Margaret zapukała do stróżówki huty Union Ferry i weszła do środka z małym pakuneczkiem.
– Dzień dobry, panie Potter – powiedziała.
Wyglądała na smutną i przygaszoną, co nie mogło ujść uwadze czujnego portiera. Stary Potter z ciężkim sercem patrzył na jej smutek, bo darzył dziewczynę ogromną sympatią.
– Dzień dobry, Meggie. A cóż to za powód, że śliczna dzieweczka smutna taka ostatnimi czasy?
– Och, panie Potter, czyż życie nie dość powodów do takiego smutku dostarcza? A czasami przytłoczy coś człowieka tak, że i podnieść się nie sposób spod takiego ciężaru.
– Chętnie ulżyłbym twej doli, aniołeczku, gdybym tylko mógł to uczynić – powiedział zafrasowany.
– Dla ojca, kolacja skromna – powiedziała Meggie i podała paczuszkę.
– Dopilnuję, by dostał. Tym jednym przynajmniej swej ślicznej główki zaprzątać sobie nie potrzebujesz.
– Dziękuję, panie Potter. Do widzenia.
Ukłoniła się i wyszła ze służbówki. W zamyśleniu zmierzała na Castle Road. Nie zapomniała o Gilbercie. Choć minęło tak wiele dni od ostatniego spotkania, ciągle nie mogła zapomnieć.
– Ślub burmistrzowego syna! – usłyszała czyjś krzyk. – Panna Prescott szczęśliwą wybranką Gilberta Ashley!
Zamarła i wpatrzyła się w chłopaka biegnącego chodnikiem z naręczem gazet. Wymachiwał jednym z dzienników i wykrzykiwał najważniejsze wieści, o których zainteresowani mogli szczegółowo przeczytać po nabyciu dziennika.
„Ślub – zakołatało w głowie. – Ślub Gilberta..."
– Kiedy ten ślub? – zdołała wydusić z siebie, gdy zatrzymała chłopaka sprzedającego gazety. – Wiesz kiedy?
– A jutro – odparł i obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. – W Pierwszym Prezbiteriańskim. Wybiera się panienka może? – rzucił jeszcze ironicznie i pobiegł dalej.
Oczy Margaret zaszły nagle dziwną mgłą. Zaczęła biec do domu, żeby tam w czterech ścianach razem ze łzami wyrzucić z siebie całą gorycz i ból.
*
Zdyszany i półprzytomny ze zmęczenia dopadł drzwi małego domku przy Castle Road. Załomotał gwałtownie, nie zważając, że powinien zapukać, a nie dobijać się w tak natarczywy i niegrzeczny sposób. Po chwili drzwi otworzyła niemłoda kobieta o zmęczonym wyrazie twarzy i zapuchniętych, zaczerwienionych oczach.
– Meggie... – wyszeptał Gilbert, dysząc ciężko. Z trudem łapał powietrze. – Czy Meggie jest w domu?
Kobieta skinęła głową. Przez chwilę przyglądała się twarzy Gilberta, a potem powiedziała coś, czego nie zrozumiał, a co zmroziło na chwilę serce.
– Proszę wejść. Ona jeszcze żyje.
Oniemiały po słowach, których znaczenie nie całkiem do niego dotarło, wszedł za kobietą do środka. Zobaczył, że przy stole z twarzą ukrytą w dłoniach siedzi jakiś mężczyzna, nieco dalej stał niski, starszy człowiek z czarnym kuferkiem w dłoni. Na łóżku leżała Meg.
– Panicz Ashley – zakomunikowała kobieta beznamiętnym głosem, a człowiek z kuferkiem zerknął w stronę chłopaka z zaciekawieniem.
Zesztywniały z przerażenia Gilbert podszedł do łóżka i uklęknął obok.

CZYTASZ
Ziemia nadziei
General FictionWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...