rozdział 23

339 14 7
                                    

Winston
Dzisiaj miałem walkę. Szczerze mówiąc, bardziej, niż ta pierdoloną walka obawiałem się tego, że z Harper nie było kontaktu. Obawiałem się tego, że ktoś ją porwał, a ja nie mogłem jej namierzyć. Próbowałem. Miała wyłączony telefon, a ostatnie logowanie było na drodze prowadzącej na obrzeża Rzymu.

Dzisiaj walka, a po walce muszę przeszukać całe pierdolone Włochy, byleby znaleźć moja małą kryminalistkę.

Tak naprawdę nigdy jej nie powiedziałem, że ją lubię i że się w niej zakochałem. Tak to uczucie definitywnie można nazwać zakochaniem.

W zasadzie bardzo dziwnie brzmi to w mojej głowie. Zakochałem się.

Tak naprawdę nie wiedziałem, czego miałeś się spodziewać. Często na takich walkach wchodzi gra nieczysta. Też się na taką przygotowałem. Spakowałem swój ulubiony pistolet oraz nóż. W razie czego trzeba mieć przy sobie.

Ostatnio trochę  mniej zabijałem, więc walka to idealny sposób na zarobek.

Dochodziła prawie północ, więc pojechałem moim Ducati na miejsce. Walkę miałem o pierwszej, ale trzeba się zaklimatizować w szatni i takie tam przed walką.

Taki rytuał. Zawsze przed walką trzeba być godzinę wcześniej, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Owijki, rękawice ochraniacz na szczękę wszystko było na swoim miejscu.

Za moment była pierwsza. Cała arenę wypełnili już ludzie. Klatka była, taka jak zawsze.

Mała, ciasna i splamiona krwią. Przypominała moją duszę. Czekałem i obserwowałem ludzi, aż do klatki wszedł organizator i zapowiedział walkę wieczoru. Moją walkę.

– dzisiejszymi zawodnikami są fucco i tempasta, tych dwóch ściągało się na torze z małą przewaga czasu wygrał fucco, czy teraz również wygra? Ale to nie koniec na dzisiaj po walce śmierci do klatki wejdę ja. – ludzie byli zszokowani jak to powiedział.

Wyglądał na ćpuna, więc ja też byłem w niemałym szoku. – jedna z moich dziewczyn zachciała zawalczyć ale bez zbędnego przedłużania – zrobił przerwę. – na ring zapraszam Fucho i Tempasta.

Wtedy zaczął się mały stres. Wchodziłem na ring po paru latach przerwy. Tempasta był wysportowany, ale miał taki typowy piwny brzuszek. Mały, bo mały, ale był. Ja za to miałem sześciopak i byłem bardziej napakowany, więc będzie łatwo.

Gdy staliśmy tak w narożnikach i patrzyliśmy na siebie dostrzegłem w jego oczach strach. W końcu, jaki głupiec by się nie bał. Wyzwał mnie na walkę śmierci, która przegra. Zmierzyłem i gniotłem go wzrokiem, a wtedy ten prowadzący dodał

– Dwie rundy po pięć minut. Niech walka śmierci się zacznie. – krzyknął a ludzie zaczęli wiwatować.

Usłyszałem dźwięk dzwonka. Była to oznaka startu. Nie zamierzałem się z nim bawić. Przyszedłem tutaj tylko zrobić swoje. Zabić.

Bał się mnie. Uciekał po całym ringu, ale i tak go dopadłem. Pierwszy cios wyprowadzony w brzuch. Dokładniej w okolice trzustki. Zgiął się w pół, ale próbował oddać cios.

Skutecznie, ale nie boleśnie. Dostałem w ramie. Kolejny cios z mojej strony poleciał na jego tętnice. Uderzyłem w szyje. Było to ryzykowne szybkim ukończeniem walki, ale cóż. Życie.

Długo nie musiałem się męczyć. Mój przeciwnik poddał się już w pierwszej rundzie. Wiedziałem, że tak będzie. Ja wyszedłem bez szwanku.

Poddał to w sumie źle powiedziane. On już skonał. Nasza walka skończyła się tak, że siedziałem na nim i obijałem mu twarz, a gdy wykonał ostatnie tchnienie szepnąłem do niego
– i co warty był ten rewanż tempasta? Nikt nie zadziera z Re della morte.- dodałem szeptem.

W zasadzie zastanawiałem się co oni robią z ciałami? Tyle walk śmierci, ile zostało stoczonych w tej klatce jest nieliczona, ale mniejsza z tym. Wygrałem.

Wróciłem do swojej szatni. Postanowiłam poczekać na walkę tego ćpuna. Miałem szukać Harper, a z obitymi palcami i tak nic nie zrobię.

Długo czekać nie musiałem. Ochrona pracująca w tym miejscu szybko sprzątnęła ciało i przyszedł czas na kolejną walkę.

Moje oczy prawie wyszły mi z orbit, kiedy zobaczyłem w klatce, jeszcze splamionej krwią urocza drobną blondynkę. Moją blondynkę.

Z mojej szatni miałem idealny podgląd na lewy narożnik, w którym stała Harper. Była ubrana normalnie. Tak szczerze kamień z serca mi spadł, że nie wyglądała jak kobieta lekkich obyczajów. Nie pozwoliłbym, żeby moja mała kryminalistka wyglądała jak dziwka.

Stała taka wystraszona w tej klatce. Jednak nie bałem się o nią. Ona była silna. Jej wola walki była większa niżeli ten ćpun, z którym walczyła pomyślał.

– kryminalistko – powiedziałem, chociaż wątpiłem, że przez krzyczący tłum. Jednak usłyszała. Odwróciła się do mnie.

W jej oczach mało co mogłem wyczytać. W zasadzie nic nie wyczytałem, ale powiedziała bezgłośnie

– nic się nie martw wszystko mam pod kontrolą. – przynajmniej tak wyczytałem z jej ruchu warg.

Ta kobieta była niemożliwa. Walka się zaczęła. Harper wyprowadzała takie ciosy, że byłem w szoku. Muszę przyznać prawego sierpowego miała mocnego.

maybe kill she Where stories live. Discover now