Na wizytę w Northouse umówili się następnego dnia. Meggie szła tam bez oporów i Gilbert odniósł wrażenie, że dziewczyna zobojętniała całkowicie na to, co działo się wokół niej. Przed spotkaniem Gilbert nie spał całą noc. Nie wiedział, że i Meggie nie spała. Przyszedł na Castle Road wczesnym popołudniem. Do posiadłości Northouse szli w milczeniu, dopiero kiedy znaleźli się na żwirowanej alejce prowadzącej do rezydencji, Gilbert ujął dłoń dziewczyny i powiedział cicho:
– Nie obawiaj się, jestem przy tobie.
A potem Meggie na własne oczy zobaczyła ten ogromny, wspaniały dom, pałac prawie. Kiedy Gilbert wprowadził ją do wnętrza, bogactwo tego miejsca przytłaczało tak, iż poczuła się dziwnie zawstydzona.
„Mój Boże, toż królewicz prawdziwy z tego Gilberta, a ja? Jak kuchta jaka najgorsza – pomyślała. – Nie, to nie może się nigdy ziścić."
– Niech Joseph będzie tak uprzejmy i poprosi moją mamę do gabinetu ojca – zwrócił się Gilbert do lokaja. – Dziękuję Josephowi.
Wprowadził ją do gabinetu, gdzie wśród półek zastawionych książkami, niezliczoną ich ilością, stało potężnych rozmiarów biurko z czarnego drewna. Za biurkiem siedział przysadzisty mężczyzna, łysiejący, o nieco podstarzałej twarzy. Meggie domyśliła się, że to ojciec Gilberta, sam burmistrz Filadelfii we własnej osobie.
– Ojcze – odezwał się Gilbert i odetchnął głęboko. – To jest panna Margaret Anderson.
Gordon Ashley zaledwie przez ułamek sekundy zatrzymał spojrzenie na Meggie, a potem odezwał się do syna:
– Nazwisko Anderson nie jest mi znane, a sądząc z aparycji... Czy mógłbyś wyjaśnić, co ta osóbka robi w moim domu?
Ale nim Gilbert zdążył odpowiedzieć, w drzwiach pojawiła się Rhoda Ashley.
– Gilbercie, na litość Boską, kogóż tu przyprowadziłeś? – zaatakowała od razu.
– Mamo, pozwól, że przedstawię. To Margaret Anderson.
– A cóż to za parweniuszkę mi przedstawiasz, synu? – w głosie lady Ashley usłyszeli ironię.
– Mamo – powiedział i spojrzał na ojca. – Ojcze, kocham Margaret i zamierzam ją poślubić. Jeśli, rzecz jasna, zechce zostać moją żoną.
Brwi Rhody Ashley uniosły się wysoko w niemym zdumieniu.
– Czy się przesłyszałem, Gilbercie – odezwał się Gordon po krótkiej chwili oszołomienia.
– Chciałabym stąd wyjść – szepnęła Meggie.
– Nie przesłyszałeś się, ojcze. Mam zamiar poprosić Margaret o rękę.
– Chyba masz źle w głowie! – Lady Ashley w końcu odzyskała głos. – Czyżbyś zapomniał, kogo masz poślubić? Śliczna Elizabeth ma zostać twoją żoną i to wkrótce.
– Nie poślubię Elizabeth Prescott – powiedział Gilbert spokojnie.
– Jeśli sprzeciwisz się naszej woli, wydziedziczę cię! – wysyczał Gordon Ashley.
– Nie dbam o to, ojcze. Nie zależy mi na majątku, lecz na Margaret.
– Poślubisz Liz, bo tak zdecydowaliśmy – zabrzmiał głos Rhody, ale kobieta pozostała doskonale opanowana. – I nie waż się sprzeciwiać naszej woli!
– Do zawarcia małżeństwa z panną Prescott potrzebna jest także moja zgoda. A ja jej nie wyrażam!
– Dobrze więc – powiedział Gordon Ashley i podniósł się z miejsca. – Zanim powiem to, co mam do powiedzenia, chcę, żebyś zdał sobie sprawę, że to ty sam zmusiłeś mnie do tego. A zatem posłuchaj, postawię sprawę jasno. Jestem burmistrzem tego miasta i jak ci zapewne wiadomo, wiele w związku z tym jestem władny zdziałać. Mogę bez trudu sprawić, żeby rodzina tej pannicy znalazła się na bruku. No cóż, mój drogi, los tych... jak im tam...? Andersonów? Jest teraz w twoich rękach.

CZYTASZ
Ziemia nadziei
General FictionWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...