Upadek

70 14 9
                                    

Jay spoglądał nieufnie na Cole'a, chłopak dopiero wszedł na lód, ale każdy mięsień w ciele Jay'a stwardniał. Starał się jednak o tym nie myśleć i kontynuował jazdę tak jak to sobie wcześniej zaplanował. Z każdym kolejnym obrotem czy zakrętem czuł na sobie palący wzrok chłopaka.
Niby zajmował się sobą i swoimimi ćwiczeniami, ale Jay czuł jego spojrzenie na sobie przez cały czas.
Naprawdę starał się to ignorować, ale im bardziej próbował tym bardziej się irytował. W pewnym momencie zatrzymał się z głośnym ślizgiem.
- Powiedz mi Brookstone jaki ty masz problem? - Spytał ostro, ręce skrzyżował na piersi a spojrzenie wbił w zbitego z tropu chłopaka.
- Ja? - Cole wydawał się naprawdę zdezorientowany.
- Nie kurwa, moja matka, widzisz tu kogoś innego o nazwisku Brookstone? Pytam się jaki masz do mnie problem, nie możesz ode mnie oderwać tego swojego wścibskiego wzroku i niesamowicie mnie to irytuje - fuknął Jay tracąc cierpliwość jeszcze bardziej. Nadal było mu okropnie zimno, nie zdążył się nawet dobrze rozgrzać a już musiał się zatrzymać. Noce w ich okolicy naprawdę nie należy do najcieplejszych a on miał na sobie cienki i golf i przeklinał wszystko swoje przeszłe decyzje. - Serio? Nagle Ci języka w gębie zabrakło?
- Nie po prostu... naprawdę dobrze jeździsz.. - odparł Cole, chociaż brzmiał jakby mówił to bardziej do siebie niż do chłopaka.
- Tyle to ja sam wiem geniuszu. - Jay wbił czubek łyżwy w lód i zaczął wywiercać w nim dziurę. Cała ta sytuacja naprawdę irytowała go tylko coraz bardziej, trzeba było zostawić Brookstone'a na trybunach.
- Chodzi mi o to że dobrze jeździsz, ale nigdy nie brałeś udziału w zawodach, czemu? - Cole wypowiedział te słowa tak jakby nic dla niego nie znaczyły, bo tak zapewne było.
Jay jednak natychmiast zastygł w miejscu, spojrzał spanikowany na Cole'a. Oddech jakby utknął mu w klatce piersiowej a nogi zrobiły się z waty.
Jego umysł ogarnęła panika.
Dlaczego nigdy nie brałeś udziału w zawodach?
Czemu nigdy nie spróbowałeś skoro tak o tym marzyłeś Jay..?
Takie myśli przemknęły przez jego głowę. Poczuł jakby miał zaraz zwymiotować albo się rozpłakać.
To było tylko głupie pytanie zadane z ciekawości, ale chłopak poczuł jakby Cole uderzył w jego najbardziej czuły punkt, rozrywając go przy tym od środka.
Jay od dziecka marzył o zostaniu zawodowym łyżwiarzem, trenował bez wytchnienia każdego dnia.
A potem tak po prostu jeden niefortunny wieczór zmienił wszystko.
Jedna osoba przekreśliła jego szanse na karierę i marzenia.
I bardzo zabawnym przypadkiem ta właśnie osoba stała kilka metrów od niego na lodowej tafli, wpatrując się w Jay'a z nieskrytym zaniepokojeniem.
Chłopak poczuł jak zakręciło mu się w głowie a jego nogi się poddały, zanim jednak odczuł ból spowodowany upadkiem na lód zdążył jeszcze sięgnąć dłonią do blizny za lewym uchem przypominającej błyskawicę.

...

