Rozdział 14.

124 7 6
                                    

Kiedy obudziłam się następnego dnia, zegarek wiszący na ścianie tuż nad drzwiami wskazywał 10.30, a błękitne niebo oznaczało, że jest poranek. Nim zdążyłam choćby kiwnąć palcem, koło mojego łóżka pojawił się Bruce.

- Jak się czujesz? – zapytał.

- Jakby potrąciła mnie ciężarówka, a potem zdeptało stado łosi – powiedziałam lekko się uśmiechając, co wywoływało ból na mojej twarzy.

- Jeśli chodzi o łosie, to Wilsona tam nie było – zaśmiał się. – Ale twoje wyniki są w normie. Pęknięta kostka właściwie już się zrosła, jednak będziesz odczuwać dyskomfort przez kilka tygodni. Miałaś też złamane dwa żebra. No i sponiewieraną twarz. Siniaki i obicia mięśni niestety tak szybko nie zejdą, ale dzięki opracowanej technologii przeze mnie i przez Starka, przyspieszyliśmy proces gojenia się i zrastania kości – wyjaśnił zafascynowany efektami, jakie dawała terapia.

- Dziękuję Ci, Bruce. Jesteś niesamowity – powiedziałam. – Jaki dzisiaj dzień? I czy mogę już zdjąć ten kołnierz?

- Jest czwartek. Myślę, że tak. Kręgi szyjne nie zostały uszkodzone, jednak wolałem cię zabezpieczyć.

Z trudem uniosłam ręce, które wydawały się być ciężkie niczym stal, i odpięłam kołnierz. Poruszałam powoli szyją, jednak faktycznie akurat tutaj nic nie bolało.

- Jak źle wygląda moja twarz? – zapytałam.

- W skali od 1 do 10? Jakieś 2/10, ale niedługo będzie lepiej – uśmiechnął się pocieszająco.

- Wolałabym nie straszyć ludzi na własnym przyjęciu urodzinowym.

- Natasha i Wanda na pewno mają swoje sposoby, żeby to ukryć, a jeśli nie, to Wanda wszystkich zaczaruje, żeby myśleli, że wyglądasz normalnie – dodał imitując poruszanie palców jak to robiła Maximoff.

- Całkiem dobry pomysł – zaśmiałam się.

- Pobiorę twoją krew i w sumie możesz się zbierać. Tylko się nie przemęczaj. Przez najbliższe dni zero treningów – pouczył mnie wbijając igłę w żyłę na przedramieniu.

Pokiwałam głową i gdy tylko Bruce skończył pobierać próbkę mojej krwi, natychmiast usiadłam. Zakręciło mi się w głowie, więc zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych wdechów.

- Pomóc ci wrócić do pokoju? – zaoferował Banner cały czas czuwając przy mnie.

- Ja jej pomogę – usłyszałam w drzwiach znajomy głos.

Odwróciłam natychmiast głowę w tamtą stronę i zobaczyłam Bucky'ego. Opierał się o framugę z założonymi rękoma ubrany w zwykły czarny dres i koszulkę, która opinała się na jego klatce i barkach. Spojrzałam na siebie, gdyż nadal byłam w uwalonym i podartym stroju bojowym. W dodatku cuchnęłam. Skrzywiłam się.

- Dam radę – odparłam i podpierając się o łóżko spróbowałam wstać.

Prawa stopa bolała, ale już miałam w głowie plan treningowy, żeby ją rozruszać. Zrobiłam kilka kroków kuśtykając, co spowodowało pełne dezaprobaty spojrzenia obu panów.

- Nie przemęczaj się, Lila – upomniał mnie Bruce i zniknął za drzwiami prowadzącymi do jego gabinetu.

- Dobra, dość tego – pokręcił głową Barnes podchodząc do mnie. Chwycił mnie pod kolanami i plecami bez problemu unosząc do góry.

- Ej no – oburzyłam się chociaż lodowaty dotyk na moich plecach był kojący.

- Wiem, że jesteś twarda i silna, ale tym razem odpuść sobie – powiedział spoglądając mi w oczy, po czym ruszył korytarzem w stronę windy. – Lila – zaczął nie patrząc na mnie, gdy winda kierowała się na piętro z naszymi pokojami.

Backstage StoryDonde viven las historias. Descúbrelo ahora