17.

180 14 0
                                    

- Na wycieczkę - odpowiedział bez cienia skrępowania Benigni - Moja koleżanka koniecznie chciała zobaczyć coś poza największymi zabytkami Sycylii - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dentysta bez wątpienia byłby dumny. Ja natomiast o nic nie pytana odruchowo kiwnęłam potakująco głową.

- A Pani to...?

- Nie straszcie dziewczyny - zaprotestował natychmiast mój towarzysz lekko mnie obejmując

- Mogą się Państwo wylegitymować? - nie ustępował policjant. Benigni ciężko westchnął, odsunął się ode mnie i wyciągnął dowód. Poszłam za jego przykładem. Bez tego wzdychania. Mężczyzna obejrzał dokumenty - No, dobrze - oznajmił oddając je z powrotem - I mamy uwierzyć, że na wycieczki chodzisz, Colombo?

Colombo? Chyba właśnie poznałam prawdziwie dane Benigniego. Roberto Colombo. Teraz wyglądał jak ucieleśnienie niewinności. Rozłożył bezradnie ręce.

- No co zrobić...

- Taaak - przeciągle powiedział policjant - A możemy zajrzeć do Twojego plecaka?

Benigni znowu teatralnie westchnął.

- A nakaz macie czy jakieś papiery, które Wam na to pozwalają? Bo w sumie to mój plecak i... - zaczął po czym uśmiechnął się szeroko - No pewnie, że możecie! - oznajmił niemal radośnie. Zdążyłam tylko pomyśleć, że chyba słońce mu przygrzało, mimo bejsbolówki na głowie, a plecak już leżał na ziemi, otwarty na oścież. Benigni wyciągał z niego kolejne rzeczy - Woda, to ważne w taki upał - tłumaczył carabinierom z miną znawcy - O, wziąłem nawet dwie butelki. Portfel, ale to juz pokazywałem, kluczyki do auta też mam, guma do żucia... No, nigdy nie wiadomo... - spojrzał w moją stronę - Inne gumy... to w portfelu... No, nigdy nie wiadomo - powtórzył - Tyle. Możecie sami sprawdzić - zostawił plecak i zrobił kilka kroków w tył. Jeden z policjantów podszedł bliżej i chyba trochę dla zasady zajrzał do plecaka.

- Faktycznie, nic więcej tu nie ma - powiedział odwracając się w stronę kolegi

- I tak coś mi się dalej nie podoba - oznajmił ten drugi - Chyba też będziemy tu chodzić na wycieczki - dodał - Do widzenia państwu. I pozdrów Francesca, Colombo. Jego też mamy na oku.

- Kogo? - zapytał Benigni z tak szczerym zdumieniem, że sama bym uwierzyła, że się nie znają. Widać ksywka brała też pod uwagę talent aktorski. Obaj policjanci pokiwali tylko głowami i odeszli spokojnie w swoją stronę - Dobra, oddaj mi broń - powiedział do mnie spokojnie mój towarzysz

- Co? - zapytałam tak mało inteligentnie, jak i kulturalnie

- Pistolet. Wrzuciłem Ci go do plecaka - popatrzył na mnie - No nie mów, że nie wiesz.

- Nooo... nie - zdjęłam plecak i zajrzałam do środka. Pistolet rzeczywiście tam był. Benigni jeszcze raz zmierzył mnie spojrzeniem.

- Nie rozumiem - powiedział - Robisz za naszego kierowcę, Cesco wysyła Cię tu ze mną, okazuje się, że miałaś udział w jego odsiadce, a nie masz pojęcia, że coś Ci wrzuciłem do plecaka?

- Mówiłam Ci - odezwałam się oddając mu broń, choć sama również niewiele z tego rozumiałam - spłacam dług. Więcej chyba nie musisz wiedzieć.

Właściwie powiedziałam tak tylko po to, żeby nie drążył tematu. Nie miałam pojęcia ile w rzeczywistości wie ani do czego mogę mu się przyznać. Mało tego wydawało mi się, że już wymknęło mi się zdecydowanie za dużo. Włoch bez słowa ruszył dalej. Poszłam za nim zastanawiając się jakim cudem wpakował mi do plecaka ten cholerny pistolet! Szliśmy ścieżką podobną do każdej innej ścieżki. Dookoła rosła charakterystyczna dla tej części Sycylii roślinność. Z każdym kolejnym krokiem nabierałam przekonania, że jak przyjdę tu sama za jakiś czas to zwyczajnie się zgubię. A już na pewno nie trafię w odpowiednie miejsce. Nawet gdybym robiła po drodze zdjęcia zbyt wiele by mi to nie dało. Tutaj nie było nic, co mogłoby służyć za jakąkolwiek wskazówkę! Nic! Może Benigni nie ma wcale zrzucać mnie z jakiegoś urwiska. Może mam tu przyjść sama, zgubić się i zdechnąć na własną rękę w tym upale bez jedzenia i picia. Benigni tymczasem nieświadomie w odpowiedzi na moje myśli poszedł kawałek w bok i zatrzymał się na samym skraju tego wzgórza, po którym łaziliśmy czy co to tam było.

- Chodź tu, coś Ci pokażę - odwrócił się do mnie. A jednak mnie zepchnie? Miałam w głowie tysiące myśli, z których każda wskazywała na inne rozwiązanie. Powoli podeszłam jednak tak, jak prosił. Aczkolwiek na wszelki wypadek stanęłam nieco za nim. Tak mnie nie zepchnie. A przynajmniej nie tak łatwo - Masz lęk wysokości? - zapytał przyglądając się moim kombinacjom

- Taaaak - chwyciłam podaną mi przypadkiem deskę ratunku

- Dziwne - powiedział jakby do siebie - Cesco nic nie wspominał.. No już nieważne - mruknął pod nosem, a głośniej oznajmił - Za Tobą, po prawej jest taka kupa kamieni - obejrzałam się. Było tu całkiem sporo kamieni. Niektóre w kupie. Skąd miałam wiedzieć, o którą kupkę mu chodzi?! Musiałam mieć to wypisane na twarzy, bo Benigni podszedł do kilku kamyków. Jeden był zresztą całkiem spory.

Przywali mi kamieniem? - przeleciało mi przez myśl.

Nie przywalił. Pod kamieniami, jeszcze przykryta gałązkami, trawą i inną okoliczną roślinnością była dziura. Dół. Dosyć głęboki, jeśli chodzi o moją opinię. Pusty. Jeśli nie liczyć mrówek.

- Przyjdziesz tu - powiedział Benigni, kiedy już zabezpieczył wszystko z powrotem tak, że nie było żadnego śladu jakiejkolwiek ingerencji - Wszystko będzie w tym dołku. Masz to wyjąć, wsadzić do plecaka i przynieść. Pamiętaj, masz to przynieść. Nie oddawać po drodze, nie gadać z nikim. Przynieść. 

- Tobie?

- Tak.

*

Nie byłam zachwycona całą tą sytuacją, ale wyjścia z niej na razie też specjalnie nie miałam. Dlatego, kiedy tylko dostałam informację, grzecznie poszłam "na spacer". Nie byłam pewna czy trafię w to miejsce ani czy nie rozkopię piętnastu innych kupek kamieni zanim znajdę tą właściwą ani w ogóle niczego nie byłam pewna. Benigni przeszedł ze mną tą trasę jeszcze dwa razy, ale nie pozwolił robić żadnych zdjęć. Westchnęłam głośno. Zatrzymałam się na chwilę, żeby wziąć łyk wody. Dookoła nie było żywego ducha, słyszałam tylko cykanie i brzęczenie jakiś owadów. Pot spływał mi po plecach. Nie wiedziałam już czy ze stresu czy z gorąca. Pewnie jedno i drugie. Nie miałam pojęcia czemu kazali mi tu iść niemal w środku dnia. Dla zmylenia? Albo licząc na to, że carabinierzy mają sjestę? Zaczynałam już mocno wątpić czy dobrze idę, kiedy dotarłam do miejsca, w którym Benigni skręcił i stanął na skraju wzgórza. Podeszłam tam teraz. Kamyki powinny być więc po mojej prawej stronie. Były. Może wyglądały trochę inaczej niż je zapamiętałam, ale były. Spojrzałam na nie, jakbym oczekiwała od nich jakieś informacji.

Milczą jak głaz - pomyślałam i zachichotałam. Najwyraźniej upał mi się na mózg rzucił.

Westchnęłam ponownie, zdjęłam plecak, kucnęłam i przystąpiłam do przerzucania kamyków. Trochę ich było. Ale jednak trafiłam. Pod kamieniami był dołek, a w dołku... woreczki z białym proszkiem. Co za niespodzianka! Wyjmowałam każdy po kolei, powoli, ostrożnie układając je w plecaku. Pracę utrudniało mi to, że na każdy, nawet najmniejszy dźwięk, podskakiwałam na pół metra w górę i rozglądałam się dookoła gotowa do walki i ucieczki. Nic się nie wydarzyło. Spokojnie wyjęłam wszystkie woreczki i umieściłam w plecaku. Ruszyłam z powrotem. Benigni powiedział, że to on mnie znajdzie jak już stąd zejdę, więc przynajmniej tym nie musiałam się martwić. Wbrew temu, że plecak miałam teraz zdecydowanie cięższy, szło mi się dużo lżej. Nie tylko dlatego, że w dół, a nie pod górę. Ja schodziłam bowiem w dół, ale przede wszystkim ze mnie schodził stres. I tak sobie szłam i myślałam, że już się nic nie wydarzy, kiedy na ścieżce przede mną wyrosło tych samych dwóch carabinierów.

- Dzień dobry! - przywitali się - Znowu wycieczka? Tym razem samotna?

Nie byłam Benignim. Ani Teresą. Na dodatek zostałam totalnie zaskoczona. Nie miałam przygotowanego żadnego planu B, za to dość dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, co mam w plecaku i jak to się może dla mnie skończyć. Chyba tylko w ten sposób mogę usprawiedliwić to, co zrobiłam.

- Dzień dobry - odpowiedziałam - eeee.. tak - wykrztusiłam z siebie dodatkowo po czym... rzuciłam się do ucieczki.

Oni. Oni. I ja. #4Donde viven las historias. Descúbrelo ahora