Kiedy Jay'owi udało się w końcu otworzyć oczy od razu poczuł pulsujący ból w łokciu i kolanie. Zaklnął w głębi duszy i spróbował usiąść. Zamrugał kilka razy i rozejrzał się dookoła próbując pojąć gdzie się znalazł.
Z zaskoczeniem odkrył że była to szatnia w której zwykle przebierał się przed treningiem.
Próbował sobie przypomnieć co dokładnie się stało, ale miał w głowie pustkę.
- Oh.. obudziłeś się już - Chłopak aż podskoczył kiedy usłyszał głos Cole'a. Odwrócił głowę w jego stronę i wstrzymał oddech na chwilę kiedy ujrzał w jego spojrzeniu coś niemal opiekuńczego. Tym co jednak rzuciło mu się bardziej w oczy był fakt, że chłopak stał w wejściu do pokoju w samym podkoszulku. Na jego przedramionach widniała lekka gęsia skórka, a uwadze Jay'a nie umknęły też mocno zarysowane mięśnie na ramionach.
Jednak zdecydowanie najbardziej wzrok przykłuwała gruba blada blizna ciągnąca się przez niemal całą długość prawej ręki.
Jay naprawdę nie chciał wyjść na nachalnego, ale kiedy zawiesił na niej wzrok nie był wstanie go oderwać. Szrama wygląda jak pęknięcie w ziemi, chłopak zastanawiał się czy widział ją już kiedyś.
Jego dłoń odruchowo powędrowała do podobnej blizny tuż za jego uchem. I kiedy materiał zachaczył mu o policzek, zorientował się że coś tu nie grało.
Spojrzał na siebie i z szokiem odkrył, że ma na sobie bluzę Cole'a. Gruby bordowy materiał skutecznie chronił przed chłodem i Jay był pewien, że gdyby nie on dawno już trzęsby się jak osika.
- Co.. się stało? - Spytał chłopak unikając spojrzenia Cole'a. Ten natomiast roześmiał się głośno.
- Cóż, książe zemdlał nam na lodowisku i gdyby nie ja obudzilibyście się na lodzie - Zażartował Cole i położył specjalny nacisk na liczbę mnogą. Jay aż poczerwieniał i zapewne wstałby gdyby nie wciąż pulsująca z bólu głowa. Dlatego tylko westchnął ciężko i wbijając wzrokw podłogę odpowiedział:
- Dzięki Brookstone, naprawdę..
Cole wyglądał na całkowicie wybitego z rytmu, ale tylko pokręcił głową.
- Nie ma za co Gordon, tylko może nie wspominaj o tym rodzicom, co? Naprawdę nie widzi mi się wypłacać ci teraz odszkodowania.. - Zaśmiał się Cole, zamilkł jednak kiedy zobaczył jak twarz Jay'a tężeje.
- O to nie musisz się martwić... nie ma ich nawet w mieście. Gdyby nie treningi zostałbym u kolegi w mieście, przynajmniej do szkoły byłoby bliżej - mruknął Jay stukając palcami w kolano.
Niesamowicie irytowało go siedzenie samemu w domu. Benthomaar na pewno chętnie przyjął by go do siebie, ale nie zniósłby ciągłego smutku Jay'a.
Zostanie u Lloyda odpadało ze względu na treningi, korona by mu z głowy nie spadła gdyby nie poćwiczył przez kilka dni, ale lepiej dmuchać na zimne.
Chłopak westchnął i oparł się plecami o ścianę i westchnął. Cole zrezygnował z wpatrywania się w niego i odpychając się od framugi, przeszedł i zajął miejsce obok Jay'a.
- Jak tam jest? W szkole w sensie... - Spytał, chociaż bardziej adekwatnym określeniem byłoby "rzucił w eter".
Jay nie ukrył swojego zaskoczenia, minęło naprawdę mnóstwo czasu odkąd rozmawiał z Cole'm w... taki sposób.
Ba! Od lat przecież nie znajdowali się na dłuższą chwilę bliżej siebie niż dwadzieścia kroków, a teraz dzielił ich niecały metr.
- Inaczej.. - Przyznał Jay wypuszczając głośno powietrze ustami, nie wiedząc za bardzo co zrobić z dłońmi zaczął się bawić się rękawami bluzy.
Cole skwitował tą odpowiedź mruknięciem, jak widać nie tego się spodziewał.
Jay wziął głębszy oddech i kontynuował.
- To zupełnie inne miejsce niż liceum w naszej pipiduwie wiesz?  Nie jest idealnie, a tak średnio od poniedziałku do piątku to jest w zasadzie koszmarnie, ale nikt nie powiedział że będzie łatwo - Roześmiał się lekko mówiąc to, a jego uwadze nie umknął figlarny uśmiech na twarzy Cole'a. - Pewnie cię to ucieszy, ale tam też nikt mnie nie lubi - mruknął chłopak z nutką smutku w głosie.
Cole spiął się mimowolnie, słowa Jay'a wywołały w nim dziwny dyskomfort choć tak naprawdę powinien się z nim zgodzić.
- Czemu miałoby mnie to cieszyć? - Spytał, sam nie będąc do końca pewnym swoich słów. Objął przedramiona dłońmi, bez bluzy było mu naprawdę zimo, ale sądząc po sinym kolorze twarzy Jay'a on potrzebował jej bardziej.
- A bo ja wiem? Nie lubisz mnie, jestem twoim arcywrogiem. Czy to nie tak że wrogom życzy się najgorszego? - Jay zaczął się plątać bardziej niż by tego po sobie oczekiwał.
To było dziwne.
Ten wieczór.
Ta burza.
Spotkanie z Cole'm i cała ta rozmowa.
Wszystko było dziwne.
- Nie jesteś moim arcywrogiem Gordon, życie nas po prostu... poróżniło - burknął Cole i zerknął ukradkiem na drugiego chłopaka który napotykając jego spojrzenie roześmiał się mimowolnie. Cole otworzył oczy z niedowierzaniem, czyżby Jay Gordon potrafił się śmiać?
Może jednak był człowiekiem.
- Delikatnie rzecz ujmując Brookstone, delikatnie - Odparł Jay krztusząc się własnym śmiechem.
Musiał jednak przyznać, że Cole miał trochę racji. Wypadek był poważny, ale gdyby nie szopka którą odstawiła matka Jay'a może rozeszłoby się po kościach.
- Mówię serio, w życiu nie życzyłbym ci najgorszego, Zane chyba by mnie zamordował - Cole również roześmiał się mimowolnie.
- Nadal się przyjaźnicie? - Jay nie ukrywał swojego zaskoczenia.
Wspomniał wcześniej o tym, że Cole może zadzwonić do Zane'a, ale nigdy nie podejrzewał, że nadal będą tak blisko.
Chociaż patrząc na to przez pryzmat sytuacji Zane'a, było to nawet logiczne.
- Oczywiście, choć nie ukrywam że kiedy odszedłeś ze szkoły było ciężko - mruknął chłopak i podrapał się po głowie z zażenowania, Jay'a fascynowało oglądanie go w tak... niepewnym wydaniu.
- Nawet mi to przez głowę nie przeszło
- Zane naprawdę cię lubi, aż do teraz. Choć może to wpływ Benthomaara, w końcu są razem w samorządzie - Znów się pojawił, ten mimowolny figlarny uśmiech na twarzy Cole'a.
Czy to naprawdę zasługa Bentho?
Jay nigdy nie prosił o naprostowywanie jego reputacji w szkole, poza tym nie przypominał sobie żeby Bentho wspomniał kiedykolwiek o Zanie.
Teraz głowę chłopaka nurtowało jednak zupełnie inne pytanie.
- A ty? - Spytał dość cicho.
- Co ja? - Cole wyglądał jakby nie bardzo wiedział o co jest pytanie.
Jay zrobił wszystko co w jego mocy żeby nie wywrócić oczami.
- Czy ty mnie lubisz? - Ledwo to pytanie opuściło jego usta, a już go pożałował widząc panikę w oczach Cole'a.
