PROLOG

1.1K 19 6
                                    


Nie na widzę poniedziałków one są okropne. Przez całą noc nie spałam, kręciłam się na łóżko i do tego dochodzi to że wieczorem lecimy do Sydney bo rodzice mają tam nowa robotę.

Zwlekałam się z łóżka i podeszłam do ogromnej szafy na całą ścianę. Wybrałam ciuchy w których będę chodzić i będę mogła w nich polecieć do Sydney. Ostatecznie po pięciu minutach wybrałam szerokie czarne spodnie, czerwony bluzka z dekoltem i wiązaniem na plecach oraz nowa bieliznę. Z tym skierowałam się do łazienki.

Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Umyłam się swoim ulubionym kokosowym żelem. Wyszłam spod prysznica i wybrałam się puszystym ręcznikiem. Ubrałam się w wybrane ciuchy i stanęłam przed lustrem. Zobaczyłam dziewczynę w czarnych jak smoła włosy sięgające do pasa, jedno oko brązowe a drugie zielone ale nie noszę soczewek w domu tylko jak wychodzę gdzieś. Pełne malinowe usta, delikatne zarysy twarzy przez to wyglądam niewinnie by można powiedzieć ale to się mocno gryzie z moim charakterem.

Schodzę do kuchni gdzie siedzą Tom i Jena moi rodzice adopcyjni. Tak, tak jestem adoptowana od czternastego roku życia ale są dla mnie jak prawdziwi. Ale o prawdziwych wam później powiem.

-Hej kochanie- wita się Jane

-Hejka. O której dokładnie dzisiaj wylatujemy?- pytam wsypując płatki

Najpierw płatki później mleku u mnie jest.

-No tak około piętnastej, nie musisz iść do szkoły- uśmiecha się lekko

Na szczęście. I tak nie mam tam za bardzo przyjaciół.

-Oo fajnie.- zajadam się swoim śniadaniem

-Przepraszamy cię że musimy tak przeprowadzić się do Sydney- Tom przeprasza mnie z setny raz w ciągu tygodnia

-Nie ma problemu. Rozumiem to. I nie musisz mnie przepraszać dziesięć razy dziennie raz wystarczy- uśmiecham się promiennie

-No wiem ale i tak przepraszam- uśmiecha się nie winnice

A ja przekręcam oczami ale się uśmiecham. Odkładam miskę do zmywarki i kieruje się do pokoju pakować swoje rzeczy.

Wchodząc do pokoju uświadamiam sobie że te cztery godzin będą ostatnie tutaj godzinami tutaj. Podeszłam do kartonów które stoją w rogu pokoju.

Zaczęłam pakować książki, rysunki które czasami rysuje i inne takie żeczy które wypełniły dwa kartony. Kolejne dwa kartony wypełniły puchary, medale, rękawice i inne akcesoria do boksu i karate. Kolejny karton został zapełniony ozdobami i kilkoma małymi obrazami. Kolejne dwa zostały zapełnione butami i ubraniami oraz rzeczami z łazienki.

Wzięłam małą walizkę i spakowałam kilak ubrań i kosmetyczkę do niej żeby mieć tam kilka ubrań kiedy dojedziemy. Bo zanim te w kartonie przylecą to minie co najmniej trzy dni.

Po trzech godzinach byłam już całkowicie gotowa. Zdjęłam za pomocą Toma wszystkie kartony.

-Czy ty tam spakowałaś cegły?

-Niee. Tam są medale, puchary, książki, ubrania, ozdoby, buty itd, więc nic takiego- wzruszam ramionami biorąc walizkę w ręce

-No przez te trzy lata uzbierały ci się te rzeczy- odkłada ostatni karton na zewnątrz

-No tak. Troche tego jest- uśmiecham się lekko na te wszystkie nagrody.

Uwielbiam boks i karate przez co z bójek wychodzę cała a nie którzy z złamanymi nosami. To ich wina że nie umieją się bić.

Po piętnastu minutach jedziemy na lotnisko na, którym jesteśmy po dwudziestu kolejnych minutach. Po kontroli i czekania na samolot czyli po pół godzinie byłam w samolocie na szczęście miałam miejsce obok okna.

Nowy Jorku żegnaj. Sydney i wszytko tam nowe witaj.

Mimo że nie miałam za dużo przyjaciół to i tak będę tęsknić za swoją szkolą.

W drodze do miłości Where stories live. Discover now