator, przechylając nieco głowę.
— Jesteś potrzebny żywy.
— Będę gdzieś po środku. — Uśmiechnął się. — Wychodzisz?
— Mhm — mruknął, pakując laptop do torby. — Do pracy. Bo wiesz, normalni ludzie muszą pracować, żeby zarobić na godne życie.
— Jesteś alchemikiem, widzisz cholemy. Zabij sobie kilka i będziesz ustatkowany do końca życia.
— Zabijanie cholemów to zadanie łowców. My mamy pozbywać się takich jak ty.
— I nigdy nie zabiłeś cholema? Nie kusiło? Przynajmniej dla jednego złotego serca?
Kallas uderzył książkami w biurko i westchnął, spoglądając na władcę.
— Na razie kusi jedynie, by odciąć ci język. Wychodzę.
CZYTASZ
Łza Koszmaru [BL]
FantasyŚwiat, który niegdyś chroniony był przez błogosławionych przez Stwórcę Łowców, spowił mrok zrodzony z Venatorów - buntowników z pragnieniem naprawienia ludzkości na swój sposób: wykorzystując cholemy, kreatury żywiące się negatywnymi emocjami, z któ...