Rozdział czterdziesty

1.3K 33 7
                                    

Jedziemy w ciszy, jestem wdzięczna mu za to, że o nic nie pyta tylko pozwala bym poukładała sobie wszystko w głowie. Nie mogę pojąc tego, że nadal jestem żoną Marcello. Przecież podpisałam papiery, o co w tym wszystkim chodzi?

Tak odleciałam z myślami, że nawet nie wiem jakim cudem znaleźliśmy, się pod wielką i.. piękną posiadłością. Ktoś z mojej strony otwiera drzwi, nie pewnie wysiadam, gdy moje stopy dotykają posadki, podnoszę głowę i moim oczom ukazuje się prześliczny olbrzymi ogród. To wygląda jak z bajki, dookoła drzewa i z każdej strony piękne kwiaty na samym środku stoi fontanna wykonana rzeźby a trawa jest tak równa, że jakby przyłożyć poziomice to nawet ona pokaże równość. Gdybym mieszkała tu od dziecka, to bym przebywała całymi dniami w tym ogrodzie. Z moich rozmyśleń przerywa mi głos Salvatore.

- to jest Sandra - wskazuje na kobietę po pięćdziesiątce - Sandra to jest moja córka zamieszka z nami przez jakiś czas, pokaż jej pokój - odzywa się stanowczym głosem do kobiety, na co Sandra przytakuje.

- miło mi panią poznać, pani Esposito - z uśmiechem na ustach kobieta mnie wita.

- po prostu mów mi Lisa, jakbyś mogła teraz pokazać mi pokój, chce trochę odpocząć - uśmiecham się stycznie do kobiety. Sandra rusza żwawym krokiem. Ruszam za nią, nawet nie oglądając się za siebie. Muszę za wszelką cenę, dowiedzieć się co tu jest grane.

Jak Sandra pokazała mi pokój, to tak siedzę w nim już od dobrych dwóch godzin a dokładnie na balkonie podziwiająć widok na ogród.

Dlaczego moje życie tak obróciło się o 180 stopni?
Dlaczego Salvator, myśli że nadal jestem żoną Marcello?
Wszyscy dookoła mnie kłamią. Myślałam że będę mieć po swojej stronie Marcello, ale on też okazał się wielkim chujem. Nikomu w tym świecie, nie można ufać. Trzeba liczyć na siebie. Uczono mnie tak od małego żeby nie dać się pomiatać, umieć się bronić a przede wszystkim zabijać z zimną krwią. Dlatego zemsta będzie słodka a za razem gorzka. Zacznę od Ojca a skończę na Marcello. Każdy kto mnie zniszczył zapłaci za to krwią. Nagle rozlega się pukanie, do pokoju wchodzi Sandra.

- Pan Esposito oczekuje się w jadali, przybył gość, którego chcę Pan abyś zobaczyła - i już jej nie ma. Dobrze, że wcześniej się wykąpałam i ubrałam. Z trudnością wstaje i kieruje się do jadali. Tyle dobrego, że wcześniej pokazano mnie co i gdzie się tutaj znajduje. Dom jest sto razy większy niż w ten w którym kiedyś mieszkałam.

Schodzę po schodach i już w połowie drogi dochodzą mnie głosy i śmiechy osób, które znajdują się na dole.
Głosy ucichły, bo echem roznoszą się stukot moich szpilek, ma cholerę je ubrałam. Tak, to bym zeszła na bosaka i nikt by mnie nie usłyszał, wtedy dowiedziała był się, kto siedzi w raz z moim.. Salvator.

Wchodzę do jadali, pierwsze co wrzuca mi się w oczy to stół pełny jedzenia, na ten widok głośno za burczało mi w brzuchu. Przy stole siedzi Sal a koło okna stoi tyłem wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Nagle się odwraca i zamieram.

- Ma.. Marcello? - będąc w szoku, wypowiadam jego imię zająknięciem.

- witaj Lisa - odzywa się Marcello z tym swoim zachrypniętym i stanowczym głosem. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Stoję i wpatruje się w niego. Nie wiem ile tak stoimy i patrzymy się na siebie, nagle głos Salvator, wybudza mnie z transu.

- co on tu robi? - pytam bezpośrednio Esposito, ale nikt nie odpowiada więc mówię raz jeszcze. - co tutaj robi ten zakłamany chuj? Ma szczelność tutaj przychodzić, jak gdyby nic? Co tu jest kurwa grane? - podnoszę głos, bo już jestem na skraju wytrzymałości, do tego ten wkurwiająco - seksowny uśmiech Marcello.

- siadaj córko, musimy omówić pewne sprawy. - odzywa się Salvator. - podchodzę do stołu i siadam jak najdalej od nich. Niech powiedzą co mają do powiedzenia i idę stąd, nie mam zamiaru siedzieć tu ani sekundy dłużej.

- zacznijmy od tych ważniejszych spraw - zaczyna Marcello, a ja jedynie przewracam oczami. - jak ci Sal mówił, nadal jesteś moją żoną - chce się odezwać ale mi przerywa - w szpitalu podpisałaś fałszywe papiery. Też na początku myślałem, że podpisuje prawdziwe papiery o rozwód, ale po dwóch dniach zadzwonił do mnie twój Ojciec w sensie Esposito i mi wszystko wytłumaczył. Nie mogłem ci tego powiedzieć, bo jak przypuszczaliśmy miałaś podsłuchy w szpitalu - na te słowa, doznaję w szoku. Wiedziałam że pilnują mnie ludzie, ale nie myślałam że mam gdzieś ukryte podsłuchy.

- to nie oznacza, że mnie okłamałeś. Od samego początku kłamałeś mi prosto w twarz. Jesteś nic nie wartym chujem tak samo jak wszyscy, to liczy się ciebie też Esposito. - wykazuje palcem na jakże mojego tatusia.

- gdzie do kurwy nędzy byłeś, gdy Morgan mnie poniżał, gdy chciał mnie wydać za jego kuzyna, jak.. jak zabił mi matkę. No gdzie kurwa byłeś? Oddałeś mnie w ręce potwora, który.. stworzył drugiego potwora. - wyrzucam słowa z siebie jak z karabinu, nawet nie poczułam jak łzy zaczęły mi lecieć. - no gdzie kurwa byłeś? Teraz udajesz kochającego troskliwego tatusia a tak na prawdę jesteś gównem, który dba o swoje dobro. To samo się liczy ciebie skurwysynie, podpisałeś papiery nie wiedząc, że są fałszywe. A jakby były kurwa prawdziwe? Tak o oddałbyś mnie w ręce kolejnego sukinsyna? Bez mrugnięcia okiem podpisałeś, dlaczego? Bo dbałeś o swoją dupę. Jesteście dla mnie nikim, rozumiecie?

- to nie jest tak jak myślisz, daj mi wszystko wytłumaczyć - odzywa się ojciec. - to było dla twojego bezpieczeństwa, tak przez te wszystkie lata chciałem cię chronić. Ja.. ja nie wiedziałem że ten skurwiel cię bił.. gdybym wiedział, to na pewno bym wkroczył..

- Jedno pytanie. Wiedziałeś, że zabił moją matkę czy nie? - odzywam się pewnym siebie głosem. Spoglądam wprost w jego oczy. Mijają sekundy, minuty chyba i nawet godziny, nie liczę czasu, bo jego milczenie jest odpowiedzią. Wiedział.. on kurwa wiedział i nic z tym nie zrobił. Nie wyrównał rachunku, nie przyszedł po mnie. Nie.. nie ocalił mnie i mojej mamy. Nic nie zrobił w tym kierunku.

Spoglądam nagle na pierścionek na ręce, chwytam go w palce o zaczynam obracać. Wszyscy przy tym stole kłamią nikt nie jest szczery. Każdy z nich okazał się chujem, skurwysynem bez uczuć, bez serca za to są kłamliwymi szumowinami. Ściągam pierścionek i rzucam w nim Marcello.

- chcę rozwodu, prawdziwego rozwodu. Nie chcę więcej patrzeć na twoją i twoją ukochany ojcze mordę. Nie chcę was widzieć. Jutro gdzieś wyjadę i nie próbujcie mnie zatrzymać, bo doskonale wiecie do czego jestem zdolna. Spoglądam każdemu w oczy i mówię stanowczym głosem po czym kieruje się na górę.

Zemsta będzie słodko - gorzka, tylko ode mnie zależy, który z was przeżyje.

Ciąg dalszy nastąpi..

TA ZAKAZANA Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz