Część 2

0 0 0
                                    

Grupa szła wąskim korytarzem, podeszwy butów stukały po brukowanej podłodze.
Varryn prowadził całą grupę.
Zeszli po schodach w dół, do pomieszczenia lochów, tuż obok komnaty wypełnionej narzędziami i śmierdzącej starszą i świeższą krwią.
Z tego co wywnioskował Drak, była to sala tortur.
Widząc dowódcę jeden ze strażników zasalutował i otwarł celę.
- Tu go wrzuć, później się nim zajmiemy.
Powiedział strażnik, czyniąc ręką zapraszający gest.
Drak, nie siląc się na delikatność, zszedł po trzech schodkach za drzwiami i cisnął nieprzytomnego więźnia na środek celi, po czym opuścił ją i trzasnął drzwiami, które celnik zakluczył, sprawdzając jeszcze czy na pewno więzień jej nie opuści.
Nordyk strzepnął wielkie, sękate dłonie jedna o drugą i odwrócił się do Varryna.
- Panie pułkowniku, melduję, że więzień został odstawiony do celi.
Dowódca zaśmiał się.
- Wpadł ci w ucho nasz wojskowy żargon... Dobrze... Bardzo dobrze. Szeregowy Drak, z pomieszczeń więziennych odmaszerować.
- Ta jest !
Zawołał lekko niedbale i udał się marszem w kierunku drzwi.
- Jeszcze jedno...
Wojownik zatrzymał się w pół kroku.
- Witamy na pokładzie. Ktoś przyniesie ci ekwipunek. To wszystko. O drogę do koszar popytaj chłopców.
Powiedział Varryn.
Drak skinął głową i wyszedł z lochów słysząc za sobą tylko szczęk kajdan i zamykanie drzwi.
Mężczyzna podszedł do grupy mężczyzn, rozmawiajacych o czymś bardzo cichym szeptem.
- Koszar szukam.
Powiedział krótko i chłodno.
Jeden z mężczyzn, gładko ogolony o nieco dłuższych włosach, klepnął go w ramię, drugi, śniady chudzielec z czarnymi włosami związanymi w kitę zamarł w bezruchu.
- Zaraz tam idziemy. Nowy, co ?
Spytał nieco postawniejszy blondyn.
- Ano... Zaczynam od dzisiaj, przyszedłem tu z pułkownikiem.
Odpowiedział przybysz.
Blondyn wyciągnął rękę.
- Roderich Kirsen, ten drugi to Savos Arnarius.
- Drak.
Powiedział nowy, ściskając ręce Rodericha i Savosa.
- Chodź z nami, mamy coś dobrego w koszarach.
Powiedział Savos, czyniąc w stronę Draka zapraszający gest.
Mężczyźni przeszli dziedzińcem do dębowych drzwi, za którymi kryły się kwatery.
Murowany z kamienia, zacieniony pokój rozświetlały pożółkłe świece.
W rogu kwatery stała jakaś postać.
Śniady mężczyzna o siwiejących, czarnych włosach i opalonej twarzy trzymał w rękach jakieś pakunki.
- Nowy ?
Spytał od wejścia, jego głos był nieprzyjemnie chrapliwy.
- Tak, nowy.
Odpowiedział Drak, omiatając wzrokiem nowych towarzyszy.
- Tu są twoje przydziałowe elementy wyposażenia.
Po tych słowach wyciągnął listę zza paska i zwilżył pióro w inkauście na stole.
- Szyszak sztuk jeden, przeszywanica- jedna, rękawice - jedna para... Buty masz... Broń wydadzą wam później, szeregowy. Jutro rano na apelu...
- Jutro rano ?
Spytał zaskoczony Drak.
- Nie, kurwa, w Święto Przesilenia. Jak w rozkazie stoi ? Przeczytaj i nie zawracaj mi dupy pierdołami. Czy wy myślicie że ja nic innego do roboty nie mam poza wdrażaniem mlekożłopów ? Co ja, do diabła, wujek jakiś jestem ?
Po pytaniu, na które odpowiedź zbytnio go nie interesowała, kwatermistrz chlapnął drzwiami.
Drak spojrzał na nowych towarzyszy.
- Na cycki harpii... On tak zawsze ?
Spytał, nie kryjąc zdziwienia.
- Nie przejmuj się. To stary świr. Nikt nie zna go z imienia.
Odpowiedział jeden z żołnierzy.
Drak usiadł na taborecie i patrzył przed siebie.
- O czym tak myślisz, nowy ?
Spytał żołnierz o jaśniejszej karnacji niż większość.
- O powrocie na północ... Słyszałem, że wyślą nas do rąbania orków. Prawda to ?
Spytał Drak, wyrywając się z zamyślenia.
Roderich zastanowił się zanim odpowiedział.
- Coś w tym może być. Od dawna wiadomo o niesnaskach na granicy Caldarii i obszarach plemiennych orków... No, chłopie. My tu gadamy a za chwilę ma być obchód. Dziś nasza kolej. Ubierz to co dostałeś, stawiamy się w pełnym rynsztunku. Porozmawiamy później.
Drak kiwnął tylko głową i podszedł do swoich pakunków.
Rozwiązał zawiniątko, by przywdziać na nagi do tej pory tors i założyć czerwoną, pikowaną przeszywanicę.
Sądząc po wyglądzie towarzyszy, nie było możliwości znaleźć większej.
Podczas, gdy reszcie sięgała ona delikatnie za kolana, u Draka kończyła się kawałek przed nimi.
Rękawice wykonano z delikatnej skóry bydlęcia, do której przymocowano kawałki blachy na palcach z wyjątkiem kciuka oraz nieco większą, na grzbiecie dłoni.
Lśniący szyszak bez okazałych zdobień miał towarzyszkę w postaci niezbyt gęstej kolczugi opadającej na kark i policzki i zapinany był na skórzany pasek.
Nowi towarzysze spojrzeli na przybysza z północy, Savos zachęcił go machnięciem ręki do podążania za sobą.
- A apel nie miał być rano ?
Spytał Drak, nie tyle w celu zasięgnięcia informacji, co przerwania dziwnej, niezręcznej ciszy.
Savos uśmiechnął się.
- Apele są dwa : poranny, gdzie przydziela nam się obowiązki, oraz wieczorny, w którym jesteśmy z nich rozliczani. Trzymaj się mnie, wszystko ci wyjaśnię.
Gdy wyszli na dziedziniec, ustawili się w rzędzie ramię w ramię.
Tam czekał już na nich Roderich z mieczem przy pasie, drugi trzymając na ramieniu w pozycji defiladowej.
- Baczność ! - krzyknął, a buty każdego z żołnierzy stuknęły o twarde, brukowane podłoże.
- Sprawa pierwsza. Mamy nowego. Jak widzę, zdążyliście się już poznać. Ale to mało istotne. Sprawa druga : Jak wiecie jesteśmy tu w określonym celu. Królestwu zagrażają orkowie, nasze zajebiste dowództwo oczekuje cudu i stłamszenia fali ataków. My jesteśmy tu po to, aby im ten cud dać. Nadchodzące miesiące będą decydowały o zakresie naszych działań. Może będziemy się bronić ? Może dostaniemy zgodę na kontrofensywę ? Czas pokaże. Choćby skały srały zabrania się trzech rzeczy. Pierwsza : zaogniania konfliktu na własną rękę. Sprawa druga tyczy się wyściubiania nosa poza obszar służby. Trzecia zaś mówi o bezwzględnym zakazie picia. To nie podlega dyskusji. Wyczuję od was choć nutę alkoholu a będziecie przez tydzień biegać po placu z bronią nad głowami. Jasne ?
- Tak jest, panie pułkowniku !
Odkrzyknęli wszyscy zebrani.
Pułkownik omiótł wszystkich beznamiętnym wzrokiem.
- Kolejna sprawa... Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem... Żeby w ciągu jednej nocy przelecieć tabun niewymienionych w spisie, przypadkowych kurew ? Jeśli nie zdziesiątkują nas orkowie to, jak widzę, zrobi to kiła... Ja tu z dorosłymi stoję... Czy z dziećmi ? Raczej z dziećmi. Żeby to który jeszcze przyszedł... Zajebał we wrota. " Panie pułkowniku, kobiet nam trzeba..." dotacje bym od króla wyskomlił żeby mi się żołnierze między sobą nie pierdolili. Ale jak się nie myśli to potem mamy jak mamy... Czwarta kolumna, Alvarez ! Do ciebie mówię. I do wszystkich z osobna nawet powiem : Nie jesteście tu na wakacjach. To nie karczma, burdel czy teatr. To obiekt wojskowy, psia wasza mać ! Swoje robić, wartę odbębnić, nażreć się i iść do spania. Za dużo od was wymagam ? Świętej pamięci Cortez... To był dowódca. Zdobył Świńską Górę. Jego chłopcy nie szli się odlać bez pozwolenia. Ze mną macie tu raj. Jestem dla was jak pierdolony ojciec. Powtórzą mi się takie incydenty to będziemy was, z resztą kadry dowódczej, batożyć i w dyby zakuwać. I naślą mi przez was kontrolę. Bo żołnierz skrzywdzony...A teraz do kuszników pytanie mam. Która łajza zostawia kuszę w naciągu z bełtem na łożu ?! W najlepszym przypadku cięciwa komuś palce odpierdoli. W najgorszym zajebie kogoś. Mnie na przykład. Jak Kaleki Tomaszek naciśnie sobie spust patrząc na bełt to będzie trup na kompanii. I jak ja mam raport wypisać ? Jaką przyczynę podać ... Zgonu ?!
Ten, którego zwali Tomaszkiem zarechotał i zakwiczał.
Reszcie nie było do śmiechu.
Dowódca westchnął ciężko, uspokajając ton głosu.
- Magom chciałbym podziękować. - Kontynuował dowódca Varryn - Bo żeby nie oni to ognisk by nie było. W dupę ciepło to by każdy chciał... Ale żeby tak wstać, drewna nanieść, to nie. Zad usadzić i jęczeć że zimno. Ale rozgaduję się... Nowego mamy. Szeregowy Drak, pozwól no do mnie.
Wielkolud wystąpił z formacji i podszedł do dowódcy.
- Jeszcze raz, witamy na pokładzie. Mundur macie, tu, za moimi plecami, prezent leży na stoliku. Miecz z najlepszej jakości stali, jaką dysponuje nasz okręg, czyli chujowej. Pochwa gratis. I do czegoś ta pochwa służy. Obnażcie miecz bez powodu a chłopcy z kuszników zrobią z was jeżołaka. Wielkiego jak skurwysyn jeżołaka... Jasne to jest ?
- Jak moja skóra i włosy, pułkowniku.
Dowódca odwrócił się i podał broń nowemu podkomendnemu.
Varryn stanął na baczność, to samo uczynił Drak.
- Apelu koniec. Nażreć się i czekać na rozkazy. Jak dotrze do mnie list...
Nagle dało się słyszeć rżenie konia.
- Pułkowniku... ! Pułkowniku !
Krzyczał jeździec w galopie.
- Mówcie !
Ponaglił Varryn.
- Orkowie idą... Rozbili resztę kawalerii. Zasadzka !
- Na chuja Praojca... Do broni ! Na pozycje, migiem !
Drak w pośpiechu przypasał pochwę do bioder i z sykiem wyciągnął miecz.
Wszyscy zaczęli uwijać się jak mrówki, brać broń, uzupełniać braki w rynsztunku.
Ktoś biegał z krzykiem budząc drzemiących, ktoś biegł do dzwonu alarmowego, jeszcze ktoś, sądząc po posturze i wzroście najemny krasnolud, wśród przekleństw w sobie znanym języku, nakładał zdjętą chwilę wcześniej zbroję.
Długo trwało, nim wszyscy ustawili się na przyjętych pozycjach.
Varryn zwrócił się do przybysza z północy.
- Idziesz ze mną, między pierwszą a drugą linię. Nie ufam ci na tyle, aby mieć cię za plecami, będziesz mnie osłaniał od flanki !
- Dobra !
Odpowiedział Drak i pobiegł po lewej stronie dowódcy z garstką ludzi, podczas gdy reszta ustawiła się w klinowym szyku naprzeciw nacierającej hordy orków.
Napastnicy zbliżali się z każdą chwilą.
Odziani w skóry lub dość solidne metalowe zbroje.
Varryn i Drak prowadzili grupę, która momentalnie odłączyła się od głównej formacji.
Upojeni szałem orkowie nie dostrzegli tego manewru.
W krótce główna linia obrony utworzyła mur, stojący plecami do obozu.
Łucznicy i kusznicy szyli do nacierających orków.
Prawdopodobnie jedyny mag, sądząc po małym wachlarzu stosowanych czarów najpewniej adept, miotał ognistymi kulami i iskrami.
Horda biegła, co jakiś czas zostawiając z tyłu rannego bądź trupa.
Drak stał z mieczem i spojrzał na Varryna.
Pułkownik stał pewnie, dzierżąc długi miecz w prawej dłoni.
Horda posuwała się do przodu w dwóch rzędach, wściekle nacierając na pułk żołnierzy Imperium Caldarii i zrekrutowanych tu i ówdzie cudzoziemców.
Różnej maści broń zachrzęściła o tarcze w akompaniamencie krzyków, sarkań i wyzwisk.
Orkowie także nie byli jednolitej rasy. Różnili się między sobą kolorami skóry.
- Pierdoleni robotnicy... Miasto bez murów... Kurwa... !
Wyzywał pułkownik, jednak opamiętał się.
Z oddali słychać było, jak mieszczanie w panice reagują na podniesiony alarm : płacz dzieci, lament kobiet, wrzaski i trzaskanie drzwiami.
Ulice momentalnie opustoszały i wkrótce biegały po nich już tylko bezpańskie psy, jednak nawet te pierzchały gdzie tylko się dało.
Orkowie padali pojedynczo ostrzeliwani bełtami i ognistymi kulami, jednak nie ponosili strat, które możnaby nazwać "zadowalającymi".
Wkrótce uderzenie rozbiło się o tarcze pierwszej kolumny, która klinem starała się wżynać w orkową szarżę.
Do akcji wkroczyła kawaleria, która wjeżdżała w orków od boku, po czym robiła zwrot, aby zaatakować po raz kolejny.
Wkrótce, po dość długich zmaganiach, pierwsza kolumna osłabła, jednak jazda królewska stworzyła dla nich coś w rodzaju osłony, która umożliwiła im wycofanie się.
- Druga kolumna, na przód !
Krzyczał Varryn.
Drak parł do przodu, podczas gdy Varryn ani myślał się ruszyć.
Miecz Draka odbijał światło pochodni i śpiewał swą pieśń, uderzając o elementy orkowego rynsztunku.
Wojownik dźgał i ciął mieczem przed siebie, co jakiś czas dosięgając któregoś z orków.
Nie zastanawiał się nad tym, gdzie podział się dowódca.
Było to nieistotne.
W pobliżu głowy wojownika z północy świsnęła ognista kula.
Trafiła prosto w twarz orka, którego nawet nie zauważył przed sobą.
Drak wiedział jedno :
Jeśli Varryn polegnie, nikt inny go nie zwolni. Do końca życia będzie przestępcą albo dezerterem.
Ta myśl wlewała w niego siły do prowadzenia dalszej walki.
Wkrótce dostrzegł pułkownika leżącego we krwi.
Kurwa... !
Pomyślał, po czym podbiegł do leżącego dowódcy.
Albo on albo Drak musiał zapędzić się w bitwie i nie zauważyć zwiększającej się odległości.
- Pułkownik na ziemi... Pułkownik na ziemi !
Krzyczał w stronę żołnierzy, z których zaledwie kilku usłyszało wołanie cudzoziemca.
Tych kilku żołnierzy stanęło przed leżącym dowódcą i ramię w ramię z Drakiem odpierało ataki ze strony wroga.
Po czasie, który wydawał się trwać w nieskończoność, orkowe niedobitki zrezygnowały z ataku i rozpoczęły ucieczkę.
Pole niedawnej bitwy przykryte było krwawą pościelą złożoną z trupów oraz rannych w różnym stanie.
Ktoś wzywał przodków, ktoś modlił się do bogini. Jedni płakali, drudzy klęli.
Drak trwał przy dowódcy, tamując krwawienie z rany w jego boku.
Nagle do wojownika przemówił męski, ale łagodny, wręcz melodyjny głos.
- Zajmę się nim. Dołożę starań, aby przeżył.
Drak uniósł głowę i zobaczył smukłą, młodo wyglądającą twarz przyozdobioną szpiczastymi uszami.
- Proszę... Ten człowiek to priorytet. To mój dowódca.
Powiedział Drak martwym głosem.
- Pozwól mi go obejrzeć, żołnierzu.
Poprosił elf łagodnie.
- Boję się puścić ranę. Krwawi jak zarżnięty baran... Znaczy...
Elf spojrzał na niego badawczo.
- Jak masz na imię ?
Spytał, znowu spokojnym głosem.
- Drak... Muszę wiedzieć, kto go leczy.
Medyk uśmiechnął się smutno.
- Laveandill, medyk wojskowy.
Drak zdjął hełm z głowy i położył blisko swoich kolan.
- Puść ranę na mój sygnał, Drak. Przyłożę na nią kompres natarty ziołami, które uspokoją krwawienie.
Po tych słowach elf sięgnął do sakwy i wyciągnął z niej mały woreczek z czerwonego materiału.
- Co robisz ?
Spytał Drak, może nie tyle z ciekawości, co z zamiarem odwrócenia uwagi od gasnącej nadziei na wolność.
- Mam tu zioła, które są w stanie uspokoić krwawienie.
Medyk rozsznurował woreczek.
- Możesz puścić ranę, teraz już pójdzie z górki.
- Puścić... ? Krew leje się jak z wodospadu.
Elf szturnął go lekko łokciem w ramię.
- Zaufaj mi. Jestem medykiem, nie asasynem. Jeśli twój dowódca umrze, powieszą mnie. No dalej, pozwól mi działać.
Słowa elfa wydały się na tyle wiarygodne, że Drak odsunął ręce od rany.
Elf posypał ją obficie ziołami, przytrzymał je w szczelinie rany i wklepał palcami nieco głębiej.
- To krwawnik królewski. Nawet ususzony jest dobrym gojnikiem. Umiejscowiłem go w ranie w taki sposób, że, jak sam widzisz, krew przestaje wypływać. Zapewne zostanie blizna, którą będzie trzeba doszyć, jednak skóra pod ziołami już się zrasta. Teraz wystarczy trochę alkoholu i nałożę mu kompres dezynfekujacy.
Drak rozszerzył oczy.
- Gorzała zabija bakterie.
Powiedział elf.
- A, no to działaj.
Powiedział Drak po chwili.
Laveandill odgarnął z czoła długie, jasne włosy, które na moment zasłoniły jego zielone oczy.
- Twój dowódca miał szczęście... Rana nie jest aż tak głęboka, kości są całe. Poleży jakiś czas i wróci do normy.
Drak uścisnął smukłą dłoń medyka.
- Dziękuję ci. Wiesz może, czy mój dowódca ma jakiegoś zastępcę ? Nie wiem nawet do kogo się zgłosić po rozkazy...
Laveandill uśmiechnął się.
- Jeśli zajdzie potrzeba, magowie wyślą wiadomość. Do tego czasu twój oddział ma czas dla siebie. Pilnuj tylko, aby nie opuścić okręgu tego miejsca.
Drak skinął głową.
- Muszę odpocząć...
- Ejże !
Wojownik obejrzał się za plecy, gdy ktoś nagle wszedł mu w słowo.
- Pamiętam cię... - Kontynuował nadchodzący żołnierz - Ty jesteś tym wielkim facetem z północy, prawda ?
Drak uniósł ręce.
- Tak, to ja.
Żołnierz podszedł bliżej i wyciągnął rękę.
- Zwą mnie Marcos. Widziałem jak wywijałeś mieczem. Atak był krótki... Wrócą tu, ale chciałbym mieć cię wtedy u boku. Nie pierwszy raz trzymasz broń, co ?
Drak pokręcił głową.
- Nie. Jestem weteranem Wojen o Północ. Wielokrotnie ścierałem się już z orkami. Musimy być gotowi, bo te zdziczałe skurwysyny będą nas szarpać raz po raz. Tej nocy sobie nie pośpimy, przyjacielu.
Marcos przejechał dłonią po ogolonej twarzy.
- Mieliśmy pilnować granicy. Jeśli zaskoczyli nas aż tutaj, to z granicy chyba zostały zgliszcza.
Drak pokręcił głową.
- Nie koniecznie. Mogli jakoś się przedostać przesmykiem. Przyszli od wschodu, tam mają swoje plemiona. Znają te ziemie. Przejścia nie stanowią dla nich tajemnic. Aby powstrzymać ataki, trzebaby było wgryźć się kawałek w ich ziemie. Wtedy zamiast nieregularnych ataków mielibyśmy tu krwawą łaźnię. Gdyby przyszli całymi hordami, to z tego gównianego posterunku nie byłoby co zbierać.
Stwierdził Drak.
- Aż tak żle ?
Zdziwił się Marcos.
- Przy granicy jest tylko jedno niewielkie miasto, długo długo nie ma żadnej ludzkiej osady. Gdyby orkowie poczuli się sprowokowani, nawet by nie było komu ruszyć nam z odsieczą. Krótko mówiąc : Jesteśmy w czarnej dupie. Właściwie w zielonej.
Odpowiedział Drak ze śmiechem.
- Czyli co ? Pozostaje nam czekanie na wojnę, jednak nie wolno nam zaatakować jako pierwsi, dobrze rozumiem ?
Drak poklaskał w dłonie.
- Znakomicie. Myśmy się na północy z orkami nie cackali. Klany, które ośmieliły się przekroczyć granicę z bronią spotykały się z jasną odpowiedzią. Szanuję orków. Ich podejście do wojny to arcymistrzostwo. Ale nie można pozwolić im zwietrzyć krwi bo rozszaleją się na dobre i będziecie tu mieli epizod z Wojen Północnych. Chcesz znać moje zdanie ? Jeśli dowództwo się zgodzi, powinniśmy pozwolić im przekroczyć granicę. Wyznaczyć pas ziemi, na który pozwolimy im wejść, ostrzegać, nakazać wycofanie. Jeśli nie posłuchają, wyprzemy ich w tył, bez wchodzenia na ich ziemie. Może uzyskamy efekt po jednym razie, może po drugim. Może nawet trzecim, ale zaznaczymy teren i rozniesiemy ich w pył. Trzeba porozmawiać z dowódcą bo siedzieć możemy tu przez lata i gówno się zmieni, a wrogowie z innych stron zwietrzą szansę i wejdą z orkami w przymierze. Wtedy zamiast jednej granicy będziecie bronić dwóch i ktoś prędzej czy później się przedrze. Chyba łatwiej rozgonić atak tuż przy granicy niż w głębi kraju, nie sądzisz ?
Południowiec pokręcił głową.
- Możesz mieć rację. Ale wątpię, aby dowództwo wyraziło na to zgodę. W takiej sprawie może być potrzebna aprobata samego cesarza. Umówmy się, Augustos to dobry cesarz, - tu Marcos ściszył głos do szeptu - ale myślą to on nie grzeszy.
Drak westchnął ciężko.
- I tu system plemienny albo inny z podzielną władzą ma przewagę... U nas jarlowie nie bali się dosadnie reagować, konflikty były, są i będą. Król jest po to, aby ugasić burdel, nie po to aby całować dupy wroga w obawie przed wojną.
Marcos spojrzał na nowego kompana z obawą tlącą się w jego wyszczerzonych, brązowych oczach.
Po chwili powiedział ze zdziwieniem.
- Jeśli cię kiedyś nie powieszą, zajdziesz na prawdę daleko...
Z ust Draka wydobył się śmiech, który niemalże rozdarł niebo.
- Na razie, mój towarzyszu, z największą przyjemnością zaszedłbym na kufel porządnego piwa. Ale musimy poczekać, aż pułkownik przyjedzie sprawdzić nasze pozycje i zezwoli nam na obalenie jakiegoś antałka.
Marcos westchnął i klepnął dłonią o udo.
- Przecież nic się nie wydarzy.
Drak zmienił wyraz twarzy.
- Czekamy. Jeśli dostaniemy rozkaz podejścia bliżej granicy to nie wolno nam się urżnąć. Mam szansę osiągnąć życiowy cel, więc słucham rozkazów. Nie trafię do pierdla przez to, że chce wam się pić, do diaska. Nabierz wody z rzeki i czekaj na rozkazy. Żołnierzem jesteś czy ochlejmordą ?
Drak bardzo gwałtownie zmienił ton.
Towarzysze wokół zaczęli rozmawiać między sobą.
Poirytowany sytuacją Marcos, aby nie stracić autorytetu wśród reszty, wymierzył Drakowi policzek, po czym obserwował go bardzo niepewnie przez długą chwilę.
- Nie. Nie uderzę cię. Zachowaj emocje na orków... Po prawdzie powinienem cię teraz rozszarpać. Daj mi jeden cholernie dobry powód, dla którego miałbym zrezygnować ze skopania ci dupy...
Tu Drak urwał zdanie.
Widział stan Marcosa : był cały w drgawkach, jego blednąca z każdą chwilą twarz przybierała nieciekawe grymasy.
Jego rozedrgane ręce pocierały ciało, zupełnie jakby było mu zimno, a rozbiegane gałki oczne zdradzały silny niepokój.
- Dobra... Napij się, nie wiedziałem jak wygląda sytuacja. Mały łyczek i odkładasz butlę, dobra ?
Marcos objął się i wbił wzrok w ziemię, pocierając ramiona.
- Przepraszam... Nie mów nic Varrynowi. Przepraszam, że cię uderzyłem, nie wiem co mnie opętało. Potrzebuję tego wina...
Drak położył rękę na ramieniu towarzysza.
- Spokojnie... Nic nie widziałem, nic nie słyszałem. Byłem się odlać. Prawda, chłopcy ?
Kilku gapiów potaknęło obojętnie.
Marcos wziął butelkę drżącymi rękoma i upił z niej łyk.
Co prawda dyskusyjną kwestią było pojęcie słowa "mało", jednak Drak starał się zrozumieć położenie towarzysza.
- Lepiej ?
Spytał Drak.
Marcos oddał mu butelkę.
- Tak... Dziękuję.
Drak poklepał towarzysza po ramieniu.
- Prześpij się. I nawet nie myśl o pojawianiu się blisko pułkownika, inaczej nas wybatożą.
Powiedział Drak z naciskiem.
- Dobrze...
Odpowiedział Marcos, a gdy reszta poszła go odprowadzić, Drak stanął na warcie, aż do następnego ranka pogrążając się w myślach.

Smocza Era Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz