Rozdział 15

220 7 0
                                    

Dzisiaj jest pogrzeb moich przyjaciół. Minęły dwa tygodnie od tamtego wydarzenia a ja całkowicie poświęciłam się pracy i szkole. Mało jadłam, piłam i w ogóle spałam. Bracia wraz ciocią i wójkiem którzy postanowili zostać u nas na dłużej próbowali podjąć się że mną rozmowy ale ich olewałam.

Właśnie wyjeżdżam z posesji i jadę do najbliższej kaplicy jaka jest w Rio. Bracia uparli się że pojadą że mną chociaż tego nie chciałam, ponieważ wiedziałam jak mogą zareagować osoby z ich rodzin które również dobrze znałam.

Po 15 minutach parkuję na parkingu i wysiadam z pojazdu. Niezwracając uwagi na braci idę w stronę rodzin chłopakow. Kiedy podeszłam zobaczyłam spora liczbę osób były tam całe rodziny zmarłych. Jako pierwsza zobaczyła mnie matka Ashtona które szybko do mnie podeszła i walnęła wściekła w twarz a moja głowa lekko odskoczyła w bok. Ma babka siłę w tych łapach.

-Miałaś o nich dbać i pilnować żeby nie umarli! To wszystko twoja wina i żadne pieniądze nie zwrócą nam naszych synów! - krzyczała wściekła pani Linda a jej mąż trzymał ją w pasie żeby się na mnie nie rzuciła.

-Nie było mnie przy nich i nie wiedziałam że tak się to skończy. - odparłam lodowatym głosem. Plusy umiejętności panowania nad emocjami.

-Jesteś pierdolonym robotem nie wiem jakim cudem traktowałam cię jak córkę ale teraz widzę że jesteś nic nie wartym śmieciem i twój ojciec traktować cie tak jak powinnaś być traktowana-mówiła już bardziej opanowanym głosem co przyprawiło mnie o ból w klatce piersiowej

-Linda przesadziłaś trochę - odparł jej mąż który nadal ją trzymał

-Nie, nic się nie stało panie Rafaelu, pańska żona ma rację - odparłam a następnie odwróciłam się do nich tyłem i ruszyłam i stronę wejście.

W połowie drogi coś mnie zatrzymało, a raczej ktoś. Tym ktosiem był Jay który przyciągnął mnie do siebie przytulając co oddałam ale dużo mocniej.

-Wiesz ze to nie prawda co nie? - zapytał cicho do mojego ucha

-Wiem ale nie mam siły na kłótnie - mruknęłam w jego klatkę piersiową

-Chodźcie zająć miejsca zaraz się zaczyna - powiedział Eric a my wykonaliśmy jego polecenie

Siedzieliśmy mniej więcej na środku ponieważ przed jest przeznaczony dla rodzin zmarłych. Jakiś tydzień temu udało się znaleźć ciała chłopaków i dlatego trumny są teraz otwarte żeby nie skonfigurowali swojej śmierci przypadkiem. Cała msza trwała ponad godzinę a potem było przemówienie rodzin i niestety też mosialam coś powiedzieć jako szefowa chłopaków. Następnie po całych tych gadankach trumny zostały zamknięte i wyniesione z kaplicy w wyniesione na zewnątrz. Cały czas można było usłyszeć płacz kobiet i co jakiś czas pociąganie nosem mężczyzn. Ja cały czas byłam obojętna bo to jest coś co wychodzi mi najlepiej. Bycie obojetną. Co jakiś czas czułam na sobie współczujące spojrzenia braci. Kiedy wszystko się skończyło musiałam złożyć jeszcze kondolencje rodzinom moich przyjaciół którymi pozostaną na zawsze. Dostałam 3 razy w mordę przez co teraz bolała mnie twarz i już wiedziałam że będą siniaki. Nathan stwierdził że nie mogę teraz prowadzić bo coś się może stać więc razem ze mną samochodem jechał Max który kierował i zarazem próbował poprawić mi humor.

Kiedy byliśmy w domu bracia zmusili mnie do tego żebym zjadła i w końcu zrobiła sobie przerwę od pracy na co niechętnie się zgodziłam. Zrobiliśmy sobie rodzinny dzień i wszyscy razem wraz z An, Alexandrem i dzieciakami pojechaliśmy do kina na jakąś bajkę i oczywiście nie obyło się bez komentarzy trójki najmłodszych mężczyzn. Potem pojechaliśmy do wesołego miasteczka gdzie świetnie się bawiliśmy.

Właśnie przechodzimy obok stoiska w którym można wygrać pluszaka. Od razu w mojej głowie pojawił się pomysł i muszę go wykorzystać.

-Nie masz psychy w to zagrać-szepnęłam do ucha Nicolasa i wstazalam na stoisko

-Ja nie mam psychy!? - oburzył się i natychmiastowo ruszył w tamtą stronę a inni patrzyli na mnie podejrzanie na co wzruszyłam ramionami.

-Ja nic nie zrobiłam-broniłam się

-Powiedziałaś ,,nie masz psychy" on zawsze zrobi to co powiesz z tym stwierdzeniem- powiedział Alexander przewracając oczami

-No cóż niech się chłopak wybawi trochę - wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę brata który teraz stał przy stanowisku i nad czymś myślał

Po 5 minutach myślenia zapłacił kobiecie i zaczął rzucać woreczkami z piaskiem w butelki. Jak można było się spodziewać wygrał i to za pierwszym razem. Baba była tak wkurzona ze aż jej twarz zrobiła się cała czerwona co wyglądało naprawdę komicznie. Brat wziął dużą koale i nie wiem czemu mi ją wręczył.

-Dla ciebie siostrzyczko - uśmiechnął się miło a ja byłam w szoku

-Czemh akurat dla mnie? - zapytałam zdziwiona

-Nie wiem tak jakoś po prostu - z tymi słowami rzuciłam się na niego i mocno przytuliłam szepcząc do ucha ciche

-Dziękuję

Reszta dla w wesołym miasteczku minęła bardzo miło. Zjedlismy obiad i poszliśmy na diabelski młyn. Ja ciągle nosiłam przy sobie koale która dostałam od Nicolasa. Po prostu atmosfera była cudowna i gdyby nie dzisiejszy pogrzeb mogłabym śmiało powiedzieć że był to najlepszy dzień w moim całym życiu.

Po powrocie do domu byłam mega zmęczona ale postanowiliśmy obejrzeć jakiś film. Padło na Indiana Jonesa. Pamiętam tylko połowę filmy ponieważ potem zapadłam w sen opierając się głową o ramię Jaya. Gdy się przebudziłam byłam niesiona na rękach przez któregoś z braci ale nie zarejestrowałam którego ponieważ od razu usnęłam. I mimo że początek dla był fatalny tak nie mogę tego samego stwierdzić o reszcie. Poczułam jak mój mózg jest wypoczęty od ciągłej pracy i nauki co było niesamowitym uczuciem. Nie mogę się doczekać świat które będą za niecały miesiąc ale jeszcze przed nimi moje urodziny 15 grudnia. To będzie ciekawe doświadczenie.

ZmianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz