VI

50 11 44
                                    

Obudziło ją słońce przeświecające przez zielonkawe zasłony i przyzwyczajenie do wstawania w tygodniu o pół do szóstej. W weekendy co prawda starała się spać trochę dłużej, ale teraz miała okazję wziąć udział w gimnastyce słowiańskiej, więc szybko ubrała się w spodnie od dresu i liliowy T-shirt, na wszelki wypadek narzucając rozpinaną bluzę, bo Kasia poprzedniego wieczoru wspominała, że jeśli będzie ładna pogoda, wyjdą ćwiczyć na zewnątrz. I rzeczywiście tak było – przy schodach na dole stała właścicielka domu i kierowała schodzące panie na podwórko.

Było ich pięć – Kasia, Liliana, Ada, Agata i Ania. Ustawiły się w kręgu i patrząc na Kasię wykonywały jej polecenia oraz powtarzały ruchy. Najpierw ćwiczyły na stojąco, masując ciało, stając na palcach i wyciągając się wysoko w górę, a następnie schylając. Potem klęcząc rozciągały plecy, nogi i ręce, by wreszcie przejść do ostatniej sekwencji, w podparciu na kolanach i łokciach. Kasia komentowała ich poszczególne ruchy słowami o rodzaju energii, jaki wyzwala, co trochę denerwowało Anię, bo o ile same ćwiczenia bardzo jej się spodobały, o tyle aura tajemniczości i ezoteryki, jakimi były otoczone, już niekoniecznie. Jednak po skończonej gimnastyce poczuła nie tylko przyjemne rozciągnięcie mięśni i pobudzenie, ale też relaks i spokój, więc uznała, że warto zapamiętać te ćwiczenia i może coś więcej o nich poczytać, żeby po powrocie do domu praktykować od czasu do czasu.

Kiedy skończyły gimnastykę, pozostawało dwadzieścia minut do śniadania. Słońce przygrzewało, ale nie było jeszcze zbyt gorąco, więc Ania postanowiła przespacerować się chwilę po okolicy.

- Jak ci się podobały ćwiczenia? – zupełnie nieoczekiwanie zagadnęła ją Agata. Pozostałe kobiety wróciły już do domu, być może przebrać się przed dalszymi zajęciami.

- Bardzo przyjemne – odparła Ania, a po chwili wahania dodała – dobrze relaksują, ale cała ta ezoteryka to zupełnie nie w moim stylu.

Agata zachichotała.

- Właśnie widziałam, zresztą wczoraj też, że cała ta słowiańska gadka zupełnie ci nie pasi.

- Naprawdę to było po mnie widać? – zaniepokoiła się Ania, która bardzo nie lubiła sprawiać innym przykrości, nie mówiąc o tym, że jak na razie warsztaty raczej jej się podobały.

- No trochę tak. Masz taki wyraz twarzy, jakby trochę zaskoczony i sceptyczny, w zasadzie to jakbyś się najadła mydła – Agata ponownie zachichotała. – Zresztą po mnie też pewnie widać, że mnie śmieszą te wszystkie brednie. Za długi jęzor, jak mawiał Hagrid, hehe.

- Skąd wiesz, że to brednie? Nie ukrywam, też jestem sceptyczna, ale może coś w tym jest? Może to działa na zasadzie psychologicznej? Wiesz, jak ktoś wierzy, to mu się spełni według jego słowa.

- No chyba że tak. Bo z tą gimnastyką to ściema. Mieliśmy takie zajęcia na etnologii, o modzie na słowiańskość, o różnych rodzimowiercach i ludziach, którzy robią na tym kasę. Nie to, że Kasia taka jest – zreflektowała się Agata – ale jednak wykorzystuje trochę tę modę. Ale finansowo jest bardzo w porządku. Ponieważ mieszkam u babci, mogłam mniej zapłacić za ten kurs. Tak że nie mam do niej żadnych wątów, jest spoko babka.

Ania pokiwała tylko głową, bo nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć Agacie, która zresztą zaraz pożegnała się i wróciła do domu, zostawiając Anię na kilka minut w samotności, na zalanej słońcem polanie na skraju lasu. Stała i chłonęła wszystkimi zmysłami przyrodę – intensywnie zielone, jeszcze nie zżółkłe od letnich upałów trawy, trochę ciemniejsze sosny i świerki, odgłosy ptaków, słodki zapach rosnącej nieopodal lipy, ciepło słońca na policzkach i dłoniach. Mogłaby tak trwać i trwać, w niekończącym się maju, kiedy przyroda w pełni już się obudziła, ale nie odczuła jeszcze niszczącej siły gorąca i suszy.

Nigdy nie jest za późno?Where stories live. Discover now