ROZDZIAŁ TRZECI cz. 9

87 18 251
                                    

           Margaret zapukała do stróżówki huty Union Ferry i weszła do środka z małym pakuneczkiem.

     – Dzień dobry, panie Potter – powiedziała.

      Wyglądała na smutną i przygaszoną, co nie mogło ujść uwadze czujnego portiera. Stary Potter z ciężkim sercem patrzył na jej smutek, bo darzył dziewczynę ogromną sympatią.

     – Dzień dobry, Meggie. A cóż to za powód, że śliczna dzieweczka smutna taka ostatnimi czasy?

     – Och, panie Potter, czyż życie nie dość powodów do takiego smutku dostarcza? A czasami przytłoczy coś człowieka tak, że i podnieść się nie sposób spod takiego ciężaru.

     – Chętnie ulżyłbym twej doli, aniołeczku, gdybym tylko mógł to uczynić – powiedział zafrasowany.

     – Dla ojca, kolacja skromna – powiedziała Meggie i podała paczuszkę.

     – Dopilnuję, by dostał. Tym jednym przynajmniej swej ślicznej główki zaprzątać sobie nie potrzebujesz.

      – Dziękuję, panie Potter. Do widzenia.

     Ukłoniła się i wyszła ze służbówki. W zamyśleniu zmierzała na Castle Road. Nie zapomniała o Gilbercie. Choć minęło tak wiele dni od ostatniego spotkania, ciągle nie mogła zapomnieć.

     – Ślub burmistrzowego syna! – usłyszała czyjś krzyk. – Panna Prescott szczęśliwą wybranką Gilberta Ashley!

     Zamarła i wpatrzyła się w chłopaka biegnącego chodnikiem z naręczem gazet. Wymachiwał jednym z dzienników i wykrzykiwał najważniejsze wieści, o których zainteresowani mogli szczegółowo przeczytać po nabyciu dziennika.

     „Ślub – zakołatało w głowie. – Ślub Gilberta..."

     – Kiedy ten ślub? – zdołała wydusić z siebie, gdy zatrzymała chłopaka sprzedającego gazety. – Wiesz kiedy?

     – A jutro – odparł i obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. – W Pierwszym Prezbiteriańskim. Wybiera się panienka może? – rzucił jeszcze ironicznie i pobiegł dalej.

     Oczy Margaret zaszły nagle dziwną mgłą. Zaczęła biec do domu, żeby tam w czterech ścianach razem ze łzami wyrzucić z siebie całą gorycz i ból.

*

     Zdyszany i półprzytomny ze zmęczenia dopadł drzwi małego domku przy Castle Road. Załomotał gwałtownie, nie zważając, że powinien zapukać, a nie dobijać się w tak natarczywy i niegrzeczny sposób. Po chwili drzwi otworzyła niemłoda kobieta o zmęczonym wyrazie twarzy i zapuchniętych, zaczerwienionych oczach.

     – Meggie... – wyszeptał Gilbert, dysząc ciężko. Z trudem łapał powietrze. – Czy Meggie jest w domu?

      Kobieta skinęła głową. Przez chwilę przyglądała się twarzy Gilberta, a potem powiedziała coś, czego nie zrozumiał, a co zmroziło na chwilę serce.

     – Proszę wejść. Ona jeszcze żyje.

     Oniemiały po słowach, których znaczenie nie całkiem do niego dotarło, wszedł za kobietą do środka. Zobaczył, że przy stole z twarzą ukrytą w dłoniach siedzi jakiś mężczyzna, nieco dalej stał niski, starszy człowiek z czarnym kuferkiem w dłoni. Na łóżku leżała Meg.

     – Panicz Ashley – zakomunikowała kobieta beznamiętnym głosem, a człowiek z kuferkiem zerknął w stronę chłopaka z zaciekawieniem.

     Zesztywniały z przerażenia Gilbert podszedł do łóżka i uklęknął obok.

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz