Prolog

1.6K 115 20
                                    

Emily

Drogi pamiętniku,
minęło tak wiele dni, tygodni, miesięcy a ja za każdym razem szczypię się, by mieć pewność, że to nie był sen. Że byłam tutaj, żyłam. Że miałam obok siebie Antonia, rodziców, Bellę oraz Flavia. I że za kilka tygodni miałam zostać matką.
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Dr. Brown podając nowy lek, chciał podnieść mnie na duchu i z wielką radością oraz swoim wybitnym poczuciem humoru, wyznał mi, że zostanę matką. Nie chciałam mu uwierzyć, bo wyrok, który usłyszałam kilka miesięcy temu był dla mnie jasny. Jednakże kiedy na pierwszym USG usłyszałam razem z Antoniem bicie serca tej kruszynki... tego nie byłam w stanie opisać słowami. Radość, szczęście, a zarazem obawa sprawiły, że zapragnęłam walczyć z chorobą. Wygrałam. Drugi raz pokonałam białaczkę. Nigdy nie czułam się silniejsza, twardsza, a przede wszystkim w tamtym momencie zapragnęłam chronić dziecko, by w przyszłości nie musiało mierzyć się z tym co ja.

Emily, co ty tak długo tutaj siedzisz sama? – zapytała Bella, siadając obok mnie na tarasie.

– Piszę – odparłam, pokazując jej swój pamiętnik.

– Sądziłam, że już dawno zrezygnowałaś z tych swoich zwierzeń pisanych w zeszycie, ale widzę że chyba się myliłam.

– Chcę przelać na papier wszystkie emocje, z którymi mierzyłam się przez ostatni czas. To chyba taka moja terapia, po tym jak dostałam drugą szansę. – Musnęłam dłonią po wypukłym brzuchu.

– Rozumiem. Wiesz, minęło już sporo czasu, a ja wciąż mam przed oczami ciebie i moment, kiedy wyznałaś mi, że to białaczka. Bardzo się bałam. Najbardziej tego, że cię stracę. Emi, obiecaj, że nigdy więcej w ten sposób mnie nie wystraszysz. – Spojrzała mi głęboko w oczy, a ja obdarzyłam ją przepraszającym uśmiechem.

– Emily, Bella właśnie podałam obiad w jadalni. – Przerwała nam Martha.

– Już idziemy – odparła Ana, a kiedy wstawałyśmy z foteli, gosposia mocno się zdenerwowała.

– Jest styczeń, a wy tylko w cienkich sweterkach?! Na litość boską nabawicie się zapalenia płuc. W dodatku wszystko przejdzie na...

– Martha, jest prawie dwadzieścia stopni. To nie mroźne Chicago tylko Sardynia. Wszystko gra – przerwałam, kładąc dłoń na jej chudym ramieniu.

– J-ja po prostu się martwię – spuściła nisko głowę.

– Wszystko jest dobrze. Amo... – Pogłaskałam się bo brzuchu. – doskonale się rozwija. Za trzy miesiące będzie z nami.

– A Aurora? – Przerzuciła wzrok na moją kuzynkę.

– Też wszystko świetnie.

Obiad w rodzinnej atmosferze jak zwykle obfitował w rozmowy, o przyszłość naszych dzieci. Wszak od kiedy tylko wyszłam ze szpitala, właśnie przy obiedzie podejmowane były ważne decyzje dotyczące naszych pociech. To właśnie tu, między jednym kęsem ryby, a drugim wybraliśmy z Antoniem imię dla naszego syna. I tak samo było w przypadku córki Belli. Tu również ustaliliśmy, że kolorem przewodnim w pokoju naszego dziecka będzie „zgaszona zieleń". Rodzice z wielkim zainteresowaniem śledzili nasze wszelkie poczynania. Mama pomagała mi w aranżacji pokoju malucha, a tata... tata wprowadzał Antonia w swoje interesy.
Od kiedy podjęłam leczenie, a także dowiedziałam się o ciąży mój narzeczony zrezygnował z tytułu Capo i powierzył go Flavio. Zamieszkaliśmy na Sardynii w moim rodzinnym domu, choć w gruncie rzeczy bardzo tęskniłam za Chicago.

– Emily, o czym myślisz? – zapytała rodzicielka, czym sprowadziła mnie na ziemię. Rozejrzałam się po jadalni, a wszyscy moi bliscy patrzyli wprost na mnie.

It's nice to love you, miss Emily  #2CavalloFamily [+18]Where stories live. Discover now