Rozdział 6
Kiedy się przebudziłam, był już wieczór. Wciąż nie mogłam wyrzucić z pamięci widoku tego konia i zanim wstałam, wzięłam kilka uspokajających oddechów. Bolała mnie głowa, a oczy szczypały od nieumytego tuszu. Ogarnęłam się jako tako przed lustrem i zeszłam do dziadka, którego usłyszałam już na schodach. Popatrzył na mnie litościwie i tylko pokręcił głową.
–Już wszystko wiem – odezwał się ponuro i podpalił gaz pod garnkiem, zapewne z kolacją.
–Powiedział ci? – Mrużąc lekko oczy, usiadłam przy stole.
–Powiedział. – Dziadek, stojąc do mnie tyłem, pokiwał głową. – Zmieniłaś go.
–Kogo? – Ziewnęłam w głos i mocno potarłam palcami oczy.
–Darka.
–W jakim sensie?
–Jak weszłaś do domu, nie pojechał od razu. Siedział tu prawie godzinę. On, który od ośmiu lat nie zamienił z nikim więcej jak jednego zdania, który do przesady stronił od ludzi, siedział tu godzinę i opowiadał o koniu, którego znalazłaś na łące.
–A mnie się zdaje – wstałam po chleb, widząc jak dziadek nakłada mi do miseczki bigos – że on wcale nie był takim odludkiem, tylko bardzo chciał nim być. Ukrywał się przed ludźmi, a tak naprawdę bardzo ich potrzebował.
–Tak jak ktoś, kogo znam. – Dziadek, postawił przede mną talerz i spojrzał mi w oczy.
–To co innego – burknęłam i zabrałam się za jedzenie.
Bigosik był wyborny. Dziadek zawsze umiał go odpowiednio przyprawić. Zawsze robił go na dobrej kapuście i dużej ilości mięsa. Tak jak na codzień nie przepadałam za golonką, tak w bigosie dziadka mogłam jej zjeść naprawdę dużo.
Dziadek położył się spać wcześniej niż zwykle, a ja wyszłam na dwór i głęboko odetchnęłam ciepłym powietrzem. Zewsząd docierały do mnie cykania świerszczy i rechot żab, a na dachu stajni zaklekotał bocian, który nie zmieścił się już w gnieździe. Miło było patrzeć na to, jak przyroda żyje, jak wszystko ma swój rytm i porę. W przyrodzie musi panować określony porządek, żeby na wszystko znalazł się czas. To tylko ludzie potrafią zepsuć swój naturalny rytm dla kariery, dla pieniędzy, czy na złość komuś, zwłaszcza na złość komuś. Zwierzęta nie kierują się dumą tylko instynktem przetrwania i przedłużenia gatunku. No i wiele łączy się w pary na całe życie, czego nie można powiedzieć o ludziach.
Zeszłam ze schodów i omijając skaczące na mnie psy, poszłam do stajni. Miałam wyrzuty, że zwaliłam na dziadka opiekę nad nimi. Gala ucieszyła się na mój widok i od razu nachyliła do głaskania. Nie odmówiłam jej tego i zatrzymałam się przy niej. Wspominałam tamtego konia i to, jak wiele nieszczęścia dzieje się wokół nas, a nic o tym nie wiemy. Przecież gdybym na trening wybrała inną drogę, to kto wie, ile czasu jeszcze by tam biedny leżał. Pokręciłam szybko głową i podałam Gali jabłko. Kiedy podeszłam do Rubina, nie patrzył na mnie już tak wrogo. Wciąż nieufnie, ale nie skakał. Wyciągnęłam do niego rękę i czekałam aż sam podejdzie. W końcu to zrobił. Pochylił się, bym mogłam jedynie go dotknąć, ale już po chwili zrobił krok i nadstawił całą głowę. Docieraliśmy się i to było najważniejsze. Przed wyjściem sprawdziłam ich poidła oraz czy drzwi z tyłu są dobrze zamknięte.
Długo nie mogłam zasnąć i zajęłam się pracą. Obsługiwaliśmy teraz ogromną firmę, ale ich polityka nie bardzo mi pasowała. Owszem byli dobrym dostawcą, ale ich sposoby na rozwój nie były zbyt dobre dla środowiska, a przecież to powinni mieć na uwadze. Z każdą kolejną stroną dokumentów, mniej chciało mi się pracować. W końcu rzuciłam papiery i położyłam się do łóżka. Musiałam coś w końcu postanowić, tylko czy ja chciałam coś postanowić? Miałam wrażenie, że czego bym nie zrobiła, czego nie postanowiła, to życie i tak miało wobec mnie jakiś plan, który zrealizowało bez moich decyzji. Czy warto było się wysilać? Nie byłam pewna. Ale przecież tkwić i czekać też nie chciałam.
Dziadek hałasował od świtu. Niechętnie zwlekłam się z łóżka i owinięta szlafrokiem poszłam na dół. Zastałam go przy sprzątaniu kuchni. Co on sprzątał jak było czysto? Nie wiedziałam, ale wiedziałam, że szykował już obiad.
–Dziadku, co to ma być? – odezwałam się, gdy wyjął z szafki wielki garnek.
–Jak to co? Przecież twoi rodzice dziś będą na obiad.
–Zapomniałam – westchnęłam ciężko i usiadłam. – Ale ty się chyba na wesele szykujesz.
–Zrobię barszcz z uszkami
–Co? – zawołałam, nie wierząc w to, co usłyszałam. – Barszcz czerwony?
–Źle?
–Przeciwnie, a uszka?
–Mam zamrożone jeszcze ze świąt.
–Jesteś niesamowity. – Podeszłam bliżej i mocno pocałowałam go w policzek. – Nie gniewaj się, ale ty powinieneś mieć jakąś kobietę, żeby miał cię kto doceniać.
–Ty też. – Odwrócił się do mnie.
–Nie potrzebuję kobiety. – Próbowałam być dowcipna.
–Wiesz o czym mówię.
–Pójdę się ubrać. – Uciekłam nie tylko z kuchni, ale też od tematu. Nie lubiłam takich rozmów i miałam żal do dziadka, że tego nie szanował.
Otworzyłam okno na całą szerokość i pościeliłam łóżko. Zwróciłam uwagę, że na moim telefonie była jedna nieodczytana wiadomość. Domyśliłam się, że to znów Sebastian się dobijał i od razu ją otworzyłam. To nie był Sebastian, a numer którego nie znałam. Już po pierwszych słowach wiedziałam, kto to i nie powiem, kiedy przeczytałam: “Jak się Pani dziś czuje? Mam nadzieję, że Pani ochłonęła i nie myśli o mnie jak o chamie bez serca i sumienia. Pozdrawiam, D.O. ” od razu się uśmiechnęłam. No tak, zapomniałam, że trochę mnie poniosło w komentowaniu jego zimnego podejścia do sytuacji. Nie odpisałam mu, choć sama nie wiedziałam dlaczego. Odłożyłam telefon na szafkę nocną, ale wciąż o nim myślałam. Polubiłam go, mimo trudnych początków.
Po prysznicu założyłam jasną sukienkę w czarne groszki i zeszłam na parter, gdzie już zaczynało pachnieć barszczem. Dziadek zerkał na mnie co chwilę, ale milczał. Ja też się nie odzywałam i nie miałam zamiaru. Złapałam z koszyka jabłko i gryząc je, poszłam wypuścić konie. Psy obskoczyły mnie i upomniały się o głaskanie i śniadanie. Zanim poszłam do stajni, nasypałam im karmę i nalałam do misek świeżą wodę. Kiedy one zajęte były posiłkiem, otworzyłam wrota stajni. Zapach, który na początku był dla mnie prawie nie do zniesienia, teraz mi już tak nie przeszkadzał. Nasypałam koniom trochę paszy z dodatkami, a sama poszłam otworzyć drugie drzwi. Przez chwilę patrzyłam na złote pole rzepaku i kiedy nastawała cisza, docierało do mnie brzęczenie pszczół. Prawdziwa muzyka dla uszu. Wzięłam głęboki wdech pachnącego rzepakiem powietrza i wróciłam do koni. Czekały już na mnie. Rubin pierwszy raz bez proszenia dał się przypiąć i powolnym krokiem wyszedł z boksu. Oczywiście nie obyło się bez buziaków z Galą. Obwąchiwali się kilka minut i słodko razem wyglądali. W końcu pociągnęłam lekko za pasek i wyprowadziłam go na łąkę. Kiedy Gala do niego dołączyła, zaczęła się gonitwa wzdłuż ogrodzenia i głośne parskanie. Uwielbiałam na nie patrzeć, na tę beztroskę i miłość do wolności. Zazdrościłam im i oparta o bramę nie przestawałam na nie patrzeć. Od widoków oderwał mnie podjeżdżający pod bramę samochód. Szybki ten obiad, pomyślałam, widząc ojca otwierającego bramę. Nie zauważyli mnie od razu. Zatrzymali się za moim samochodem i matka wyskoczyła z auta jak z procy. Zanim wbiegła do domu, zauważyła, że idę w ich stronę. Stanęła z rękami skrzyżowanymi przed sobą i przechyliła głowę. Oj nie zapowiadał się miły dzień.
–No proszę! – zawołała, gdy dzieliło nas może pięćdziesiąt metrów. – Nie łaska zadzwonić, że jesteś?
–A co by to zmieniło? – Pocałowałam mamę w policzek. – Cześć mamo.
–Może to, że wiedziałabym, że ukochana córka jest w Polsce?
–Mamuś, za stara jestem, żebym miała się z tego tłumaczyć.
–Oczywiście. – Machnęła rękami i poszła do domu. Ja zaraz za nią i po drodze przywitałam się z tatą.
Usiedliśmy do kawy i na początku rozmowa jakoś szła, ale kiedy matka trzeci raz zapytała dlaczego nie przyjechał Sebastian, nie wytrzymałam. Odsunęłam od siebie filiżankę i wygodnie usiadłam.
–Rozstaliśmy się – zakomunikowałam. – Dokładnie rzecz biorąc, to ja odeszłam.
–Co? – Mama aż się zakrztusiła. – Jak to odeszłaś? Co się nagle stało?
–No, nie takie znowu nagle – odrzekłam z ironią w głosie i lekko pokręciłam głową. – Zaczęło się, zanim ze sobą zamieszkaliśmy, tylko trochę późno się o tym dowiedziałam. Miał drugą rodzinę i dziecko. Nie chcę tego tłumaczyć
–Boże, córeczko! – Ze łzami w oczach się do mnie przysiadła i od razu mnie przytuliła. – Przykro mi, a wydawał się taki wartościowy. – To chyba mówiła do taty i dziadka, za to mnie dalej ściskała. – Co ty musiałaś bidulko przejść tam sama. – Pocałowała mnie w skroń. – No ale z drugiej strony czego się spodziewać? – Haha no tak, przystąpiła do drugiego punktu z listy, teraz to moja wina. – Charakter masz trudny, jesteś pyskata i pamiętliwa, on się po prostu bał przyznać! – Widziałam jak tatę nosi, ale wzrokiem dałam mu znać, żeby pozwolił jej się wygadać. – Dziwne, że tak długo z tobą wytrzymał, ja bym nie dała rady być z kimś, kto o wszystkim chce decydować. – No pewnie, że by nie chciała, bo sama taka jest.
–Mamo, nie rozgrzebujmy tematu, stało się i już.
–Ach, co ty mówisz? – Przesiadła się na swój fotel. – To ja cię tam posłałam, piłowałam o studia, o drugi kierunek, wydawało mi się, że tam znajdziesz szczęście, no przecież wahałaś się, a ja cię namówiłam na wyjazd. Gdyby nie ja… – Płynnie przeszła w trzeci punkt, teraz powinna zacząć zwalać winę na Sebastiana. – Tadeusz! Co ty nic nie mówisz? Ten człowiek skrzywdził twoją jedyną córkę, a ty tak siedzisz, jakbyś korzenie zapuścił!
–A co ja mam niby zrobić? – Tata spokojnie wziął do ręki ciastko. – Mleko się wylało, nie ma nad czym płakać i trzeba pomyśleć o przyszłości.
–O! – Dziadek mu przytaknął, co w kontrze do nastawienia mamuni, nie było specjalnie słuszne.
–No tak! Uwzięliście się? No przecież trzeba coś zrobić!
–Idźmy z krucjatą do Paryża – odburknęłam, udając śmiertelnie poważną. – Mamo! Nie ma tematu i nie chcę do tego wracać.
–Oczywiście – odezwał się tata. – Nie on jeden na świecie.
–O! – Znów przytaknął dziadek i doskonale wiedziałam, kogo on miał na myśli. Pokręciłam głową i odwróciłam głowę do okna. Przed bramą zatrzymał się nieznany mi samochód i lekko się podniosłam. – Darek?
–Nie – odezwałam się niezadowolona.
–To kto?
–Nie wiem. – Zmarszczyłam brwi i czekałam, czy ktoś wysiądzie. Na widok wysokiego rudzielca szeroko się uśmiechnęłam. – To ze schroniska.
–Oddajesz psy? – zwołał przejęty dziadek i aż zbladł.
–Żartujesz? – Zgromiłam go. – Gdzie ja bym takie cuda oddała? – Przechyliłam głowę i wyszłam z salonu. Miałam chwilę na odetchnięcie od tej gęstej atmosfery. Po drodze założyłam buty i wyszłam do czekającego przed bramą Kacpra. Psy go poznały i wszystkie przybiegły się przywitać. – A ja myślałam, że kontrole są ustalane! – Zawołałam, zanim podeszłam. – Hej.
–Hej. Uprzedzamy, że przyjedziemy, i pewnie gdybyś odbierała telefon, to być wiedziała, dzwonię od godziny.
–Nie zauważyłam. – Spojrzałam na niego przepraszająco i otworzyłam mu bramkę. – Zapraszam.
–Nie bój się, gdyby nikogo nie było, nie wszedłbym.
–Zawsze ktoś jest, dziadek mało wychodzi. No to słucham, co chcesz wiedzieć?
–Muszę sprawdzić warunki w jakich przebywają psy.
–Jasne. – Wskazałam ręką podwórko. – Mam pokazać wszystkie miejsca, w których śpią? Trochę ich będzie.
–To znaczy? – Kacper zmarszczył brwi.
–One wszędzie mają legowiska: w domu, w stajni, na podwórku. Zapraszam. – Kiwnęłam głową w stronę domu. Zaraz po wejściu do wiatrołapu, wskazałam trzy duże legowiska, zestaw misek oraz worki z karmą. Wiedziałam, że dla niego ważne też było, czym są karmione. Po wyjściu na podwórko psy przyszły się wygłaskać. Kacper niepostrzeżenie sprawdził stan ich skóry i sierści.
–Nie czaj się, wiem jakie macie wymogi – zaśmiałam się. – Sprawdzaj wszystko łącznie z uzębieniem, nie mam nic przeciwko.
–Sorry, niektórzy…
–Wiem.
–Na pierwszy rzut oka widać, że mają tu dobrze i że dbasz o nie, ale uwierz, widziałem wiele domów, gdzie na pozór wszystko było piękne.
–Domyślam się – ściszyłam głos, wspominając biednego łąkowego konia. – Jestem świadoma, do jakich domów psy trafiają i dobrze, że to sprawdzacie. Mają aktualne szczepienia jeszcze od was, ale w przyszłym tygodni zadzwonię do weterynarza, żeby przyjechał je obejrzeć, tak pro forma.
–Lepiej nie mogły trafić. – Uśmiechnął się w końcu.
–Ja również, są warte wszystkiego. – Pogłaskałam podstawiony łeb Kiry. – Nie przypuszczałam, że tak szybko się zaaklimatyzują, a one już prawie od pierwszego dnia były u siebie, no i spełniają swoją rolę, nikt nieproszony nie wchodzi.
–Cieszę się, że się dogadujecie – mówiąc to, spojrzał w dal. Odwróciłam się za nim i straciłam humor na widok idącej do nas mamy.
–Nie zaprosisz pana na kawę? – zapytała słodko.
–Pan jest w pracy.
–Och – pokręciła głową – ale chyba nie aż tak, żeby się kawy nie napić.
–Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale spieszę się. – Rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie.
–Szkoda. – Wzięła go pod rękę, co mnie rozbawiło. – Wie pan, córka przechodzi teraz gorszy czas… – Kacper obejrzał się dyskretnie na mnie. – Facet ją zostawił, dziewczyna jest w depresji…
–Mamo! – odezwałam się podniesionym głosem. – Nie jestem ani w depresji, ani w żałobie, nawet przygnębiona nie jestem! Poza tym to ja jego zostawiłam!
–Widzi pan, sam temat bardzo ją boli. – No ona ostro przeginała, na szczęście Kacper nie dał się w to wciągnąć.
–Jeszcze raz dziękuję, ale muszę już jechać, narzeczona na mnie czeka.
–Ma pan narzeczoną? – Matka nagle zmienił ton na bardziej zawiedziony. – No tak, taki przystojny chłopak, to nic dziwnego. No nic, może kiedy indziej. – W końcu go puściła.
–Też tak myślę, do widzenia. – Poszedł w stronę bramy, a ja poleciałam za nim.
–Bardzo cię przepraszam, nie wiem, co jej odwaliło – szepnęłam, żeby matka nie usłyszała.
–Nie ma sprawy – odpowiedział równie cicho. – Ale jak masz ochotę na kawę, to po wyjeździe mamy, chętnie.
–To zaproszę przy następnej kontroli. – Mrugnęłam okiem. – Jeszcze raz przepraszam.
–Nie ma za co, to było nawet miłe. – Uśmiechnął się szeroko i wsiadł do samochodu. Kiedy zniknął już za drzewami, wróciłam do domu.
Cały dzień słuchałam jak to muszę podjąć jakąś decyzję, jak to muszę ułożyć sobie życie, jak muszę się zebrać w sobie i się nie załamywać. Wszystko muszę, nie mogę, nie powinnam, ale muszę. Muszę, bo ona tak chciała. Nikomu nie przyszło do głowy zapytać, czego chcę, czego oczekuję i o czym marzę. Nikt nie zapytał, czy może mam już jakiś plan? Miałam, z tym że nie chciałam o nim nikomu mówić, bo w pięć minut matka by mnie storpedowała. Słuchałam cierpliwie, bo i tak mieli dziś wyjechać, kłótnie nie były mi do niczego potrzebne. Przewracałam oczami, kiedy matka snuła plany na moją przyszłość, szukała mi pracy i faceta.
–A ten… – urwała i wskazała palcem okno.
–Kacper – odezwałam się.
–Bardzo miły chłopak, nie mógłby…
–Nie mógłby.
–A ten Darek, czy jak mu tam?
Podniosłam wzrok na dziadka i po oczach poznałam, że był łaskaw powiedzieć im wszystko łącznie z tym, co się jeszcze nie wydarzyło.
–Ani Kacper, ani Darek, Marek, Krzysiek, Roman, Józef, Tomasz, Michał, Wojciech, Jan, Zygmunt i Władek również nie! Nie! – Wstałam, mimo że na stole stał już obiad. – Nie, nie będę się z nikim wiązać, nie róbcie tego za mnie. Dziadku, chciałbyś, żebym tak ciebie swatała? – Wbiłam w niego wzrok. Milczał, wiedziałam, że zrozumiał. – No właśnie. Zostawcie mnie w spokoju.
Wybiegłam i usłyszałam za sobą kroki taty. Oczywiście dziadek go zatrzymał, znał mnie i wiedział, że teraz muszę być sama. Oparłam się dłońmi o parapet w swoim pokoju i patrzyłam na pasące się konie. Na wsi kobieta bez męża niewiele znaczyła, ale nie zamierzałam poświęcać swojego życia dla ich przyzwyczajeń. Może właśnie miałam być tą pierwszą, która zawojuje świat jako singielka? To mogło się udać. Musiało się udać.
Na rodzinny obiad zeszłam po kilku minutach. Nie odezwałam się do nikogo i nalałam sobie barszczu. Był pyszny, a uszka wręcz obłędne.
–Przepraszam was, ale nie życzę sobie takich komentarzy. Jestem dorosła, sama o sobie stanowię i wiem, co dla mnie jest dobre. Wiem, że mnie kochacie i chcecie dla mnie jak najlepszej przyszłości, ale układanie jej według swoich niespełnionych marzeń będzie dla mnie katorgą, a nie życiem. Czy jasno się wyraziłam? – Dopiero teraz podniosłam wzrok i kolejno patrzyłam każdemu w oczy. – Nie róbcie ze mnie nieporadnej dziewuszki, za którą trzeba myśleć. Umiem to sama zrobić.
–Oczywiście – odezwała się matka. – Chcieliśmy tylko…
–Mamo, wiem, co chcieliście, z tym że ja tego nie chcę. Jeśli tego nie rozumiesz to trudno.
–Rozumiem, oczywiście że rozumiem, ale nie rozumiem, skąd ten ton, chcieliśmy dobrze.
–Dobrymi chęciami, to wiesz co wybrukowane? – Podniosłam na nią pytające spojrzenie. – Pyszny barszcz dziadku. – W odpowiedzi uśmiechnął się do mnie i kiwnął głową.
Na kawę przenieśliśmy się przed dom. Mama odpuściła komentarze na temat mojego staropanieństwa, ale wszystko sprowadzała do wzdychania nad losem niewykorzystanych możliwości tutaj. Nie wiem, skoro tak bardzo podobało jej się życie tutaj, to czemu sama zwiała do miasta? O to nie zamierzałam jej pytać. Po prostu czekałam na koniec tej, jakże uroczej wizyty. Niestety nie zapowiadało się na szybki wyjazd rodzicieli. Ojciec co chwilę przypominał, że już późno się robi, ale matka przeciągała, ile tylko mogla. Dopiero kiedy ja przeprosiłam ich, tłumacząc że muszę sprowadzić konie i nakarmić całe towarzystwo, matka przewróciła oczami i wstała. Pożegnanie było zdecydowanie szybsze i nie obyło się bez wskazówek na życie. Po zamknięciu bramy poszłam w stronę łąki, oczywiście w towarzystwie psów, które nie odstępowały mnie na krok. Ganiały się i szczekały, i gołym okiem widać było, że było im dobrze.
–Rubin! – zawołałam, ale miał mnie gdzieś. Kłusował przy ogrodzeniu i gdy tylko się do mnie zbliżał, to przyspieszał. Zwyczajnie się ze mna drażnił, ale nie przeszkadzało mi to. Czekałam i wpatrywałam się w jego połyskującą w zachodzącym słońcu sierść i bujną grzywę, rozwiewaną wiatrem. Kiedy dołączyła do niego Gala, widok stał się jeszcze piękniejszy. Wdrapałam się na drewniane ogrodzenie i wygodnie na nim usiadłam. Konie zrobiły jeszcze kilka szybkich rund i w końcu oba zwolniły i głośno parskając, podeszły bliżej bramy. – Już? – zapytałam i zeskoczyłam. Pierwszy raz odważyłam się wziąć do stajni oba naraz. Denerwowałam się, czy nie będą próbowały się wyrywać, ale szły spokojnie całą drogę i nawet nie bardzo ruszały głowami. Co prawda przy każdym krzaczku się zatrzymywały i skubały zielone listki, ale to było nawet fajne.
Kiedy udało mi się je zagonić do boksów, każdy dostał świeżą wodę i kolację. Podrzuciłam im trochę słomy, pozamykałam drzwi i poszłam w końcu do domu. Dziadek siedział na ganku z kieliszkiem nalewki, ale nie odezwał się na mój widok. Przyniosłam z kuchni kieliszek dla siebie i przysiadłam się do karafki.
–No powiedz. – Wiedziałam, że coś go gnębiło. – Przepraszam za swoje zachowanie, nie wytrzymałam tej gadki. Zresztą opowiadanie matce o mojej znajomości z Darkiem też mogłeś sobie odpuścić. To było bardzo nie fair.
–Wiem, przepraszam – odezwał się wreszcie. – Wiesz, że Bożenie niewiele wystarczy, żeby odpowiedzieć sobie historię. Spytała, kim jest Darek, powiedziałem, że kowalem, a kiedy zapytała o jego stan cywilny, to już sama skleciła histroię.
–Teraz to już wszystko jedno.
–Nie gniewaj się.
–Na ciebie? – zaśmiałam się i dolałam nam wiśniówki. – Nigdy w życiu. Po prostu to gderanie strasznie mnie irytuje, bo to niczyj interes. Nikt nie lubi takiego wtrącania się, a ja mam wystarczająco dużo lat i sama chcę o siebie zadbać.
–Słusznie, przepraszam, więcej o nim nie wspomnę. – Wypił łyk nalewki. – Powiem ci tylko jedno, znam Darka od urodzenia, patrzyłem jak dorastał, jak się żenił i jak stracił Mariolę. Uwierz mi, on widzi w tobie kogoś wyjątkowego i bardzo się zmienił, odkąd tu jesteś, masz na niego ogromny, zbawienny wpływ. Może dla was obojga to szansa?
–Nie. – Pokręciłam głową. – To fajny i dobry facet, ale nie dla mnie, a ja nie dla niego. Dobranoc. – Zostawiłam dziadka i poszłam na górę.
Przygotowałam sobie piżamę na przebranie i znów zeszłam na dół. Dziadek wciąż siedział przed domem. Chwilę mu się przyglądałam, po czym poszłam do łazienki. Tym razem mój prysznic trwał o wiele dłużej niż zazwyczaj. Nie byłam aż tak brudna, a raczej chciałam zmyć z siebie emocje. Oparłam czoło o zimną ścianę i z przyjemnością zamknęłam oczy. Strumienie wody masowały spięte mięśnie karku oraz pleców, odprężając mnie i uspokajając. Myślałam nad sobą, nad moja rolą tutaj. Nie chciałam zostawiać dziadka samego, długo był sam, lecz ja nie byłam pewna, cz zostając, zakopując się na odludziu będę szczęśliwa. A co jeśli nigdy i nigdzie już nie będę? Jeśli Paryż z Sebastianem byli moim szczęściem, i ja to wszystko już na zawsze straciłam? Co jeśli już nigdy nie doświadczę prawdziwej radości i zadowolenia z siebie samej, z moich decyzji? Miałam żyć tak między młotem a kowadłem, nie wiedząc, co sprawi mi większy ból. Zawsze uważałam, że każdy układa swoje życie jak chce i lubi, że los tu nie decyduje, a to jednak bzdura. Może i nie decyduje, ale losowe zdarzenia wystarczająco nadwyrężają naszą psychikę, nasze poglądy i uczucia, co wpływa na resztę naszych dni i wyborów. Przestajemy w końcu dążyć do tego, o czym marzyliśmy, a zaczynamy robić to, co nas już nie zaboli, co nas nie zawiedzie. Łatwiej schować się przed ciosem, niż przeć przed siebie i obrywać z każdej strony. Może to już starość? Może minął już mój czas, kiedy nie zwracając uwagi na rany wojenne, przedzierałam się do upragnionych celów. Teraz wolę poczekać aż zajdzie słońce i będę mogła spokojnie pójść spać, wiedząc, że czy jutro nadejdzie, czy nie, to ja się przynajmniej wygodnie wyśpię.
CZYTASZ
Między młotem a kowadłem [Zakończona]
ChickLitTym razem czekają nas kurpiowskie krajobrazy, nie jedno, a dwa złamane serca, energiczna dziewczyna, która nie umie usiedzieć w miejscu, spokojny pan, który stroni od ludzi i najchętniej zaszyłby się w domu na najbliższe lata, oraz dziadek, który sn...