Niefortunna Wersja Zdarzeń

826 10 35
                                    


- Co!? - krzyknęłam przerażona

Przez chwile nie wiedziałam, czy Dylan robi sobie ze mnie nieśmieszny żart, który tylko jego śmieszy.

Kiedy wysiedliśmy z samochodu Dylana, a on zaczął iść w stronę drzwi szpitalnych, stanęłam przed wypasioną furą brata osłupiała. 

On nic nie mówił, tylko dość czule wziął mnie za rękę i pozwolił mi dojść do środka. 

Ściany były białe, a podłoga wyłożona płytkami. Nienawidziłam tego miejsca. Może jeszcze kiedyś było by znośne, ale nie teraz, kiedy Tony walczył tutaj o życie.

- Zapraszam państwo, Anthony Monet znajduje się aktualnie w sali 48. - Powiedziała recepcjonistka, zapewne rozpoznając nas.

Według naszej niefortunnej wersji zdarzeń, byliśmy tutaj częstymi gośćmi.

Łzy spływały po moim policzku jedna po drugiej, a mój brat, dalej obejmując mnie swoim umięśnionym ramieniem, które w porównaniu do mojej ręki było wielkie, powiedział.

- Dziewczynko, nic mu nie będzie. Spokojnie - odezwał się po dłuższej chwili ciszy, ocierając oznaki bezsilności z moich mokrych od łez polików.

Dawno, jak nie nigdy nie słyszałam, żeby jego głos był taki... czuły.

Spokojny, jakby tymi prostymi, a zarazem bardzo potrzebnych z mojej strony gestów miał obronić mnie przed wszystkimi i wszystkich, co złego krążyło po tym wielkim jak jego umięśniona klata świecie.

- Jak mam być spokojna, jak Tony umiera?! - wykrzyczałam mu w twarz, raczej na pewno nie panując nad moim tonem głosu, który jak na mnie ani trochę spokojny nie był.

- Ej, ej, ej, spokojniej - upomniał mnie brak i drugą ręką lekko szturchnął mnie w ramię.

Nie upłynęło kilka minut, a podreptaliśmy do sali w której znajdował się młodszy bliźniak.

Na widok tego gburowatego, ciągle miejącego wyjebane na cały świat brata, w takim stanie, stałam na podłodze jak wryta.

Nigdy nie widziałam, żeby Tony podpięty był do tylu maszyn i kroplówek, a jakaś maszyna pomagała mu oddychać, bo sam nie był w stanie wykonywać tej najprostszej życiowej czynności...

Momentalnie serce mi stanęło. Nie dosłownie, oczywiście. Zawału nie dostałam, ale nie mogłam pogodzić się z tym, że on tu tak leży. Po prostu leży. Nie wiedziałam nawet, czy żyje, ale po znajdującej się obok, przyczepionej do mnóstwa kabli urządzeniu elektronicznym, wywnioskowałam, że jego oddech jest w normie.

Pewnie to za sprawą tej dziwnej maski tlenowej, która, jak już mówiłam, pomagała mu oddychać.

Na małym monitorku, wiszącego tuż obok jego łóżka, zaraz nad szafką, podłączonego do jakiegoś laptopa, albo komputera, widniał jego puls. Wibrował w górę, i w dół, co znaczyło, że oddech został unormowany. 

Nagle, maszyna zaczęła wibrować, a unoszące się w różne strony paski na monitorze, zamieniły się w długą, czerwoną kreskę.

Zdezorientowana tym widokiem, momentalnie spojrzałam na Dylana. Też zdawał się nie wiedzieć, o co, u licha, chodzi, ale wyglądał na zmartwionego, i zdezorientowanego jednocześnie. 

W ciągu niespełna, nie wiem, 10 sekund, do sali wbiegła lekarka, która poprosiła nas o szybkie wyjście. Spełniliśmy jej prośbę, a przez małe okienko do pokoju z Tonym widać było, jak doktorzy zaczynają masaż serca.

- Mamy go!  - wykrzyknął jeden z lekarzy, pomagający w uratowaniu Tony'ego.

Krzyk jego był dość głośny, bo ja i Dylan usłyszeliśmy go nawet z korytarza.

Ja dalej płakałam, z nogami skulonymi pod brodę, a twarzą schowaną w kolana. Tuż nade mną, sterczał brat, który głaskał mnie po głowie, też co chwilę szlochając i wzdychając na zmianę.

Po jakiejś godzinie, dalej nie zostaliśmy wpuszczeni do sali z bratem. Trochę się martwiliśmy...

Trochę?! My tam dosłownie zdychaliśmy z niepewności! 

Wcześniej jeszcze nie dodałam, że chwilę po zaczęciu akcji "Uratować Tony'ego" w szpitalu zjawił się Shane.

Willa wraz z Vincentem nie było, wyjechali na dwutygodniową delegację. Aż dziwne, że nie wiedzieli o jego stanie zdrowia, chociaż wszystkie operację zostały zaczęte bez zgody opiekuna prawnego, bądź kogokolwiek z rodziny.

Czy z nim było aż tak źle?

Nagle wyszła do nas lekarka. Ta sama, która wcześniej wyprosiła nas z sali. Miała na sobie tą pastelowo-różową sukienkę, a jakby była czarna z białym fartuszkiem pomyślałabym, że to pokojówka, do Dylana.

- Anthony Monet... - chwila zawahania ze strony kobiety - nie żyje... - Westchnęła.


// Haaaaj, sorry że tak dawno rozdziału nie było, nie bijcie mnie :C Czasu miałam niewiele, a weny do pisania już wcale. Niestety krótszy, ale już jutro, albo pojutrze, pojawi się następny rozdział, i będą one regularnieee!

Jak myślicie, co będzie z Tonym? -------------------------->

opinia   ----------------------------------------------------------->

krytyka ---------------------------------------------------------->

błędy, korekta ------------------------------------------------->

(682 słowa)


Rodzina Monet - moja wersjaDove le storie prendono vita. Scoprilo ora