- Ja... chciałbym umieć cię nienawidzić Gordon - Chłopak brzmiał na rozdartego w środku, na twarzy strach mieszał się z jego konsternacją.
Jay wstrzymał oddech odruchowo.
Nie bardzo wiedział co Cole miał na myśli.
Nie bardzo wiedział czy chce wiedzieć co Cole ma na myśli.
- Oh... cóż, nie jest to zaprzeczenie prawda? - Smutny i cichy śmiech opuścił jego usta.
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam - Odparł smutno chłopak, jednak na jego usta wkradł się nieśmiały - lecz szczery - uśmiech.
- To musi na razie wystarczyć.
Po tym komentarzu zapadła cisza.
Wiatr napierał na okna w szatni, a padający deszcz nadal dało się usłyszeć.
Ciszę przerwał Cole, któremu pewna kwestia nie dawała spokoju.
- Gordon, ty na prawdę nie masz tam nikogo? - Spytał, próbując ukryć swoje zainteresowanie tym tematem. Nie wyszło mu zbyt dobrze, jednak Jay albo nie zauważył, albo zignorował jego wścibskość.
- Mam kogoś, jest taki chłopak, Lloyd. To cholernie bystry dzieciak wiesz? Jest dwa lata młodszy, przeskoczył klasę a radzi sobie lepiej niż ja kiedy daje z siebie wszystko. Był jeszcze jego brat, Morro ale on... zresztą nie istotne. Skończył już szkołę, więc nie ma to znaczenia.  Ludzie za mną nie przepadają, ale naprawdę nie jest najgorzej, od zawsze byłem raczej typem samotnika. - Jay ożywił się niesamowicie, nie miał okazji wspominać o Lloydzie zbyt często. Opowiadając o nim teraz uśmiechał się tak szeroko, że policzki zaczęły go szczypać.
Nie miał pojęcia co by bez niego zrobił.
Paplał tak jeszcze dobrą chwilę kompletnie zapominając komu się zwierza.
Do rzeczywistości przywołał go dopiero cichy śmiech Cole'a.
Jay zmieszał się momentalnie i rzucił mu przepraszające spojrzenie.
- Dobrze słyszeć że masz tam kogoś - Cole pokręcił głową na znak że nie przeszkadza mu natłok słów.
Na swój sposób było to nawet urocze.
Chociaż nie przyznałby tego na głos.
- A co? Miałbyś wyrzuty sumienia Brookstone? - Spytał Jay z nutką sarkazmu w głosie. Brakowało mu takich przepychanek, nawet nie miał pojęcia jak bardzo.
- W twoich snach Gordon - Odgryzł się Cole powoli krztusząc się własnym śmiechem.
- Pojawiasz się tylko w moich koszmarach więc obejdziemy się bez tego - Jay też wyglądał na coraz bardziej rozbawionego.
- Bardzo zabawne - burknął Cole co sprawiło, że drugi chłopak roześmiał się perliście.
- Dla mnie bardzo - Udało mu się wydukać między falami śmiechu.
Potem śmiali się już oboje.
- Swoją drogą... nie odpowiedziałeś na moje pytanie.. - zagaił Cole kiedy udało im się uspokoić.
- Które...? - Spytał Jay, choć przeczuwał że odpowiedź mu się nie spodoba.
- To o zawodach, czemu nigdy nie startowałeś? - Jay poczuł jak krew odpływa mu z twarzy.
Nie mógł mu odpowiedzieć.
Nie potrafił.
Nie chciał.
- Ja... przepraszam Brookstone, Bentho dzwoni, zasięg musiał już wrócić - Od odpowiedzi na niewygodne pytanie uratował go wibrujący telefon na którym wyświetlił się numer Benthomaara.
Jay niezwłocznie wstał spanikowany, zabrał swoje rzeczy i skinąwszy Cole'owi na pożegnanie, jak najszybciej ulotnił się z szatni, trzaskając za sobą drzwiami.

...

Jay czuł się po prostu fatalnie, nie dość że zemdlał z wycieńczenia na lodzie, to jeszcze uciekł przed Brookstonem jak skończony małolat.
Miał tak dość wszystkiego, że tylko marzył o ciepłym prysznicu i wygodnym łóżku.
Tak bardzo pragnął zostać sam chociaż na kilka minut, czuł że tylko tak da radę odetchnąć.
Całkowicie odciął się od świata zewnętrznego, zamiast tego wlepiał spojrzenie gdzieś daleko, w ciemną noc za oknem samochodu.
Z transu wyrwała go dopiero gładka dłoń dotykająca jego policzka.

Oh

Oh

- Chcesz jechać do mnie? Jay? Halo? Słuchasz mnie w ogóle? - Spytał Benthomaar i spojrzał na niego tak opiekuńczym wzrokiem, że Jay miał ochotę się rozpłynąć.
- Co?
- Pytałem czy chcesz do mnie przyjechać - Benthomaar powtórzył spokojnie, znając życie spytał się go o to samo już pięć razy. Jednak jak zwykle jego cierpliwość była nie do zachwiania.
Jay dopiero teraz zrozumiał, że stoją na poboczu.
Ich domy były w przeciwnym kierunku więc pewnie brak jego odpowiedzi ich zatrzymywał.
- Oh, nie, podziękuję dzisiaj - odparł ciut zmieszany. Wstyd było mu przyznać, że nie miał ochoty na spędzenie nocy u Bentho, czuł jednak że jeszcze chwila i naprawdę wybuchnie z emocji.
Brwi Benthomaara się zmarszczyły, a jego mięśnie stały się napięte.
- Czy on ci coś zrobił albo powiedział? - W jego głosie dało wyczuć się nutkę agresji, Jay się nie cofnął, jednak to utwierdziło go tylko bardziej w przekonaniu, że musi wrócić do domu.
- Nie, nic się nie stało, po prostu odwieź mnie do domu... proszę - Ostatnie słowo wypowiedział tak błagalnym tonem, że cała złość Benthomaara momentalnie wyparowała.
Nie odpowiedział nic, po prostu skinął głową i wjechał spowrotem na drogę.
Dojechali na miejsce w ciszy, jednak zanim Jay zniknął w mroku nocy Benthomaar nachylił się i ucałował czule jego policzek.

...

Łzy spływały po jego policzkach, a oddech utykał w klatce piersiowej, sprawiając że nie mógł oddychać.
Jay zaraz po powrocie z lodowiska padł na kanapę po czym usnął z wycieńczenia.
Obudził się jednak kilka godzin później, zlany potem.
Wyrwany ze spoczynku przez koszmar, którego nie był sobie w stanie nawet przypomnieć.
Wziął kilka głębokich wdechów i spróbował się uspokoić.
Dom był pusty, jak zwykle. Jego rodzice znów gdzieś wyjechali pozostawiając go samego.
Pustka nagle zaczęła niezwykle doskwierać Jay'owi.
Wziął telefon do ręki i sprawdził godzinę.
1:48, późno.
Wiedział jednak, że osoba do której chce zadzwonić nie będzie jeszcze spać.
Drżącymi dłońmi wybrał kontakt, po czym postarał się ze wszystkich sił żeby nie brzmieć jak szlochający pięciolatek.
Po trzecim sygnale ktoś odebrał.
- Lloyd... mogę.. mogę do ciebie przyjechać?

◇°•☆•°◇°•☆•°◇°•☆•°◇

Więc... żyje? Poniekąd przynajmniej, nie było mnie (sprawdza kiedy był ostatni rozdział)... długo. Nie mam pojęcia czy ktoś jest tym jeszcze zainteresowany, jeśli tak to dajcie mi proszę znać. Bo szczerze mówiąc mam dylemat czy to kończyć, czy porzucić na rzecz innych prac.
Za wszelkie błędy przepraszam najmocniej, trzymajcie się!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 16 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Połamany lód | Bruise Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz