rozdział drugi.

74 12 1
                                    







this movement










               Zatłoczone miejsca były zwykle doskonałym źródłem obserwacji zachowań ludzkich. Każdy człowiek charakteryzował się czymś innym, podobnie do kropel deszczu – miał w sobie coś, co sprawiało, że był wyjątkowym istnieniem. Nawet najbardziej podobne jednostki, jeśli w ogóle można stopniować podobieństwo, były wobec siebie odmienne. Liczyły się bowiem szczegóły, niewielkie kropki w morzu jednakowości. Jedni uśmiechali się tak, jak śmiały się postaci w kreskówkach, drudzy przypominali głównych bohaterów książek, filmów. Ludzkie stworzenia były scenarzystami, reżyserami i aktorami w swojej własnej opowieści, co wyróżniało je na bezbarwnym tle świata.

Han Jisung uniósł kąciki ust na tę myśl. Uwielbiał obserować, kochał analizować i spoglądać, zmieniając co chwila perspektywy. Żył we własnej kolorowej bańce, która urozmaicała mu dni.

— Pierwszy raz zrozumiałem, co mówiono na matematyce. Nie wiem, czy mam się cieszyć z faktu, że dzięki jasnowłosemu Lee poznałem język wariatów. – Hyunjin wywrócił ciemnymi oczyma, ściskając mocniej tacę pełną bułeczek ze słodką konfiturą. Gdy tylko pojawiały się na szkolnej stołówce, chłopak materializował się momentalnie na samym początku długiej kolejki. – Seungmin i Chan potrafią dobrze tłumaczyć – dodał, przytakując sam sobie.

Jisung spojrzał na niego z rozbawieniem.

— Yongbok jednak jest w tym lepszy, no nie? – zapytał. Z szczególną uwagą zajął wolną ławkę, po czym ułożył swoją tacę na blacie stolika. Delikatnie zdjął z niej dwie porcje zupy i butelki z wodą.

Szatyn pokręcił głową z politowaniem, ale nie zaprzeczył tak, jak miał to w zwyczaju. Puścił uwagę, mimo uszu, wspominając skrycie jasnowłosego chłopca. Bo przecież nie mógł o tym powiedzieć głośno, prawda? Usiadł naprzeciw przyjaciela, a następnie chwycił łapczywie za ciepłą bułeczkę, o której marzył dniami i nocami. Wpakował ją do ust, uśmiechając się między jednym ruchem żuchwy a drugim. Na jego zwykle blade policzki wpłynął rumieniec.

— Nie zadław się. – Han parsknął podsuwając mu termos z herbatą, który zwykle nosił ze sobą. Przyzwyczaił się do tego, ponieważ Hwang tak samo, jak nadziewane bułeczki, uwielbiał herbatę pani Han, a Jisung był wspaniałomyślnym towarzyszem – Polecałbym zwolnić, bo gdy zobaczysz, kto kica w naszą stronę, wszystko wyplujesz albo, gorzej, udusisz się – zagaił, zerkając ponad związane włosy Hyunjina.

Blondyn, którego usta rozciągały się od ucha do ucha, zmierzał tanecznym krokiem wprost na zielony stolik okupowany przez Hana i Hwanga. Ciągnął za sobą czterech chłopców, których miny wyrażały, co najmniej!, dezaprobatę oraz szczerą wesołość. Seo Changbin poruszał ramionami tak, jakby trenował jakąś choreografię, Bang Chan niósł tacę z jedzeniem, które składało się z marnych miseczek ryżu z sosem, Kim Seungmin powstrzymywał się od komentarza cisnącego się na jego język, Lee Minho natomiast dzierżył dzielnie butelki z lśniącą wodą. Dotarłszy do celu, Yongbok opadł na wolne miejsce przy Hyunjinie, ciesząc się, niby dziecko, które dostało prezent bez okazji. Zdawało się, że nawet jego piegi były entuzjastycznie nastawione.

— Dawno się nie widzieliśmy – oznajmił, wpatrując się w Hwanga, jak w obrazek.

— Zaledwie dwie godziny – odrzekł mu tamten.

— To zdecydowanie za długo. – Jasnowłosy westchnął, chwytając za leżącą przed szatynem bułeczkę. – Przez ciebie prawie wcale nie miałem okazji ich spróbować, zawsze je okupujesz – poinformował, kręcąc głową. Ugryzł sporą jej część, przełknął, a jego oczy zaświeciły się. – Są niesamowite...

❝ he was my first love ❞ ; minsungWhere stories live. Discover now